– Jakaś mała mobilizacja – uniósł brwi Generał.
Zakraca siorbnął jurgi, zamachał ręką. – Właśnie posłałem panu, Generale, polte'a.
– Musiał się gdzieś zgubić. Raportuj.
– Tajes. Wysunęliśmy niskoenergetycznego Foltzmanna – major wskazał kubkiem kolorową iluzję planety. -Porucznik Łuta, wachtowy, puścił to na kryształ i ściągnął człowieka do analizy. Demony chciały rzecz rozebrać interakcyjnie na skan wielowymiarowy, bo zadał im pełną topografię pod chmurami i za terminatorem. Ale Folt-zmann się rozłożył. Konstrukt przeszedł w tryb alarmowy i podniósł pobór do trzech koma osiem. Łuta posłał mi polte'a i wezwał pełną obsadę. Kazałem uśpić podklątwy aktywne i wszystkie czary ingerujące. Teraz jedziemy na maksymalnym biernym Daabrze-Kosińskim, wersja plisowa, z poczwórnym wytłumieniem. To – znowu wskazał iluzję – to jest pętla obrazów zarchiwizowanych. Demony sortują teraz zebrane dane i próbują mimo wszystko złożyć z nich mapę, a tych tu trzech sklęło się na dalwidzów, mają wspomaganie żywych diamentów.
– A te duchy?
– Chcę je puścić na ślepo z jednej dziesiątej szłoga.
– Czyje to?
– Nie wiem. Czyje to? – spytał czwórkę zaklinających.
– Mijaliśmy jakiś układ z gazowymi olbrzymami – od-mruknął jeden z nich. – Szlag by trafił te pokraki. Trzeba przez demony, inaczej nie idzie cokolwiek zrozumieć. Nie wiem, czy zdążymy.
– Cholera.
– Domysły? – rzucił Generał.
– To oczywiste – prychnął Zakraca. – Foltzmann siadł od kontrzaklęcia.
– Więc jednak tubylcy – pokiwał głową Goulde.
– Demony sporządziły profil ich magii?
– Nie ma z czego, brak danych, Foltzmanna odcięło Przecież bez opóźnienia.
– Były próby sondowania statku?
– Niczego takiego nie zarejestrowaliśmy.
– A oni? – Żarny wskazał spojrzeniem zaślepionych urwitów. – Znaleźli już coś?
– Kogoś – poprawił krótkim mruknięciem Goulde zapatrzony na obracającą się wielką iluzję planety. – Kogoś. Zakraca skrzywił się.
– Właśnie nie mogę od nich nic wyciągnąć. Pewnie blokada.
– Czy konstrukt bocznikuje ich iluzyjnie? – spytał Generał.
– Powinien – przyznał major i skinął na urwitów zajmujących się kryształem. – Dajcie mi tu ich trójkę – rzekł wskazując na lewo od iluzji planety, w zbieg ściany i sufitu.
– Robi się.
Po chwili zakotłowały się pod powałą trzy kłęby mroku.
– O kurwa.
Generał szybko podszedł do zaślepionych urwitów i lewą dłonią dotknął skroni każdego z nich. Zsunęli się z krzeseł, nieprzytomni. Obłoki ciemności zniknęły.
– Trzeba było posadzić tu kogoś, żeby ich monitorował – rzekł. – Wpadli w spiralę światła. Uciekliby jednak, gdybyś nie dał im tego wspomagania. Diamenty mogłyby wpompować w nich pół galaktyki, to postęp geometryczny, rezonans zmieniłby nas w plazmę. Dlaczego o tym nie pomyślałeś, Zakraca? Trzy czwarte miast w Imperium ma podobne pułapki na dalwidzów, Ustawa o Prywatności.
– Mój błąd – przyznał major. – Ale skąd mogłem wiedzieć? Ostatnie, czego bym się tam spodziewał, to drugie Imperium.
– Panie majorze… – odezwał się naraz jeden z urwitów pracujących na krysztale.
– Mhm?
– Mamy pełną mapę.
– I co?
– Nic. Dzicz, pustka. Wizualizować?
