Kreny rozsiadł się w fotelu.
– Zwierciadlane są powolne – rzucił.
– Nie tak wolne jak ten świat. Trzeba się zbierać.
– Może wystarczyłoby dać znać Nazgulowi? W końcu przecież i do niego dojdzie.
– Nazgul będzie wyczekiwał. Zresztą w Astro wykres magii jest płaski jak decha, może im się wcale nie rzucić.
A chociażby. – Czarny odłożył książkę. – Nazgul wyczeka, żeby nam przypadkiem nie zrobić przysługi.
– Będę wam przerywał, dopóki mi nie wytłumaczycie, co się właściwie dzieje – warknąłem; ignorowanie mnie weszło im w krew.
– Czego nie rozumiesz? – westchnął Santana i zaczął mówić nie poczekawszy na odpowiedź.
Wirus zwierciadlany to wirus odbijający się na kolejne światy przez płaszczyzny Bram, zwykle w pionowym układzie ciągu. Jest mniejszy i powolniejszy od nieograniczonych praktycznie wirusów miejscowych, których przedstawiciela miałem okazję ujrzeć nad Stonehenge. Z uwagi jednak na swą zdolność rozmnażania i przekraczania granic światów oraz symulacyjną atrapową inteligencję, a przede wszystkim na niemalże ludzką zajadłość w polowaniu na graczy, stanowi on najgroźniejszą odmianę wirusa. Przybiera zwykle humanoidalną postać – potężny jest potęgą magii i w światach realistycznych znowu nie tak trudno go zniszczyć. Po każdym kolejnym odrodzeniu jest jednak coraz ostrożniejszy: teraz już w ogóle omija podobne światy. Luizjany zaś prawie na pewno nie ominie.
– Może ominie – mruknął bez przekonania Kreny.
– Aż takiego szczęścia to ty nie masz.
– To co? Emigrujemy?
Santana spochmurniał. Niby sam to zaproponował, lecz najwyraźniej przeprowadzka była mu nie w smak.
– Sam mi mówiłeś, żebym się nie przywiązywał do przedmiotów – wytknąłem mu. Spojrzał na mnie wrogo.
– Od mezozoiku jest ze trzydzieści skoków w ciągu. Jak nie więcej – rzekł z wytrenowanym opanowaniem. -Mimo wszystko mamy jeszcze czas. Możemy spróbować.
Kreny popukał się w głowę.
– I kto z tobą pójdzie?
– Llameth.
– Taa, Llameth pójdzie, Llameth to sadomasochista. Kto wy, Cienie, jesteście? Myślisz, że we dwójkę dacie radę? – Kreny z politowaniem odwinął górną wargę.
– W odpowiednio realistycznym świecie.
– Realistyczne światy to on dawno przestał odwiedzać.
– Tchórz jesteś.
– Wiem o tym.
Santana odwrócił wzrok, poprawił mankiety.
– Ty chcesz go zniszczyć? – spytałem go, zdumiony. -Chcesz zniszczyć ten wirus, zanim tutaj dotrze, tak? Tak? Czarny twardo milcząc, potwierdził me przypuszczenie. Machnąwszy ręką Kreny wstał i wyszedł. Milczeliśmy nadal.
– Powiem Ausburgowi, to cię odprowadzi w jakiś bezpieczny świat poza ciągiem – rzekł wreszcie Santana, częstując mnie cygarem. – I niech ci się nic podobnego nie marzy.
Odgryzłem końcówkę, zapaliłem i oczywiście automatycznie sprzeciwiłem się Czarnemu.
– Pójdę z wami.
– Zgłupiałeś – sarknął.
– Podaj mi dwa logiczne argumenty przeciwko temu pomysłowi.
– A odpieprz się z tymi swoimi argumentami! To po prostu idiotyzm i dobrze o tym wiesz. Nie dość, że miałbym na głowie tego cholernego wirusa, to jeszcze musiałbym bez przerwy pilnować ciebie, który sam nie wiesz, czego nie pamiętasz, dopóki to po tobie nie przecwałuje. -Santana, rozkojarzony, ze ślepym gniewem odkopał zawinięty róg dywanu. – W twoim przypadku Nazgul miał rację, ty rzeczywiście jesteś chodzącą bombą zegarową! Nie będę niepotrzebnie zwiększał ryzyka. – Pochwycił moje spojrzenie. – Tak, wiem: i mówię jak Nazgul!
