Выбрать главу

Za to teraz jestem wcieleniem zdrowego rozsądku i zimnego wyrachowania. Nie chcę być taka jak inni. Widzę, co z nimi robią te ich rojenia, i nie pozwolę, żeby mnie spotkało to samo. Ludzie-duchy zawsze umierają we śnie. Przez kilka miesięcy łażą z tym swoim dziwnym uśmieszkiem, spowici niesamowitą aureolą inności, jakby zaczęli już pomału znikać. Symptomy są nieomylne, nawet te najwcześniejsze: lekki rumieniec na policzkach, nagle rozszerzone oczy, apatyczne powłóczenie nogami, smród bijący z dolnej części ciała. Ale to chyba szczęśliwa śmierć. Tyle gotowa jestem przyznać. Nieraz prawie im zazdrościłam. Ale nie, nie pozwolę sobie na ten luz. Nigdy w życiu. Będę się trzymać, póki zdołam, choćby mnie to zabiło.

Inni giną w sposób bardziej dramatyczny. Istnieje na przykład sekta Biegaczy. Jej członkowie biegają ulicami co sił w nogach, dziko wymachując rękami, młócąc pięściami powietrze, wrzeszcząc na całe gardło. Zwykle biegną grupą: sześciu, dziesięciu, czasem nawet dwudziestu Biegaczy pędzi ulicą, nie ustępując z drogi nikomu i niczemu, mknąc bez wytchnienia, do upadłego. Rzecz w tym, aby umrzeć jak najszybciej, zagonić się na śmierć, aż serce nie wytrzyma. Biegacze twierdzą, że nikt w pojedynkę nie poważyłby się na coś takiego. Ale gdy biegną razem, każdego porywa odwaga pozostałych, ich wrzaski dodają mu animuszu, a ze zbiorowej ekstazy rodzi się masochistyczna wytrwałość. Na tym właśnie polega ironia sytuacji: nim się zabiegasz na śmierć, musisz trenować, aż staniesz się biegaczem niezrównanym, bo inaczej będziesz za słaby, żeby wycisnąć z siebie ostatek sił. Biegacze odbywają więc mozolne przygotowania, nim wyruszą na spotkanie swego losu, a jeśli po drodze upadną, natychmiast się podnoszą i ruszają dalej. Mają chyba do tego stosunek religijny. W Mieście działa dziewięć sekretariatów tej sekty, po jednym na każdy rewir. Żeby się do niej dostać, trzeba przejść cykl trudnych inicjacji: wstrzymywanie oddechu pod wodą, post, wkładanie dłoni w płomień świecy, siedmiodniowe milczenie. Nowo przyjęty musi się poddać regule sekty, czyli przeżyć sześć do dwunastu miesięcy w komunie, ściśle przestrzegając planu treningów i coraz mniej jedząc. Zanim dojrzeje do śmiertelnej gonitwy, osiąga zenit swej siły, a zarazem nadir słabości. Teoretycznie może biec bez końca, ale jego ciało zużyło już wszystkie rezerwy. Ta paradoksalna kombinacja daje pożądany skutek. Rankiem w oznaczonym dniu Biegacz wyrusza więc wraz z towarzyszami i pędzi, póki nie wymknie się z własnego ciała, biegnie i krzyczy, póki nie wyfrunie z siebie. Prędzej czy później duszy udaje się wywinąć na wolność, a martwe ciało pada na ziemię. Biegacze chełpią się, że ich metoda jest w dziewięćdziesięciu procentach skuteczna – czyli prawie nikt nie musi powtarzać śmiertelnego biegu.

Śmierć samotna zdarza się częściej, lecz i z niej zrobiono swego rodzaju publiczny rytuał. Ludzie wspinają się na dachy najwyższych domów specjalnie po to, żeby wykonać tak zwany Ostatni Skok. Przyznam, że to niesamowita scena. Odkrywasz w sobie całkiem nowe obszary wolności, gdy widzisz Skoczka, który spokojnie stoi na krawędzi i zawsze po chwili lekkiego wahania – jakby pragnął się podelektować ostatnimi sekundami, a tobie własne życie wzbiera w gardle – niespodziewanie (bo nigdy nie wiesz, kiedy to nastąpi) rzuca się w dół i tnąc powietrze spada na ulicę. Zdziwiłbyś się, jaki entuzjazm budzi to w tłumie. Podnieceni gapie wiwatują z zapałem, jakby brutalne piękno tego widowiska pozwoliło im wyrwać się z własnej skóry, zapomnieć o codziennej nędzy. Ostatni Skok to akt zrozumiały dla wszystkich. Każdy odnajduje w nim echo swojej najgłębszej tęsknoty: umrzeć błyskawicznie, unicestwić się w jednej chwalebnej sekundzie. Czasem wydaje mi się, że śmierć to jedyna rzecz, którą jeszcze czujemy, nasza forma artystyczna, jedyny środek wyrazu.

