– Nie. Widziałem, jak się uśmiechałaś, znam ten uśmiech.
Podniósł kieliszek, wyprostował się, wypił.
Podobało ci się? – spytał, wskazując szkłem niebo. Pomasowała ucho, przeciągnęła się, zawiązała szlafrok. – Dzieci, jak ja – mruknęła – lubią kolorowe widowiska Przyszło zaproszenie na bankiet u Ozraba, pójdziemy?
– Nie.
– Nawet nie spytałeś, kiedy to.
– Jutro lub pojutrze.
– Co, znowu wyjeżdżasz?
– Polityka, Kas, polityka.
Wstała z rozmachem, aż przewrócił się leżak.
– Pieprzę politykę – burknęła. Zaśmiał się, przygarnął ją, przytulił.
– Nie posądzałem cię o aż takie perwersje. Chodź już lepiej, chodź; przed świtem zawsze najzimniej.
Zeszli na drugie piętro. Poltergeisty przygotowały Generałowi gorącą kąpiel – Kasminą udała, że się na niego obraża i odmówiła, poszła poplotkować przez lusterko z przyjaciółkami.
Pół klepsydry letargu w parzącej skórę wodzie wystarczyło Generałowi dla pełnego relaksu. Ocknąwszy się, przeprowadził kilka rozmów, korzystając z odbicia w sufitowym zwierciadle, które sklął na ten czas, by pozbyło się skroplonej nań pary oraz weszło w sieć miejskich luster dystansowych. Potem poltergeisty wytarły Żarnego grubymi, miękkimi ręcznikami i odziały w trójwarstwową szatę. Przeszedł do gabinetu. Szkoda mu było czasu na jedzenie, pobrał energię bezpośrednio z ręki, przesunąwszy nią przez buzujący w kominku ogień. Usiadłszy następnie w fotelu, uaktywnił dymnik: najobszerniejsze ze standardowych zaklęć wizualizujących magię. Dymnik miał wbudowany moduł deszyfrujący, aby przejść ewentualne blokady czarów, chroniące je przed otworzeniem się na oczach obcego; tu jednak wystarczyło rozpoznanie hasła, bo wszystko to były czary Żarnego. Ale, rzecz jasna, są czary i czary, hasła i hasła, różne poziomy tajności i różne dymniki. Jaskrawo pstrokate kwiaty konstruktów wystrzeliły ze ścian, z artefaktów leżących na biurku i na półkach regałów oraz z samego biurka, a lewa ręka Generała wprost wybuchnęła gigantycznym, wielobarwnym bukietem, który wypełnił niemal całe pomieszczenie. Odciąwszy pozostałe wizualizacje, Generał skupił się na tej. Przeskalował i rozwinął interesujące go odgałęzienia, resztę symbolicznych manifestacji zaklęć ściągając do wewnątrz. Ostały się jeno trzy konstrukty, jeden chwiejący się czarną w purpurowe pasy kontrzaklęć trąbą od palca wskazującego do drzwi, drugi spływający różnokolorowym kobiercem spod nadgarstka na kolana Generała i na dywan pod jego stopami, trzeci pajęczą siecią sztywnych algorytmów decyzyjnych wyrastający z przedramienia pod sufit i układający się pod nim kołdrą gęstego dymu. Żarny odruchową boczną myślą wywołał ąuasiiluzyjne operatory magiczne, w postaci pary szczypiec, noża, igieł i szpuli srebrnej wstążki, który to kolor, jako jedyny, nie występował w żadnych wizualizacjach. Następnie otworzył sferę podczasu i przystąpił do pracy. Płomienie w kominku pełgały w zwolnionym tempie, jak spływające we wnętrzu bezgrawitacyjnego pieca niedokrzepłe szkło.
Tak naprawdę trwało to osiemnaście klepsydr, ale kiedy zamknął sferę, dopiero świtało. Przebrał się w mundur polowy. Lustro odbijało kilkanaście wywoławczych ornamentów, ale nie odebrał. Poltergeisty spakowały mu do torby wskazane dokumenty, artefakty, ubranie. Torbę zaniosły do rydwanu. Przechodząc, zajrzał do sypialni. Nie powinien był. Drugi raz zobaczył Kasminę śpiącą, bezbronne piękno, ufna nagość, spokojny oddech spomiędzy rozchylonych warg. Zauroczyła go zupełnie biel jej stopy. Przeklął się; przeklął się po raz drugi; dopiero wtedy mógł się ruszyć.
