Wszystko jest dziwne, obce przyrównaniem do zapomnianej normalności, świat jest dziwny, ja jestem dziwny.
Wróciwszy do przygasającego wolno ogniska zastałem przy nim Indianina. Długie, przetłuszczone, czarne włosy, legginsy z brązowej skóry, mokasyny, amulety, smród. Potem się odwrócił i rozpoznałem mego kata; jego metamorfoza nie ograniczyła się do ubioru – twarz mu schudła, cera ściemniała, pokazały się kości policzkowe, nos zwęził, włosy wydłużyły.
Uśmiechnął się do mnie, kilkoma kopnięciami zasypał ognisko i przysiadł na ziemi.
Nie wiedziałem, czy mam się rzucić nań z kamieniem, uciec w las, czy też usiąść spokojnie nad strumieniem. A może zacząć wyć egzorcyzmy. A może oszaleć.
We śnie przecież nie czułbym oślizgłego dotyku nóg robaka wspinającego się po mej łydce.
– Porozmawiajmy – powiedział Indianin. Bałem się odezwać.
– Porozmawiajmy – powtórzył. – To w tym celu wysłał cię Samuraj, prawda? Żeby porozmawiać.
Usiadłem z dala odeń; i tak znajdowałem się wyżej, z uwagi na pochyłość stoku.
– Kim jesteś? – spytałem, poniewczasie zdając sobie sprawę, iż są to te same słowa, którymi on przyozdabiał tortury w śmigłowcu. Przepełniała mnie gorzka pewność popełnionego błędu. Błędem będzie, cokolwiek powiem; tylko przypadkiem mógłbym wygrać w grze, której zasad nie znam.
– Mogłeś o mnie słyszeć jako o Czarnym Santanie.
– Nie… nie słyszałem.
Trochę go to zdziwiło.
– Cóż. Niemniej to mną będziesz musiał się zadowolić. Zobaczymy co z tych rozmów wyjdzie – znowu się uśmiechnął. – Prawda jest taka, że nikomu innemu nie przyszło to do głowy; chcieli cię gdzieś zablokować. Ale Samuraj to przebiegła bestia, ty zresztą wiesz o tym najlepiej.
Spojrzałem nań tępo.
– Nie wiem – mruknąłem. – Nie wiem. Nic nie wiem.
– Taa.
– Ja nie wiem nawet, kim sam jestem! – wybuchnąłem irracjonalnie rozżalony. – Możesz mi odciąć wszystkie palce – nie znam swego imienia! Niczego, niczego, Boże, niczego nie pamiętam! Co się ze mną dzieje, dlaczego… – zdusiłem krzyk, zdeprymowany wyczekującym milczeniem Santany. Odwróciłem głowę. Do pewnego stopnia ten mój wybuch był wyreżyserowany, chciałem machnąć na wszystko ręką, zrzucić z siebie odpowiedzialność – jak teraz mnie zabije, to tym lepiej. Desperaci to po prostu ludzie wystraszeni śmiertelnie.
Santana długo, bardzo długo trawił me słowa. Rysował coś palcem w popiele, spoglądał w niebo, unosił brwi.
– Obserwowałem cię – rzekł w końcu. – Płakałeś, jedząc. Przypatrywałeś się wieżom, jakbyś widział je pierwszy raz w życiu. Boisz się mnie.
Bałem się go.
– Ale to wszystko może być przykrywka – zerknął na mnie pytająco. – Z drugiej strony, jesteś tak oryginalnym Przypadkiem, że nie mogę niczego wykluczyć. A więc nic nie pamiętasz, tak?
– Pamiętam, że ktoś do mnie strzelał. Potem ty kazałeś mnie dobić.
Przytaknął.
– A wcześniej – nic – dodałem.
– To był atak na placówkę Samuraja w wojennym Kongo z pionu Czerwonego. Wyszedłeś tam goły pod nasze lufy. Powinieneś był zginąć. Nie zginąłeś. To mnie zaciekawiło. Zabrałem cię. Z głupia frant; chciałem cię potem wyrzucić z helikoptera. Jakoś tak wyszło, że nie zdążyłem. Sam nie wiem. A ty, nieprzytomny, przeszedłeś przez Bramę. Alex twierdzi, że jesteś szpiegiem nowej generacji, że to Samuraj tak cię przenicował – na nieidentyfikowalnego, na atrapę. I jestem nawet skłonny przyznać mu rację.
