– Daniel, do jasnej cholery…
– Nie, w innym sensie. Skądś przecież owa zależność miejsc i czasów musiała się wziąć, algorytm okazał się w końcu poprawny.
Wpatrywała się w niego w milczeniu, tak poważna, że już prawie nie Bella – aż nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Też się uśmiechnęła.
Pokręciła głową.
– W życiu bym się nie spodziewała. Co teraz? Będziesz mnie nawracał?
– Powiedziałem ci, co moim zdaniem jest prawdą. Do duszpasterstwa powołania nie czuję. W istocie – mruknął, sięgając po nią słabszą ręką – zaraz tu będę namawiał cię do grzechu.
I rzeczywiście.
– A co się tyczy tego, co dalej…
– Mhm? – oderwała wargi od jego blizn.
– Wyrwę mu te Tajemnice Mutawaskie, choćbym miał spluwę do łba przystawić.
Wroński już czekał na niego w „U Freddy'ego". Był to bar brokerów, na ekranach zawsze włączonych telewizorów szły tu serwisy giełdowe i dwuminutówki newsowe, osiemdziesiąt procent klientów stanowili mężczyźni w garniturach i Reding z Wrońskim doskonale wtopiliby się w tło, gdyby nie horror-facjata najemnika.
– Weź zrób sobie jakiś lifting, stać cię przecież. Rzucasz się w oczy, każdy cię zapamięta.
– Nie zamierzam nikogo śledzić.
– Kobiety to bierze?
– Mają poczucie misji. Co dla ciebie?
– Kawkę, kawkę, bitte.
Wroński zadzwonił przedwczoraj, podając godzinę. Do tego czasu Daniel zdążył przeprowadzić do końca swój plan.
Wyjął teraz z kieszeni przezroczystą fiolkę wypełnioną jakąś żywiczną mazią. Wroński uniósł pytająco brew.
Zanim odpowiedział, Daniel odczekał, aż kelnerka minie ich wnękę, potem jeszcze obejrzał się przez ramię;
Wroński nie pokazał tego po sobie, ale najwyraźniej bawiły go filmowe odruchy Redinga.
– Doktor Nadze – zaczął ten – nie pogardził dodatkowym zarobkiem. Dobrze posmarowawszy załatwisz tam nawet własne zmartwychwstanie. Spalają bioodpadki w cyklach półtygodniowych i zdążyłem pogrzebać w śmieciach. Gdybym był naprawdę mądry, wyjąłbym z magazynka intrenaka. Ale na jedno wychodzi.
– To są te neuronanoboty.
– Tak.
– Wygląda bardziej na rodzaj cieczy.
– Tak się konfiguruje w nieobecności innego ośrodka: makrostrukturalne właściwości cieczy. Przeszedłem się z tym do mojego starego instytutu. Pod elektronowym wygląda to inaczej niż nasze patenty, znacznie bardziej skomplikowany schemat, długie łańcuchy białkowe, wplata się w synapsy; zdaje się, że do końca mi tego nie wypruli, nawet na tomografii nie bardzo widać, bo potem pracuje już w całości na materiale organicznym.
– Wnioski, Reding, wnioski.
– Wnioski są takie, że – na ile w ogóle mogę być tego pewien bez przeprowadzenia testów na żywej tkance -ustanowiona neurosieć nie ogranicza się do bocznikowania równoległych bodźców nerwowych, lecz jest zdolna wprowadzać kompleksy własnych. Oznacza to, że komunikacja nie była jednostronna. To dlatego nie pamiętam! Kilmouth odciął mnie, gdy tylko spostrzegł pierwsze znaki. Potem tylko on słyszał – i tylko on mówił.
– Taak – mruknął Wroński, unosząc fiolkę pod światło. – Zdaje się, że chwytam. Sądzisz, że on to opatentował?
– Nie ma mowy – uciął Reding. – Zjedliby KS w butach. Cholerstwo jest tak nielegalne, że bardziej już nie można. Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby to przeciekło? Nigdy nie mógłbyś mieć pewności, kto jest kim. Virtual reality w real life.
