– Puść moją rękę. To boli.
Wyraźnie speszona, Cherry zwolniła wreszcie uścisk.
– Przepraszam – bąknęła. – Kiedy chodzi o moich braci, przestaję panować nad sobą.
Spojrzała ostentacyjnie na zegarek, krzyknęła, że zrobiło się strasznie późno, a ona za chwilę ma zebranie Gildii Kobiet. Szybko spakowała do kosza, co było do spakowania, jednak kawę i resztę biszkoptu zostawiła.
– Termos podrzucisz przy okazji – powiedziała, idąc ku drzwiom.
Dopiero kiedy jej samochód zniknął z pola widzenia, Avery uświadomiła sobie, jak bardzo wytrąciła ją z równowagi ta rozmowa i fakt, że zaczęła się w nastroju przyjacielskim, a skończyła otwartą wrogością.
Pogróżki, ostry ton. Avery nie poznawała dawnej Cherry.
Cóż, z drugiej strony Cherry zawsze stawała jak lwica w obronie Matta. Nawet jako smarkula gotowa była rzucić się do oczu każdemu, kto, w jej pojęciu, go krzywdził. To po pierwsze. A po drugie, sama niedawno przeżyła zawód miłosny i stąd pewnie jej przeczulenie na punkcie uczuciowego bezpieczeństwa brata.
Nie. Cherry mówiła o „braciach”, w liczbie mnogiej. „Kiedy chodzi o moich braci, przestaję panować nad sobą” – właśnie tak to sformułowała.
Dziwne, myślała Avery. Bardzo dziwne, szczególnie w świetle tego, jak Cherry wypowiadała się o Hunterze poprzedniego wieczoru. Jeśli gotowa jest bronić go tak samo zażarcie jak Matta, to musi być jej znacznie bliższy, niż chciałaby przyznać, a jej oburzenie było bardziej na pokaz niż rzeczywiste.
Ale dlaczego miałaby ukrywać prawdę? Udawać, że nie czuje do brata nic poza żalem, urazą?
Avery pokręciła głową. Zawsze szukasz materiału na reportaż, pomyślała. Chcesz poznać motywy, punkty widzenia, spojrzeć na zdarzenia oczyma protagonistów, pochwycić to, co umyka innym, gonisz za tym jednym szczegółem, który będzie puentą opowieści, sprawi, iż łamigłówka ułoży się w czytelny obraz.
Jezu, Avery, odpuść sobie, kobieto. Przestań zastanawiać się nad problemami innych ludzi i zajmij własnymi.
A miała ich aż nadto. Cóż, analizując cudze sprawy, mogła uciec od swoich. To też jest sposób.
Sposób, by nie myśleć o samobójstwie ojca.
I swojej roli.
Spojrzała w stronę schodów wiodących na piętro. Widziała, jak po nich wchodzi. Staje na górze. Skręca w prawo, idzie do końca korytarza. Drzwi od sypialni rodziców są zamknięte. Zauważyła to już poprzedniego wieczoru. Kiedy była dzieckiem, kiedy jeszcze mieszkała w domu, zawsze były otwarte. Zamknięte źle się kojarzyły: z czymś złym, ostatecznym, nieodwracalnym.
Zdecyduj się, Avery. Musisz zdobyć się na odwagę, stawić czoło sytuacji.
Wyprostowała się i ruszyła ku schodom. Szła powoli, z namysłem, zmuszając się do każdego kroku.
Przed drzwiami pokoju rodziców zatrzymała się, wzięła głęboki oddech, położyła dłoń na klamce i nacisnęła. Drzwi ustąpiły.
Zobaczyła niezasłane łóżko. Pustą toaletkę matki, zawsze, jak sięgała pamięcią, zastawioną rozmaitymi flakonikami, słoiczkami, przyborami i puzderkami. Miała jeszcze przed oczami obitą aksamitem szkatułkę, w której matka trzymała ulubioną biżuterię, tuż obok leżały zwykle szczotka i grzebień.
Teraz toaletka była pusta. Naga.
Omiotła spojrzeniem wnętrze. Ojciec usunął wszystko, żaden drobiazg nie przypominał, że kiedyś dzielił ten pokój z żoną. Zniknęła gdzieś dawna atmosfera, ciepła i rodzinna.
Avery zacisnęła usta. Usuwanie wszelkich śladów musiało być bolesne. Ojciec skazał się odtąd na życie w zimnej pustce, jakby chciał wymazać wspomnienia. Pytała, czy ma mu pomóc w porządkowaniu rzeczy matki, chciała przyjechać. Czy wyczuł, że jej propozycja wypływa raczej z poczucia obowiązku niż z serca? Zorientował się, że Avery w gruncie rzeczy wcale nie chce przyjeżdżać do domu? Że chce za wszelką cenę uniknąć przyjazdu?