– Żadnych miast, żadnych… istot?
– Nic. Wizualizować?
Spojrzeli po sobie. Goulde postukał się cybuchem w zęby.
– Piękna robota – skwitował. – Fałszywka totalna. Z tej odległości i na całej planecie… majstersztyk. Iluzja – spojrzał na fantom planety – że niech się Pełzacz schowa. Oj, ciężki to będzie podbój, Generale, bardzo ciężki.
•
Z duchami zdążyli na ostatnią chwilę i nie było już czasu na pełny zwiad, Generał kazał im tylko sprawdzić kilka losowo wybranych miejsc; i szybko je sprawdziły -okazały się, co do jednego, zgodne z mapą sporządzoną na podstawie danych zebranych przez podklątwy konstruktu „Jana IV". Co zresztą nie było dla nikogo zaskoczeniem, nie oczekiwano zmiany i fałszu w każdym szczególe – lecz właśnie ukrycia niewielu kłamstw w powodzi prawd.
Statek wszedł na orbitę planety, podklątwy skanowały księżyce. Tymczasem demony w krysztale sporządziły wielkoskalową mapę układu: sześć planet; cztery odleglejsze: zimne skały; jedna gwieździe bliższa: skała gorąca.
Czterech urwitów sklętych na wspomaganiu w biernych telepatów nasłuchiwało myśli tubylców; ta czwórka była jednak monitorowana przez ludzi oraz demony i gdy natknęła się na pierwsze linie Pająka Mózgu, natychmiast ją odcięto. Pająk był potężny, krył swą siecią wszystkie kontynenty. Puszczone po jego liniach mocy czary rewersyjne zapętliły się na pierwszych węzłach. Zaplanowane to zostało wręcz genialnie: Pająk rozplótł swą sieć sferycznie i chronił samo źródło klątwy, które znajdowało się gdzieś wewnątrz, na lub pod powierzchnią planety. Rzecz była nie do ruszenia.
Przyszło wybrać miejsce lądowania. Generał zaprosił Goulde'a, Zakracę oraz ducha zaklętego na stuprocentową medialność, więc już niemal czyste zawirowanie myśli, a to dla wprowadzenia elementu nekrompirii. Zagrali w trójwymiarową tabanę. Kryształ transponował plansze w mapę powierzchni planety. Wskazał na przylądek największego kontynentu, w okolicy równika: coś jakby tropik, sawanna łamana zagajnikami niby-drzew, wybrzeże nad płytką zatoką. Gonił ją właśnie terminator. „Jan IV" spikował w noc.
Uaktywniły się klątwy przeciwoporowe. Schodzili w atmosferę w grubym ochronnym bąblu rozwiniętych przez konstrukt statku czarów; żywe diamenty pulsowały wysoką częstotliwością poboru energii. Nie odczuli wejścia w pole grawitacyjne globu, bo zaklęcia deformujące ciążenie pracowały dalej. Z tego samego powodu nie odczuli neginercyjnego hamowania „Jana IV", wykonanego dopiero kilkadziesiąt łokci nad gruntem, z potworną decelaracją. Statek zawisł nad morzem czerwonej trawy.
Żelazny Generał, który sprzągł się z głównym konstruktem przez kryształ operacyjny, spuścił teraz ze smyczy z setkę wycelowanych wcześniej myśli. Oglądane przez dymnik, wyglądało to niemal jak eksplozja konstruktu. Czary pomknęły na wszystkie strony. Pobór mocy skoczył do ośmiu jednostek. „Jan IV" budował wokół siebie magiczne fortyfikacje.
Ułamek knota później, na telepatyczny znak Generała, urwici uaktywnili dopalacze temporalne swych zbroi i w strumieniach przyspieszonego czasu wypadli na powierzchnię planety przez otworzone w wyższym wymiarze luki w powłoce „Jana IV". Konstrukty zbroi utrzymywały w płytkim zawieszeniu swych zredukowanych Łobońskich-Kraftów, gotowe zatrzasnąć je wokół urwitów w każdej chwili, na byle ślad zagrożenia.
