Выбрать главу

Nawet jeśli Williama nie ma w Mieście, może być gdzie indziej. Pamiętaj, że to ogromna kraina, więc nie sposób zgadnąć, dokąd mógł pojechać. Podobno za obszarem rolniczym na zachodzie przez setki kilometrów ciągnie się pustynia. Ale dalej, jak niesie wieść, są inne miasta i łańcuchy górskie, pracują kopalnie i fabryki, olbrzymie przestrzenie sięgają drugiego oceanu. Może jest w tym wszystkim źdźbło prawdy. Jeśli tak, to William mógł spróbować szczęścia – gdzieś tam, hen. Zdaję sobie sprawę, że niełatwo jest wydostać się z Miasta, ale oboje wiemy, jaki był William. Gdyby istniała choćby najmniejsza szansa ucieczki, umiałby ją wykorzystać.

Nie mówiłam ci, że niespełna tydzień przed wyjazdem widziałam się z naczelnym gazety Williama. Musiało to być ze trzy czy cztery dni przed naszym pożegnaniem, więc nie przyznałam ci się, bo się bałam, że znów zaczniemy się spierać. I bez tego nie najlepiej się między nami działo, a kolejna kłótnia tylko by zepsuła ostatnie wspólne chwile. Błagam, nie gniewaj się. Chybabym tego nie zniosła.

Naczelny – niejaki Bogat – był łysy i brzuchaty, nosił staroświeckie szelki i zegarek z dewizką. Przypominał mi mojego dziadka: był tak samo jak dziadek zapracowany, lizał czubek ołówka, nim zaczął pisać, i emanował roztargnioną dobrotliwością, w której wyczuwało się domieszkę, sprytu, uprzejmością, spod której przebijały okrutne błyski. Prawie godzinę przesiedziałam w sekretariacie. Kiedy wreszcie znalazł wolną chwilę, wziął mnie za łokieć i zaprowadził do gabinetu, posadził we własnym fotelu i wysłuchał mojej opowieści. Mówiłam chyba przez pięć, może dziesięć minut, zanim mi przerwał. William od ponad dziewięciu miesięcy nie nadesłał żadnej korespondencji, powiedział. Owszem, w Mieście nie działa już łączność, ale to bez znaczenia. Dobry dziennikarz zawsze znajdzie sposób, żeby przekazać artykuł – a William był najlepszy. Dziewięć miesięcy zupełnego milczenia mogło oznaczać tylko jedno: spotkało go coś złego i już nie wróci. Zwięźle, bez ogródek. Wzruszyłam ramionami i odparłam, że to tylko domysły.

– Nie jedź tam, mała – powiedział. – To szaleństwo.

– Nie jestem mała – odrzekłam. – Mam dziewiętnaście lat i jestem bardziej samodzielna niż się panu zdaje.

– Dla mnie możesz mieć choćby i sto. Stamtąd nikt nie wraca. Cholera, przecież to koniec świata.

Wiedziałam, że ma rację. Ale podjęłam już decyzję i nic nie mogło mną zachwiać. Widząc mój upór zmienił taktykę.

– Słuchaj – rzeki. – Jakiś miesiąc temu posłałem tam drugiego reportera. Niedługo powinienem mieć od niego wiadomość. Może byś poczekała? A nuż dowiesz się wszystkiego bez tej całej fatygi?

– Co to ma wspólnego z moim bratem?

– Owszem, ma. Jeżeli facet się wywiąże, dowie się przy okazji, co się stało z Williamem.

Tak mówił, ale dobrze wiedział, że tego nie kupię. Trwałam przy swoim, nie nabrałam się na jego ojczulkowate miny, więc pomału zaczął rezygnować. Podał mi nazwisko tego drugiego dziennikarza, chociaż wcale go o to nie prosiłam, a na zakończenie otworzył szufladę segregatora, który stał za biurkiem, i wyjął fotografię młodego mężczyzny.

– Może warto, żebyś to z sobą zabrała – powiedział, rzucając ją na biurko. – Nigdy nie wiadomo.

Było to zdjęcie drugiego dziennikarza. Zerknęłam na nie i wsunęłam je do torby, żeby zrobić Bogatowi przyjemność. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Wynik? Remis: żadne z nas nie ustąpiło ani o krok, Bogat był pewnie zły, ale też chyba trochę pod wrażeniem.

– Tylko pamiętaj, że cię ostrzegałem – powiedział.

– Nie zapomnę – obiecałam. – Kiedy wrócę z Williamem, przyjdę tu i przypomnę panu dzisiejszą rozmowę.

Chciał coś dodać, ale się rozmyślił. Westchnął, cicho klasnął dłońmi o blat biurka i wstał.

– Nie traktuj mnie jak wroga – rzekł. – Po prostu uważam, że robisz błąd. To jeszcze nie wrogość.

– Może i nie. Ale źle robi, kto nic nie robi. Każdemu trzeba dać szansę, a pan nie powinien wyciągać pochopnych wniosków, skoro sam pan nie wie, co pan właściwie mówi.

– Tak się niestety składa – odparł – że wiem, co mówię.