Wroński uniósł lekko kącik ust.
– Może się mylę, ale wydaje mi się, że to właśnie przeciekło.
Daniel złapał jego dłoń z fiolką. Spojrzeli sobie w oczy.
Wroński zapewne mógłby wyrwać się z uścisku Redinga, lecz nie zrobił tego. Rozwarł palce, wypuścił fiolkę, cofnął wolno rękę.
– To już nie jest pięć milionów – rzekł – to jest pięć miliardów.
– Coś nie widzę, żebyś narzekał na ubóstwo.
– Nie wygłupiaj się – warknął najemnik. – Myślisz, że plątałbym się po tych pieprzonych wojenkach, o których nawet w żadnej gazecie nie napiszą, gdybym nie musiał? Rozumujesz komiksami, w tym fachu tak naprawdę obowiązuje selekcja negatywna, nie ma kolejki chętnych na zwolnione miejsce. Chwytamy się, czego można. Tajemnice wielkich, pamiętasz? Fifty-fifty.
Daniel skrzywił się. Był w kropce, bo jemu właśnie już nie zależało na pieniądzach, a w każdym razie mniej niż na poznaniu Tajemnicy Mutawaskiej. Lecz jaką może to stanowić motywację dla majora? Z Wrońskiego taki metafizyk, jak z de la Croix żołnierz.
– Zastanów się – pochylił się nad blatem. – Kogo chcesz szantażować? Remustera? KS? To byty urojone, konstrukty prawne, pozbawione twarzy i osobowości. Musimy zaszantażować skrycie, a coś takiego można przeprowadzić tylko wobec pojedynczych osób. Trzeba zatem znaleźć jakieś bezpośrednie dojście do Kilmoutha, zgodzisz się? A jeśli jako dodatkowy warunek postawię dostarczenie kopii nagrania z tamtej nocy, może rezygnując z części doli – to już tylko moja sprawa.
Wroński wysączył resztę swojego drinka, odetchnął, rozparł się wygodniej.
– Widzę, że cię wzięło. Okay, mogłem się spodziewać. Ja też posmarowałem. – Zerknął na zegarek. – Robiła PR Kilmoutha, ale gość ją wywalił. Powie wszystko, co wie, a im większe brudy, tym chętniej.
– Kiedy?
– Powinna już być. Poczekajmy. Daniel zamówił frytki.
– Więc ile? – zagadnął. – Pięć giga? Wolne żarty.
– Tak – przyznał najemnik – to zależy: czy dla zachowania monopolu, czy dla uniknięcia konsekwencji prawnych.
– To drugie i tak tylko przez czas jakiś. Takie rzeczy nieuchronnie wyciekają, to jak grawitacja.
– Monopol przecież też do czasu.
– Więc ile?
– Sto?
– To musi być taka suma, która dałaby się ukryć gdzieś w budżecie firmy. Wroński uniósł rękę.
– Tutaj!
Przysiadła się uścisnąwszy krótko dłoń Daniela. Rudowłosa, szczupła, prawie anorektyczka, w kostiumie o spódniczce tak krótkiej, że zupełnie niewidocznej spod żakietu (bo może żadnej nie było, taka kreacja). Zamówiła wodę mineralną. Mówiła tak szybko, że człowiek mimowolnie pochylał się do przodu, by wychwycić wszystkie słowa. Ledwo usiadła, zapiszczał jej telefon; musiała wyłączyć.
– Oczywiście nie wykorzystacie w artykule mojego nazwiska – zastrzegła się. – Pełna anonimowość. Jakby co, zaprzeczę.
– Oczywiście – zapewnił Wroński.
– Zwolnili nas bez dania racji. Wypowiedzenie z dnia na dzień; płatny urlop.
– Kto?
– Pieprzone Eccite. Ledwo przyszła diagnoza z Brickwood. Mówię wam, sprawdźcie dokumenty z tamtego śledztwa.
– Jakiego śledztwa?
