Выбрать главу

Głos i głos

– Lubisz dzieci?

– Jesteś w ciąży?, Tak??

– Luis…

– Nie używaj tego imienia, mówiłem ci; to nie jest moje imię, nie ma Luisa.

Ty nie istniejesz. Rozumiesz to? Nie istnieje Podążający za Cieniem.

– Nie rozumiem. Póki co, jestem równie realny jak ty. – A myślisz, że ja pojmuję mechanizm funkcjonowania Grot? To zaprzecza logice. Ale jednak – dzieje się. Wbrew logice, wbrew… wszystkiemu. Jesteś snem. Boję się; sama chwilami o tym zapominam.

– To dobrze.

– Tak, to dobrze… nic już wówczas nie podważy mocy twego istnienia.

– Pragniesz mojej śmierci?

– Chwilami. Swojej również.

– Swojej możesz pragnąć, ale dla mnie te twoje pragnienia są niebezpieczne. Marzy ci się śmierć ojca twego dziecka?

– Nic mi się nie marzy. Co najwyżej przeszłość. A tego dziecka ja nie chcę. Zresztą ono również jest niemożliwością. Nie myśl o mnie jak o jednej ze swoich squaw.

– Nie potrafię inaczej.

– Wiem. Przepraszam.

– Ty jesteś złą kobietą. Ale to nie twoja wina… Nie

– Taa, na pewno.

– To żółć żalu, gniewu i rozgoryczenia po utracie. Wypluj ją. Ona cię zatruwa.;

– Mówisz jak Lee.

– Lee był mądrym człowiekiem.

– Był wierny. Nie zdradził. Zginął w mojej obronie.

– Na bogów, jesteś kobietą, zatem zachowuj się jak kobieta, a nie jak wojownik; to odpychające.

– Najpierw musiałbyś mnie tego nauczyć.

– Patrz: włosy mi odrastają.

– To dobrze.

– Sąuaw ma wyglądać jak sguaw, co? Znam to, znam. Swoją drogą miałam przecież gwarancję wiecznej depilacji… Ech, Bagno wszystkiemu da radę. Może i tobie palce odrosną; palce czy włosy, co za różnica, wszystko bezsens…

– Powiedz mi: jesteś szczęśliwy?

– Tak.

– Naprawdę??

– Powiedziałem.

– Ale…

– Cicho.

– Ojalika?

– Mhm?

– Ja lubię dzieci.

Argentina, Argentina, czyli Człowiek z Obrzynem

To było polowanie; a w jego trakcie – polowania pomniejsze. Teraz, na przykład, tropili wiejohydę, jak ochrzciła zwierzę Ojalika. Paskudnie wygląda, wspaniale smakuje. Tropili ją od rana, kiedy to na jej ślad natrafił przypadkiem Podążający za Cieniem. Dawno już nie jedli świeżego mięsa. Ciąży Ojaliki nie było jeszcze widać, ale szaman co i raz powtarzał, jakiego to odżywiania się przez matkę wymaga dziecko w jej łonie; zwłaszcza nie istniejące, dodawała ona. Nienawidziła tego obcego embrionu w swym ciele; brzydziła się nim. Od wieku – wieku przed startem „Arki" – rodzą cieleśnie wszak tylko analfabetyczne, zagłodzone matki środkowej Afryki i dzikiej Amazonii, cywilizacja uwolniła kobiety od niewoli macierzyństwa, owego przymusu cierpienia. Zezwierzęcam się, intonowała nieustannie swą mantrę Ojalika. Zdradził ją własny organizm, niby genetycznie i chirurgicznie niezdolny do zapłodnienia. Nienawidziła, nienawidziła tego dziecka; a wraz z tą nienawiścią rosła w niej niechęć i odraza do wyśnionego cudzym marzeniem jego ojca, niemożliwego Cayugi, dzikusa w jej ramionach, ciepłego ciała przy jej ciele.

– Ktoś śpiewa.

– Mhm?

Uniósł kaleką dłoń, przekrzywił głowę, znieruchomiał; w takich chwilach nie wierzyła w jego człowieczeństwo.

– Posłuchaj.

Oparła się o niedrzewo, posłuchała. Faktycznie: coś, jakby echo echa ludzkiego głosu, płynęło cichym strumieniem poprzez półmroczną niepuszczę. Z której to strony? Tu słuch zawodzi. Tylko Podążający za Cieniem, tylko on, kierowany tym swoim zwierzęcym instynktem nigdy się nie myli, nie jest zdolny do pomyłki. Spojrzała: patrzył ku północy.