Wyszedł na dach. Po Żabim Polu już ani śladu, niechybnie oznacza to koniec Ferdynanda.
– Akademia Sztuk Wojny, Baurabiss – rzekł Generał dżinnowi.
•
Przez otwarty dach hangaru wpadał do wnętrza chłodny wiatr. Szarym prostokątem nieba sunęły brzydkie chmury. Poranek przyszedł na świat doprawdy niezbyt urodziwy
– Ilu? – spytał Generał Zakracę.
Siedemdziesięciu dwóch – odparł major, spoglądając przez szybę kantoru na parę magtechów po raz ostatni skanujących przygotowany do lotu wahadłowiec.
Obróciliśmy we dwa, „Niebieskim" i „Czarno-czerwonym" – rzekł Tuul, hormistrz Baurabissu. – Po piętnastu. Teraz ostatni. – Goulde?
– Już na Trybie.
– Kapitan Głaz melduje gotowość – zakomunikował demon kryształu operacyjnego, spoczywającego w rogu biurka Tuula.
Generał zerknął na zegarek.
– Pół klepsydry – mruknął. – Trzeba się zbierać. Jest potwierdzenie od Kuzo?
– Tak.
– Birzinni przysłał papiery?
– Jeszcze w nocy.
Generał wstał, przeciągnął się, zatrzymał wzrok na su ficie i wykrzywił usta.
– Zakraca – rzucił – lecisz ze mną. Major obejrzał się nań zdumiony.
– Generale, ja tutaj…
– Lecisz ze mną – powtórzył Żarny i Zakraca wzruszył ramionami, bo znał ten ton i wiedział, że przeznaczenie już się zatrzasnęło.
– Miejsce jest – westchnął Tuul, wizualizując kryształem na przeciwległej do wielkiej szyby ścianie schemat „Czarno-czerwonego". – W ostatnim leci tylko trzynastu. I reszta sprzętu.
Generał podszedł do kryształu, położył na nim dłoń, na chwilę zaniewidział.
– Dobrze – mruknął, odsunąwszy rękę. Hormistrz pokręcił z niesmakiem głową.
– Mógłby pan, Generale, robić to jakoś delikatniej, demony głupieją mi od takich wiwisekcji.
– Przepraszam. Nie mam czasu. – Pochylił się nad zawalonym papierami biurkiem Tuula i uścisnął dłoń hormistrza. – Oby Bóg.
– Oby Bóg – pożegnał się Tuul i od razu rozpoczął rozmowę z czyimś zdalnym odbiciem w jednym z rozstawionych na blacie luster.
Major i Generał zeszli po żelaznych schodkach na poziom podłogi hangaru; drzwi kantorka automatycznie zatrzasnął za nimi dżinn budynku. Zakraca poszukał papierosa, zapalił, zaciągnął się.
– Dlaczego? – spytał, odruchowo przykrywszy ich obu szybkim antypodsłuchowym.
– Bo to jest coś więcej, niż ci się wydaje.
– Co takiego?
– Polecisz.
– Polecę. Rozkaz. Oczywiście że polecę. Ale demon w intuicji podpowiada mi, żebym był ostrożny.
– Masz dobrze ułożone demony – uśmiechnął się Generał. – Bądź ostrożny; bądź zawsze.
– Nie powie mi pan?
– Powiem.
– Taak – westchnął Zakraca i zdjął czar.
Ruszyli ku „Czarno-czerwonemu". Wahadłowiec unosił się dwadzieścia łokci nad posadzką. Miał kształt pękatego cygara, wykonany był z dębowego drewna, gładko wypolerowanego i pociągniętego pokostem; na obu końcach zamykały go symetryczne rozety wielkich kryształowych okien. Generał mrugnął sobie w spojrzeniu dymnikiem, wizualizując jawne poczwórne zaklęcie hermetyzujące Łobońskiego-Krafta, które oplatało ściśle pojazd; nie dostrzegł w nim żadnych luk i nie spodziewał się dostrzec, znając dokładność magtechów Tuula – a i tak musiał im przecież zawierzyć, nie sposób dopilnować wszystkiego samemu, konstrukty czarów statków kosmicznych należą do najrozleglejszych i najbardziej skomplikowanych. Miał jednak złe doświadczenia z lotami ponadatmosferycznymi. Raz już przeżył nagłą dehermetyzację statku na orbicie; tylko natychmiastowa, bezmyślna, artefaktyczna reakcja ręki uchroniła go od śmierci z wymrożenia i uduszenia. Od tamtego czasu – a zdarzyło się to jedenaście lat temu – nie opuszczał planety bez wielokrotnego zabezpieczenia sporządzonego z własnych czarów. Nie szyfrował ich i towarzyszący mu urwici mieli okazję podziwiać ten majstersztyk sztuki magicznej, redukujący Łobońskiego-Krafta do jednej tysięcznej energochłonności i toksyczności pierwotnego zaklęcia. Nikt wszakże nie potrafił skopiować owego dzieła. Takie przykłady świadczyły najdobitniej o słuszności stosowanej nomenklatury: nie nauka – sztuka. Żelazny Generał był zaś jej niekwestionowanym arcymistrzem. Przy oznaczonym rurą zielonego gazu pionie lewitacyjnym „Czarno-czerwonego", którym jeden z dżinnów statku wciągał pasażerów do jego wnętrza, spotkali pilota.