– Prawda, jak dobrze to kryją? – uśmiechnęła się zjadliwie. – Mam kontakty – muszę mieć – i orientuję się przecież. Zwąchał ktoś z „The Sun", ale okazało się, że gazecie się nie opłaca, a pismak, dziw nad dziwy, nie puścił pary z gęby. Pięć lat temu Kilmouth rozwalił się na drodze do Wielder Manor. Wóz do kasacji, szofer takoż. Kilmouth warzywo.
Musiała odczytać zdumienie z ich twarzy, bo pokiwała z satysfakcją głową.
– I, o ile wiem, do tej pory leży sobie w Brickwood. Nie zdziwiło was, że ani razu przez ten czas nie widziano go publicznie? Żadnych zdjęć, żadnych filmów. Z nikim nie rozmawiał.
– Zawsze miał opinię ekscentryka – zauważył Daniel. – No i to nie jest gwiazda showbusinessu, tacy właśnie uciekają spod obiektywów.
– Mimo wszystko, mimo wszystko. Co dziwi mnie tym bardziej, że zwolnili nas co do jednego i wiem, że Eccite nie wzięła nikogo na to miejsce.
– A właśnie, Eccite…
– Mają biura tu, w City. Firma menadżerska, sto procent udziałów Kilmoutha, sam ją założył. Zostawił instrukcje i po wypadku przejęła zarządzanie jego majątkiem. Występuje chyba także jako wykonawca w jego testamencie. Od pięciu lat każda decyzja dotycząca KS i wszystkich innych przedsięwzięć Kilmoutha, mam na myśli każdą strategiczną decyzję, wychodzi z Eccite. Fraza „Kilmouth chce" oznacza, że to ci faceci z Eccite chcą. Ale zajrzyj choćby do „The Wall Street Journal": „Ostatnie posunięcie Kilmoutha", „Odważne decyzje Isaaha Kilmoutha" i tak dalej. Największa hucpa w finansach, o jakiej słyszałam.
– Powiedziałaś, że warzywo – zamyślił się Reding.
– Mhm?
– Kilmouth. Czy to znaczy, że mózg mu zupełnie nie funkcjonuje? Płaskie EEG? Nawet przy bezpośrednim podrażnieniu?
– Powiem wam, co podejrzewam. – Zacisnęła palce na szklance, założyła nogę na nogę (Wroński i Reding odruchowo zmierzyli je wzrokiem). – Moim zdaniem Kilmouth nie wyszedł z tego wypadku wcale w lepszym stanie niż jego kierowca. Ale że śmierci, pogrzebu, postępowania spadkowego i całej tej procedury nie udałoby się już ukryć – wstawili go do takiego kombajnu aparatur podtrzymujących życie, że nawet stek po podpięciu zacząłby oddychać.
– Sugerujesz, że ten wypadek mógł być sfingowany. Jako beneficjent pierwszy przychodzi wobec tego na myśl szef Eccite.
Wzruszyła ramionami.
– Coś za bardzo filmowo mi to wygląda. Mówiłam tylko o faktach i osobistych podejrzeniach. Zresztą, pojęcia nie mam, kto jest szefem Eccite, wszystko wychodzi z sygnaturą Kilmoutha.
– Jeśli jednak…
– Słuchajcie – tu wyjęła zegarek (nosiła go niczym stoper, na łańcuszku na szyi) i spojrzała nań nerwowo – muszę się już zmywać, kończy mi się przerwa. – Dopiła wodę, wstała. – Pamiętajcie: nie spotkaliśmy się, nie rozmawialiśmy, nic nie powiedziałam, dziura w życiorysie; tak mi dopomóż Bóg.
Stukając obcasami, wyszła szybko z baru.
Wroński i Reding przez dłuższą chwilę milczeli. Z ukrytych głośników zawodził symfoniczny Portishead, barman wołał za zapominalskim klientem. Na zewnątrz zaczęło padać, obserwowali przez okno przechodniów rozkładających parasole: dostrzeżone realizacje stereotypów zawsze jakoś uspokajają.