– Ja nie rozumiem, o czym mówisz – wymamrotałem.
– Istnieje jeszcze trzecia możliwość – powiedział Santana. – Nurek; jesteś nurkiem. Albo i wampirem wynajętym przez Wonderland. Lub rządowym etatowcem. Lub wszczepionym zwrotnie, choć po prawdzie nie wiem, co takie ryzyko miałoby dać; nikt nie wie. Sama w sobie żadna z tych możliwości nie wyklucza amnezji.
– Nie rozumiem.
– Przecież całej pamięci ci nie wyczyściło. Nie wiesz, kto to jest nurek?
– Noo, taki, co z akwalungiem… Zaśmiał się.
– A wampir to zębaty krwiopijca arystokratycznego pochodzenia o skórze wrażliwej na ultrafiolet? Bez przesady. A samochód? Samolot? Yarle? Syjonik?
Nie wiedziałem tylko, co to syjonik; zamiast wytłumaczyć, ponownie wybuchnął śmiechem.
– No naprawdę pojęcia nie mam, co o tobie myśleć! I tak był w lepszej sytuacji, ja nie wiedziałem, co myśleć o własnych myślach.
– Więc twierdzisz, że nic nie pamiętasz. Bezsensem zatem byłoby pytanie cię, dlaczego jesteś nieidentyfikowalny i nieśmiertelny, prawda? Sprytne. A odróżniasz przynajmniej ludzi?
– Jak to?
– Możesz poznać, że jesteś człowiekiem?
– Nie jestem ślepy.
Westchnął.
– Przymknij któreś oko – pouczył mnie cierpliwie.
Przymknąłem lewe.
– I co? – naciskał. – Odróżniasz?
– Nie rozumiem. – Mnie samego już irytowało powtarzanie tej kwestii. – Widzę wszystko tak samo.
Patrzył na mnie podejrzliwie. Nie uwierzył mi chyba.
– Irrehaare, idioto, Irrehaare. Co? Tego też nie wiemy?
Nie odezwałem się. Santana zaczynał się denerwować.
– Nie powiesz mi chyba, że nie pamiętasz nawet momentu wślepienia?
– Czego? – spytałem słabo.
Wzrok mu się sposępnił, twarz sponurzyła. Wstał, cisnął ku puszczy jakimś polanem. Sam także się poderwałem, asekurancko cofnąłem o parę kroków. Spojrzał na mnie miewnie, niemal oskarżające.
– Znaczy, co? – warknął. – Dla ciebie to jest prawdziwy świat? Wydaje ci się, że naprawdę jesteś tym, kim siebie widzisz?
Musiał odczytać w moich oczach rozpacz; powściągnął wściekłość, zamilkł.
– Santana? – szepnąłem. Dosłyszał.
– Mhm?
– Gdzie ja jestem?
3. Irrehaare
No i powiedział mi. – Wiesz, co to wszczepka?
– Oczywiście – przytaknąłem; każde słowo otwierało w mej głowie kolejne drzwi. – Implant mózgowy wpisujący i odczytujący impulsy bezpośrednio w nerwy na korze, sprzężony zdalnie z systemem komputerowym, wielofunkcyjny, powszechnie używany z racji…
– Nie musisz recytować całych definicji – przerwał zirytowany.
– Mówię i przypominam sobie – tłumaczyłem się. – Nie pamiętam przecież co zapomniałem.
Prowadził mnie przez cienistą, parną puszczę ścieżką widoczną tylko dla niego. Kluczyliśmy piaszczystymi jarami, korytami płytkich potoków, naturalnymi przesiekami w dzikim gąszczu. Słyszałem głosy zwierząt, kątem oka postrzegałem ich ostrożne przemykanie, zawsze za grubą zasłoną zieleni.