I znowu ten desant wyglądał przez dymnik niczym wybuch. Bluzgnęło bowiem wraz z urwitami setkami i tysiącami zaczepionych na nich czarów i klątw, aż cała okolica zapulsowała dziką plątaniną nakładających się, przenikających i wzmacniających mageonomii. Urwici, wciąż na dopalaczach, niesieni zespołami dżinnów i własnymi rubinami psychokinetycznymi, mknęli ku wyznaczonym uprzednio stanowiskom; kilku poszło prostą świecą wzwyż, by domknąć z góry kopułę straży.
Demony kryształu przeanalizowały tymczasem zebrane bezpośrednio z otoczenia informacje i oznajmiły, iż nie doszukały się żadnego fałszerstwa we wcześniej otrzymanym z magicznego zwiadu jego obrazie. Żarny polecił więc obniżyć stopień gotowości bojowej i puścił duchy na regularny zwiad po okolicy, pęczniejącą spiralą. Potem sam wyszedł na zewnątrz. Zakraca, w pełnym rynsztunku, stał przy podstawie pionu lewitacyjnego. Wyglądał jak skamieniały owad. Kodestruktor obracał mu się leniwie nad głową, szczerząc kły śmiertelnych klątw ku niewidocznym wrogom.
Wypuszczone z luków „Jana IV" samodzielne decyzyjnie letalnatory kołowały po mroczniejącym szybko niebie, niczym padlinożerne ptaki nad przyszłym pobojowiskiem; przez dymnik świeciły jasno diamentowymi sercami, od których szły sferyczne fale mortalnych czarów fizjologicznych.
Generał spłynął w trawę i stanął na szeroko rozstawionych nogach. Tupnął, jakby próbując twardość ziemi; tak się próbuje wytrzymałość podłogi w starym budynku.
– A więc – stało się.
Zakraca, skupiony na dialogu ze swym demonem, przez którego nadzorował poczynania urwitów, odpowiedział Żarnemu jakąś niejasną myślą.
Generał wciągnął głęboko powietrze; smakowało świeżą farbą i swądem gaszonego ogniska. Rozejrzał się przez dymnik. Czary przesłaniały horyzont; od śmigających w trawie poltergeistów, roznoszących po okolicy artefakty straży i walki, kręciło się w głowie. Złapał lewą dłonią czasoprzestrzeń, szarpnął i przeszedł po grzbiecie fali dwa węże w głąb cypla, nad samą zatokę. Lewitujący tu nad urwiskiem klifu urwita na widok Żarnego spłynął na ziemię.
– Generale.
– Chciałem tylko popatrzeć na morze. Morze było identyczne z ziemskim: te same fale, ten sam szum, ta sama nieskończoność i potęga natury.
– Myśli pan, Generale, że kto to jest? – spytał urwita, rozemgliwszy przyłbicę; był młodym blondynem o garbatym nosie i rudych brwiach.
– Kto?
– Oni.
– Kim by nie byli, póki co – są wrogami.
– Ale jak wyglądają, co to za istoty, co oni…
– Nie wiem. Odwiedził jeszcze kilka posterunków i w końcu wrócił pod „Jana IV".
Słońce już zaszło, wszyscy przeszli na infrawizję. Urwici, którzy nie mieli służby w kordonie straży, rozeszli się po okolicy. W świetle fosforyzującego błękitnie brzucha statku ustawiono stół i kilkanaście krzeseł. Ktoś rozpalił ognisko. Opodal zfantomizowano z pryzmatu iluzyjnego ostatni występ Ajarvianny. Półnaga elfka śpiewała pod obcymi gwiazdami niezrozumiałą pieśń w umierającym języku.
Generał usiadł przy Goulde'em.
– Zakraca pozwolił na taki piknik? – mruknął. – Skąd to się wzięło? Takie rozluźnienie w środku operacji wojskowej. To niebezpieczne.
– Bez przesady – machnął fajką kinetyk. – Przecież widzę: obłożyliśmy się takimi czarami, że Ptak z całą armią by tu nie wszedł.