Niektórym udaje się jednak pożyć. Śmierć też stała się sposobem na życie. Skoro tyle osób kombinuje, jak by tu skończyć ze wszystkim, jak by tu rozstać się ze światem, domyślasz się, że można na tych ciągotach świetnie zarobić. Sprytny osobnik potrafi całkiem nieźle wyżyć z cudzych śmierci. Nie każdy ma przecież odwagę zostać Biegaczem lub Skoczkiem. Wielu nie może się zdecydować i potrzebuje pomocy. Podstawowym warunkiem jest tu, rzecz jasna, wypłacalność, więc tylko najbogatszych stać na taką obsługę. A jednak interes kwitnie, zwłaszcza w Klinikach Eutanazji. Jest ich kilka kategorii, a wybór zależy od tego, ile chcesz wydać. Najprostsza i najtańsza usługa, znana w branży jako Droga Powrotna, trwa najwyżej parę godzin. Zapisujesz się do Kliniki, w recepcji kupujesz bilet, prowadzą cię do izolatki ze świeżo pościelonym łóżkiem, ktoś z personelu układa cię do snu i robi ci zastrzyk, a ty zapadasz w sen, z którego już się nie obudzisz. Trochę droższa jest Cudowna Podróż – trwająca od jednego do trzech dni seria zastrzyków aplikowanych w regularnych odstępach. Wprawiają one klienta w euforię, w stan szczęśliwej beztroski, a przerywa ją dopiero ostatnia, zabójcza ampułka. Jest jeszcze Rozkoszny Rejs, który przeciąga się czasem i do dwóch tygodni. Uczestników otacza się atmosferą dostatku, zapewnia im się luksusy porównywalne ze splendorem dawnych hoteli: wykwintne potrawy, wina, rozrywki, ba! – nawet burdel dla płci obojga. Sporo to kosztuje, ale niektórzy nie potrafią oprzeć się pokusie, żeby chociaż przez chwilę zaznać uroków życia.

Lecz śmierć można kupić nie tylko w Klinikach Eutanazji. Coraz bardziej popularne stają się Kluby Zabójców. Ktoś, kto chce umrzeć, ale boi się zrobić to sam, za umiarkowaną opłatą zgłasza się do rejonowego Klubu Zabójców, gdzie przydziela mu się wykonawcę. Klient nie zna szczegółów umowy. Okoliczności własnej śmierci – data, miejsce, sposób zadania, tożsamość mordercy – pozostają dla niego tajemnicą. Czyli życie w pewnym sensie toczy się po staremu: śmierć majaczy na horyzoncie jako nieuchronna perspektywa, lecz jej dokładny kształt pozostaje zagadką. Klient Klubu Zabójców może być jednak pewny, że nie powali go starość, choroba ani nieszczęśliwy wypadek, bo już w niedalekiej przyszłości zginie śmiercią szybką i gwałtowną: będzie to kula w mózgu, nóż w plecach, para rąk wokół krtani w środku nocy. Wyobrażam sobie, że staje się dzięki temu czujniejszy. Śmierć nie jest już abstrakcją, lecz realną możliwością, która wisi nad nim w każdej sekundzie. Zamiast biernie się godzić z nieuniknionym końcem, zapisany w kolejce do zabicia jakby się budzi, żwawiej się rusza, nareszcie czuje, że żyje, odmieniony nowym zrozumieniem rzeczywistości. Niejeden zmienia zdanie i postanawia mimo wszystko wybrać życie, ale nie takie to proste, bo gdy raz zgłosisz się do Klubu Zabójców, nie masz odwrotu – chyba że zabijesz swojego kata. Zwalnia cię to z wszelkich zobowiązań i jeśli chcesz, możesz sam zostać zabójcą. Na tym właśnie polega niebezpieczeństwo tego zawodu i dlatego zabójcom tyle się płaci. Rzadko się zdarza, żeby zabójca zginał przy pracy: jest przecież o wiele bardziej doświadczony niż ofiara. Bywają jednak takie wypadki. Wielu ubogich – zwłaszcza młodych mężczyzn – oszczędza miesiącami, a nawet latami, byle tylko zapisać się do Klubu, zdobyć etat zabójcy i podnieść swoją stopę życiową. Mało komu się to udaje. Gdybym ci opowiedziała, co się przytrafia niektórym z tych chłopców, przez tydzień nie zmrużyłbyś oka.