Potem chyba podaliśmy sobie ręce, a może tylko popatrzyliśmy na siebie ponad biurkiem. Odprowadził mnie przez pokój prasowy do windy. Sialiśmy w hallu nic nie mówiąc, nawet na siebie nie patrząc. Kołysał się na piętach, nucąc jakąś mruczankę bez wyraźnej melodii. Było jasne, że myśli już o czym innym. Kiedy drzwi się otworzyły i wsiadłam do windy, rzekł znużonym tonem:

– Niech ci się w życiu układa, mała.

Nim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi się zamknęły i winda ruszyła w dół.

Fotografia w końcu bardzo się przydała. Właściwie nie miałam zamiaru jej wziąć, ale w ostatniej chwili namyśliłam się i zapakowałam ją razem z resztą rzeczy. Oczywiście nie wiedziałam jeszcze o zniknięciu Williama. Spodziewałam się, że zastanę jego następcę w lokalu gazety i tam właśnie rozpocznę poszukiwania. Ale wszystko ułożyło się inaczej. Kiedy dotarłam do trzeciego rewiru i zobaczyłam, co się stało z całą tą dzielnicą, nagle zrozumiałam, że mam już tylko fotografię nieznajomego – ostatnie ogniwo między mną a Williamem.

Nieznajomy nazywał się Samuel Farr, lecz nic poza tym o nim nie wiedziałam. Nie raczyłam spytać Bogata o szczegóły, a tu na miejscu zabrakło mi punktów zaczepienia. Nazwisko, twarz – i tyle. Gdybym miała więcej zdrowego rozsądku i pokory, oszczędziłabym sobie wielu kłopotów. W końcu jednak spotkałam Sama, ale żadna w tym moja zasługa. Był to czysty traf, jeden z tych uśmiechów fortuny, które zsyła nam niebo. Minęło zresztą wiele czasu, nim doszło do tego spotkania – wolałabym nie pamiętać, jak wiele.

Pierwsze dni były najtrudniejsze. Snułam się jak lunatyczka, nie wiedząc, gdzie jestem, nie śmiąc do nikogo się odezwać. Cały bagaż sprzedałam Reanimatorowi, więc przez dłuższy czas starczało mi na jedzenie, ale nawet kiedy zostałam już zawodową szperaczką, wciąż nie miałam gdzie mieszkać. Spałam pod gołym niebem bez względu na pogodę, co noc wynajdując nowy kąt. Bóg jeden wie, jak długo trwał ten okres, niewątpliwie najgorszy w moim życiu: nigdy tak mało nie brakowało, żebym się wykończyła. Pewnie co najmniej dwa, trzy tygodnie – a może kilka miesięcy. Byłam cała zbolała i kompletnie przez to odmóżdżona. Zupełnie otępiałam, z mojego życia wewnętrznego ocalał tylko instynkt i egoizm. Przydarzały mi się okropne rzeczy i sama nie wiem, jak zdołałam przetrwać ten czas. O mało nie zgwałcił mnie Mytnik na rogu Słownikowej i Bulwaru Muldoona. Pewnej nocy ukradłam jedzenie starcowi, który próbował mnie obrabować na dziedzińcu dawnego Teatru Hipnotyzerów: wyrwałam mu miskę z owsianką i nawet mnie potem nie gryzło sumienie. Z nikim się nie przyjaźniłam, nie miałam z kim porozmawiać ani razem zjeść. Gdyby nie fotografia Sama, chybabym nie przeżyła. Świadomość, że on jest gdzieś w Mieście, dodawała mi otuchy. Ten człowiek ci pomoże, mówiłam sobie. Kiedy go wreszcie odnajdziesz, wszystko się zmieni. Pewnie ze sto razy dziennie sięgałam do kieszeni po zdjęcie. W końcu tak się pogięło i pomarszczyło, że ledwie dawało się rozpoznać twarz. Ale wtedy znałam ją już na pamięć i fotka nie była mi właściwie potrzebna. Nosiłam ją przy sobie jak amulet, miniaturową tarczę przeciw rozpaczy.

A potem los się do mnie uśmiechnął. Minął miesiąc, może dwa, odkąd zostałam rupieciarką, dokładnie nie pamiętam. Szłam właśnie skrajem piątego rewiru, niedaleko dawnego Placu Włókien, gdy ujrzałam wysoką kobietę w średnim wieku. Z trudem pchała wózek na zakupy, który skakał przed nią po kamieniach i wybojach, ale myślami wyraźnie była gdzie indziej. Słońce jasno świeciło tego dnia, pałając tym szczególnym blaskiem, który oślepia cię i sprawia, iż rzeczy stają się niewidzialne, w powietrzu wisiał żar, pamiętam jak dziś, taki żar, że można było dostać zawrotu głowy. Ledwo kobieta dopchała wózek na środek jezdni, zza rogu wypadła grupa Biegaczy – dwunastu, może piętnastu. Gnali zwartym szykiem, z tym swoim monotonnym wrzaskiem przedśmiertnej ekstazy. Zobaczyłam, że kobieta spogląda na nich, jakby nagle wyrwana z rozmarzenia, lecz zamiast czym prędzej usunąć się z drogi, zastyga w miejscu niczym sarna oślepiona blaskiem samochodowych reflektorów. Nie wiedzieć czemu – do tej pory tego nie rozumiem – wyplątałam się z „pępowiny”, puściłam się biegiem, i pociągnęłam za sobą nieznajomą, a w parę sekund później minęli nas Biegacze. Niewiele brakowało, żeby ją stratowali na śmierć.