– Santana. Mnie nie można zabić.
To go zgasiło. Zwalił się w fotel, zagapił w noc; artystycznie wydmuchiwał dym – zaciągając się, od czasu do czasu zerkał na mnie taksująco.
– A dlaczego ci tak na tym zależy, co?
– Powiedzmy, że mam dość robienia za niepełnosprawnego nieszczęśnika, który potrzebuje niańki, żeby przejść Parę Bram.
– Bo potrzebujesz.
– Chciałbym przestać potrzebować.
– A skąd wiesz…
– Nie wiem.
Uśmiechnął się, zmrużył oczy. Dźgnął w mym kierunku cygarem.
– Ty się zmieniasz, Adrian. Teraz nie udałoby mi się tak spokojnie poodcinać ci palców. Prawda? Teraz nie jesteś już taki nijaki. Zmieniasz się. Może nie pamięć, ale coś odzyskujesz na pewno.
16. Raj opuszczony
Llameth się zgodził, oczywiście. Pozostali znani mi gracze goszczący u Santany na wieść o zbliżającym się wirusie zwierciadlanym czym prędzej udali się do piwnicy; żaden nie wrócił. Wyjątek stanowił Maastrachni.
– Nawet jak wszyscy uciekniemy, on i tak wyczuje, żeśmy tu przebywali – powiedział Santanie. – Zniszczy wszystko i wszystkich, którzy mieli z nami styczność. -Przez „wszystkich" rozumiał ludzkie atrapy. – Zabije ją.
Santana wydał jeszcze zarządcy szereg poleceń, wygłosił kilka kłamstw na użytek miejscowych, przygotował ekwipunek… przed północą, niecałe siedem godzin od znalezienia przeze mnie kartki i zszedł do piwnicy. Czekaliśmy na niego w środku heksagonu, Llameth ssał krew z lewego nadgarstka, który był sobie przeciął jednym ze swych noży. Czarny zamknął starannie drzwi, klucz wziął ze sobą.
O 23.48 czasu Luizjany przeszliśmy na Kilimandżaro.
17. Tropiciele
Reguły rządzące przemieszczaniem się postaci graczy pomiędzy światami Irrehaare stanowią wypadkową wypaczeń systemu spowodowanych awarią Allaha – czy, jak kto woli, wejściem Samuraja – i zaszczepionych komputerowi fundamentalnych zasad, na których wzniesiono to królestwo marzeń. Allah starał się usystematyzować szaleństwo i przypadek – i w ten sposób powstały Bramy, ich heksagony, ciągi i piony oraz prawa przejść. Przez Bramę
nie może się przedostać żaden człowiek czy zwierzę, o ile nie jest postacią kierowaną przez gracza. Każda taka postać wkraczając do nowego świata jest automatycznie doń przystosowywana, przy czym stopień i rodzaj owego przystosowania mogą być przez nią modyfikowane – o ile jest przytomna, posiada odpowiednio wysokie współczynniki i umiejętność koncentracji w danej chwili. Odnosi się to również do wszystkich posiadanych przez nią przedmiotów czy też całych martwych wycinków otoczenia ruchomych na tyle, by przenieść się z nią za linię progu. Brzmi to jak zbiór przepisów gry – bo też tym właśnie jest.
Zabierając ze sobą żywność, zapasowe ubrania, pistolety i szable – bardziej niż o te konkretne przedmioty, chodziło nam o ich ideę: w jakimkolwiek bowiem świecie się nie znajdowaliśmy, broń pozostawała bronią, odzież odzieżą – choć zmieniały się i nasze ciała, a moje najbardziej, choć zmieniał się cały ekwipunek. Przechodziliśmy tam i z powrotem, od Bramy do Bramy, w ramach jednego ciągu drzewa heksagonów. Kalejdoskop: niebo błękitne, seledynowe, czerwone, brązowe i czarne; słońca i księżyce jak otwierające się i zamykające ślepia kosmosu; nagłe skoki temperatury, tortura hipotermicznych dreszczy, cieplnych udarów; miasto, pustynia, las, jaskinia, morze, wnętrze pomieszczenia. Piekielny rajd. W kilkadziesiąt minut zagęszczone godziny i dni.