– To zaszczyt, Generale – rzekł kinetyk, przełknąwszy ostatni kęs spożywanej w pośpiechu kanapki.
– Osobisty? – spytał Generał, wskazując wzrokiem kaburę przymocowaną do pasa pilota, z której wystawała rękojeść pistoletu, pod dymnikiem kwitnącego na złoto i czarno.
– Mhm, tak – odparł kinetyk, przenikając przez zieleń. – Po Baurabissie chodzą różne plotki. Krater siedem wężów od Mnicha, a przecież trwa wojna. Sam pan wie, Generale. Zresztą, co taka pukawka może; to tylko dla komfortu psychicznego – dodał, szybując ku ciemnemu brzuszysku wahadłowca, które, posłuszne woli dżinna, otwierało się już sześciopłatowym włazem.
Major i Generał wlecieli po pilocie. Wewnątrz ściany fosforyzowały pomarańczowo, było nawet jaśniej niż w hangarze. „Czarno-czerwony", jak wszystkie wahadłowce, stanowił w istocie po prostu solidne pudło do przewożenia ludzi i ładunków na orbitę i z powrotem. Był mniejszy, niż się wydawał z zewnątrz. Składał się z dwóch pomieszczeń: kabiny pilota z przodu oraz reszty cygara, gdzie do ścian przymocowano fotele dla pasażerów i haki dla ładunku. Aby wykorzystać przestrzeń do maksimum, ta część wahadłowca objęta była zaklęciem deformującym okresowo grawitację: „dół" znajdował zawsze pod stopami, o ile choć jedna z nich dotykała fosforyzującego drewna Pojazdu. Średnica cygara przekraczała dwanaście łokci, więc nie zahaczało się głową o głowy chodzących po „suficie", jeśli tylko, rzecz jasna, nie zbliżyło się za bardzo do rozety widokowej, gdzie ściany „Czarno-czerwonego" zbiegały się ku sobie. Spał tu już, przypięty do fotela, jeden z przydzielonych urwitów, w niekompletnym mundurze bitewnym, w kokonie silnego czaru obronnego. Pilot, wleciawszy do wnętrza, zniknął od razu w swojej kabinie. Zakraca i Generał usiedli blisko rozety; przez jej okna widzieli z wysokości przekrzywiony nieco hangar, nieco przekrzywione niebo.
– Wychodzę do Tryba – poinformował Żarny majora i zmienił się w smolistoczarny posąg. Zakraca uniósł tylko lekko brwi. Wyjął przenośne lusterko i wdał się w długą rozmowę ze sztabowcami z Zamku, którzy analizowali właśnie dane dostarczone przez ocalałe duchy szpiegowskie; blokada Ptaka była ściślejsza, niż się spodziewali i tych informacji nie było znowu tak wiele. Tymczasem Ptak szedł na Plisę. Główne siły przerzucał Tchatarakką, wyparowawszy oba Jeziora Jadowe, Mniejsze i Większe. Panika wśród ludności Księstwa sięgnęła takich rozmiarów, że nikt już nie panował nad ruchami migracyjnymi. Bogumił Warzhad stanął przed dylematem: wpuszczać ich czy nie wpuszczać? Wyglądało na to, że nie ma wyjścia; zakazy imigracyjne skierowane przeciwko Lidze mściły się naporem uchodźców z innej strony. Na giełdzie Czurmy skoczyła w górę cena złota i diamentów, także ziemi na Wyspach.