– Musisz zatem wiedzieć, iż wszczepka jest również wykorzystywana do wślepnego relaksu: blokada wszystkich zmysłów i budowanie, według algorytmów wpisanych do Allaha, sztucznych kompleksów bodźców kreujących nową rzeczywistość. Co, nigdy nie słyszałeś o nałogowcach, uzależnionych, ślepakach, co nie mogą już żyć poza wymyślonymi przez programistów światami, o całych dzielnicach zajętych przez leżące bez świadomości półtrupy, o nielegalnych prywatnych klinikach podtrzymujących ich przy życiu, o wampirach sadystycznie niszczących im od wewnątrz te światy, o…
– Pamiętam, pamiętam! – Dziesiątki drzwi otwierały się jedne za drugimi, wracała znajomość teraźniejszości; lecz przeszłość, moja przeszłość, wciąż pozostawała tajemnicą. – Znam słowa. Nie wiem, skąd, gdzie je usłyszałem, gdzie i kiedy się tego wszystkiego dowiedziałem. Ale słowa znam. Słowa. Santana posłał mi przez ramię kosę spojrzenie.
– Żeby było jasne: ja uważam, że kłamiesz. Zabolało mnie to, chociaż nie powinno.
– Nic na to nie poradzę – mruknął. Nadal obracały mi się w myśli obrazy mych obciętych palców turlających się w gęstej krwi po metalowej podłodze śmigłowca. Ciało to świętość.
– Firma software'owa Irrehaare, jedna ze spółek Itsui – podjął Santana – zmonopolizowała rynek oprogramowania relaksacyjnego dla Allaha; to są biliony. Ze świecą by przecież szukać człowieka, który choćby raz tego nie spróbował: usiąść w fotelu i przenieść się w środek dżungli na wyprawę z doktorem Livingstone'em, przez pięć minut przerwy w pracy spędzić noc z najpiękniejszą kobietą świata. W taki właśnie sposób tu trafiliśmy. Byliśmy na dłuższym czy krótszym zaślepię w fantasmagorycznych krainach Irrehaare, gdy Allahowi coś trzasnęło w programie. Nie możemy się stąd wydostać, odzyskać świadomości, wyjść z zaślepu. Jemu wszystko się pomieszało. Potworzyły mu się przejścia pomiędzy różnymi wizjami, szaleją po nich jakieś wirusy, sam Allah zaś wszedł w rolę przeznaczenia, losu, fatum, Boga. Jesteśmy uwięzieni we własnych sterowanych komputerowo myślach.
Rozumiałem jego słowa, ale nie pojmowałem ich znaczenia.
– Jak to – uwięzieni w myślach? To znaczy…
Zatrzymał się.
– Gdzie naprawdę jesteś – to tylko ty wiesz, powiedzieć ci tego nie potrafię; najpewniej leżysz w łóżku u siebie w domu, w Pekinie, Bejrucie, Johannesburgu, Atlancie czy Moskwie. Nie powiem ci też, jak naprawdę wyglądasz; prawdę mówiąc, sam niemal zapomniałem własnego wyglądu. To ciało, które – przez które – czuję, to tylko wybrana przez mnie do gry postać, z której teraz nie potrafię się wyzwolić. Niewiele mogę ci powiedzieć; realność światów Irrehaare jest z założenia nieweryfikowalna od wewnątrz. Wyjąwszy pamięć, rzecz jasna.
– I ile czasu już to trwa?
– A skąd ja mogę wiedzieć? Również czas jest rzeczą względną. Zresztą nie tylko w pionach – także w poszczególnych światach płynie on inaczej. Tutaj – a jest to Kanada sprzed najazdu białych – minęło od zamknięcia około czterysta lat. W rzeczywistości może to trwać tydzień. Dlatego sądziłem, że jesteś nurkiem, pora byłaby najwyższa, żeby wysłali kogoś, kto by to odkręcił. Po zamknięciu nikt nowy nie wszedł już w zaślep. Ty byłbyś pierwszy.
– Kto to jest Samuraj?
Santana z westchnieniem oparł się o drzewo; widziałem grubego jak moje ramię szarego węża wijącego się leniwie na konarze.