Zatrzymaliśmy się, po odzieniu sądząc, w średniowieczu. Wieczór. Powietrze chłodne, wilgotne. Zachwaszczona łąka przylegająca do puszczy. Wychodząc trójtęczą z Bramy, o mało nie wpadliśmy wprost w trzeszczące wysokim płomieniem ognisko. Musiało się znajdować dokładnie na środku heksagonu, wnosząc z kąta, pod jakim podchodziliśmy do Bram.
Santana potwierdził to przypuszczenie.
– Na samej osi – mruknął, oglądając się na Bramy.
– Ile to skoków? – spytał Llameth, wypatrując czegoś w ciemnej ścianie puszczy. – Trzynaście?
– Czternaście – poprawiłem go.
– Może byś się tak pomodlił? Co? Santana?
– Może. A może zaczekamy na tego piromana. Llameth wywinął usta w charakterystycznym dla niego, szyderczo-okrutnym uśmiechu.
– Długo czekać nie będziemy.
Obserwowała nas jakiś czas, nim wyszła z cienia drzew. Przez ramię przewieszony miała łuk, niosła ustrzelonego zająca. Mrugnąłem: gracz.
Zająca rzuciła na ziemię przy ognisku. Łuk i kołczan zdjęła.
– A ciebie nie znam – rzekła, przypatrując mi się badawczo. Dziwna była ta zaciętość, z jaką ostentacyjnie ominęła wzrokiem Santanę, nawet ja ją zauważyłem; zerknąłem na niego szybko.
Czarny, odwracając się ku mroczniejącym falom przyleśnych pól, uśmiechnął się sarkastycznie.
– To atrapa, nie widzisz?
Kobieta i Llameth mrugnęli niemal jednocześnie.
– Już nie – zauważył kaleka. – Już jest identyfikowalny. Dużo bym dał teraz za lustro.
Nie zrozumiała zapewne, o czym mówią, ale nie podjęła tematu.
– Tak sobie myślałam, że jednak pójdziecie w dół na niego.
– To ty ją pomięłaś – stwierdziłem. – Tę kartkę Cavalerra w Luizjanie.
– On się zawsze zamykał jak w twierdzy, nie chciało mi się burzyć mu tego pięknego domu.
Wciąż na niego nie patrzyła, lecz wiedziałem, że mówi o Santanie. Santana był osią jej myśli.
– A co ty tu w ogóle robisz? – zagadnął ją Llameth. -Nazgul wysłał cię, żebyś na nas czekała?
– Szukam Aleksa.
18. Miłość poza Irrehaare
Nazgul podczas kolejnej wizyty w owej świątyni w Zewnętrzu wymodlił odpowiedzi na szereg nowych ważnych dlań pytań – Allah był tam ustępliwy jak nigdzie. Wypłynęła między innymi sprawa drużyny Santany. Okazało się, iż jednemu z zabitych, samemu Aleksowi mianowicie, udało się wydostać z terytorium Samuraja, przemykając się Obwodnicą, a potem Zewnętrzem – co notabene jest bardzo czasochłonnym sposobem podróżowania. Oczywiste było, iż z racji takiego, nie innego przestrzennego układu drzew ciągów, pierwszy heksagon, do którego uda mu się dotrzeć, będzie którymś z heksagonów niższej części pionu Astro. Niespodziewanie Alex zyskał na ważności: był pierwszym graczem, któremu powiodła się ucieczka z imperium Samuraja do wolnych pionów okrężną drogą przez Zewnętrze. Strona, która pozna tajemnicę tej drogi, zyska możliwość niepostrzeżonego przerzucenia dowolnej liczby ludzi do centralnych światów wroga. Alex, przez zamknięte w swej głowie wspomnienie, stał się bezcenny. Nie należało liczyć, iż Samuraj nie wie tego, czego zdołał się dowiedzieć Nazgul, na pewno była już w toku jakaś kontrakcja. Tymczasem, póki nikt nie wiedział, gdzie konkretnie znajduje się Alex, nie można było mu pomóc. Rozesłano zatem tropicieli: graczy o wysokich współczynnikach intuicji, magii i szczęścia. Jak na razie jedyny skutek tej operacji stanowiła informacja o postępowaniu w górę pionu wirusa zwierciadlanego zdobyta dzięki ostrzeżeniom pozostawionym przyjaciołom Yerltvachovicića przez jego killera. To właśnie Arianne pierwsza przyniosła ją do Star Mexico.