– Sam już wszystkim się zająłem, kochanie. O nic nie musisz się martwić.
Więc się nie martwiła. A teraz czuła się mała, zajęta wyłącznie sobą. Powinna była przyjechać. Spojrzała na wielką komodę. Czy opróżnił część, którą zajmowały rzeczy matki? Czy podołał temu, czy dopiero na nią to czekało?
Stała jeszcze przez moment w drzwiach, pełna lęku, wreszcie weszła do pokoju. Zatrzymała się na środku, wzięła głęboki oddech. Wnętrze pachniało ojcem. Jego wodą po goleniu, a używał tej samej od lat. Jako dziecko wspinała mu się na kolana i wtulała nos w jego sweter. Rozkoszowała się znajomym zapachem i poczuciem bezpieczeństwa. W takich chwilach miała całkowitą pewność, że jest kochana.
Łono z jej snu. Poczucie ciepła, zadowolenia, ochrony.
Czasami rano wślizgiwała się do łóżka rodziców. Ojciec pocierał nieogolonym policzkiem o jej policzek. Piszczała i wierciła się, a kiedy przestawał, błagała, żeby dalej ją łaskotał.
– Jeszcze łaskotków-całusków, tatusiu. Jeszcze trochę, proszę.
Potrząsnęła głową, jakby w ten sposób chciała uwolnić się od wspomnień. Oczyścić umysł.
Wspomnienia utrudnią tylko niełatwe i bez nich zadanie. Podeszła do szafy, otworzyła ją. Dwa garnitury, trzy kurtki, kilka koszul, golf, na wieszaku na drzwiach krawaty i paski, na dole stojak na buty. Stanęła na palcach, żeby dojrzeć, co jest na górnej półce. Dwa kapelusze, letni i zimowy. I kartonowe pudełko zaklejone taśmą.
Ani śladu ubrań matki.
Wyjęła pudełko, postawiła na podłodze i podeszła do toaletki. Na pustym blacie stała tacka na drobne, na niej obrączka ojca, obok matki, jedna obok drugiej, równiutko ułożone.
Wstrzymała oddech na ten widok niosący tak oczywiste skojarzenia. Ojciec chciał być z matką. Celowo ułożył obrączki jedna przy drugiej, zanim…
Avery ze łzami w oczach odwróciła się, chwyciła pudełko, które znalazła w szafie, i niemal wybiegła z pokoju. Nie zatrzymując się, rzuciła pudełko w holu, dopadła drzwi frontowych, szarpnęła je i znalazła się na ganku.
Głęboko wciągnęła powietrze, usiłując się uspokoić.
Wiedziała, że to będzie trudne. Nie zdawała sobie sprawy, że aż tak trudne. I że będzie aż tak bardzo bolało.
Drgnęła na dźwięk klaksonu, podniosła głowę. Mary Dupre, sąsiadka od niepamiętnych czasów. Pomachała na powitanie, wyłączyła silnik, wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę ganku.
Uściskała Avery.
– Tak mi przykro, kochanie.
Avery odwzajemniła uścisk.
– Dziękuję, Mary.
– Nie mogę sobie wybaczyć, że nie poszłam do Buddy’ego albo pastora Dastugue… nie poszłam, a potem było za późno.
– Do Buddy’ego albo pastora? Po co?
– Twój ojciec dziwnie się zachowywał. Powinnam była z kimś o tym porozmawiać. Nie wychodził z domu, przestał dbać o ogród. Odwiedzałam go, to znaczy chciałam, przynosiłam jedzenie, a to kurczaka, a to zapiekankę, ale nigdy mi nie otworzył, chociaż wiedziałam, że musi być w domu. Najpierw myślałam, że może śpi, ale gdzie tam. Odchodzę już, jeszcze się obejrzałam, a on zza firanki wygląda.
Avery z trudem mogła sobie wyobrazić ojca chyłkiem zerkającego przez okno. Takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało.
– Nie wiem, co powiedzieć, Mary. Ja… nie miałam o niczym pojęcia. Często z nim rozmawiałam, ale on nigdy… nie wspomniał słowem.
– Biedne dziecko. – Mary uścisnęła ją jeszcze raz. – Przyniosę ci później coś do jedzenia.
– Proszę nie robić sobie kło…
– Żaden kłopot – oznajmiła Mary stanowczo. – Musisz jeść. Dość masz trosk na głowie, żeby jeszcze zajmować się gotowaniem.
Avery poddała się bez oporów.
– Dziękuję, bardzo pani troskliwa.
– Widzę, że nie ja pierwsza.
– Przepraszam?
Mary wskazała głową na kosz stojący pod drzwiami. Avery schyliła się i zajrzała do środka. Znalazła domowej roboty placek drożdżowy i kartkę z kondolencjami. Łzy napłynęły jej do oczu.