– Nie, nic specjalnego. Chciałam tylko zapytać cię o coś, co znalazłam w szafie ojca.
– Chodźmy. – Buddy zaprowadził Avery do swojego gabinetu.
Usiadła naprzeciwko biurka, wyjęła z torebki kilka na chybił trafił wybranych wycinków i podsunęła je Buddy’emu.
– Znalazłam całe pudełko podobnych w pokoju ojca. Może ty będziesz potrafił powiedzieć, dlaczego je zbierał i przechował aż do tej pory.
Buddy spojrzał na wycinki, po czym podniósł wzrok na Avery.
– Jesteś pewna, że to ojciec je zbierał, nie mama?
Zawahała się, ale w końcu pokręciła głową.
– Pewna na sto procent nie jestem, ale ojciec usunął wszystkie rzeczy mamy. Dlaczego miałby zatrzymać akurat to pudełko?
– Rozumiem. – Oddał Avery wycinki. – Ale nie potrafię ci odpowiedzieć, dlaczego je zbierał. Dziwna historia.
– Mnie też się tak wydaje. Nie miał nic wspólnego z dochodzeniem?
– Nic a nic.
– Był może lekarzem Sallie?
– Nie wiem. Być może. Przez wiele lat był jedynym lekarzem w Cypress Springs. Potem Bobby Townesend otworzył praktykę, pojawił się też Leon White, ale twój tata ciągle pozostawał pierwszym i najbardziej wziętym lekarzem w okolicy. Ludzie tutaj są wierni swoim przyzwyczajeniom i nie lubią zmian.
– Pamiętasz tamto dochodzenie?
– Jakby to było wczoraj. – Buddy potarł czoło. – W całej swojej karierze miałem zaledwie kilka morderstw. Sprawa Sallie była pierwszym, jakie prowadziłem. I najpaskudniejszym. – Przerwał na moment, rozważał coś w myślach. – Problemy zaczęły się wcześniej, kiedy rozeszła się wiadomość, że Old Dixie Foods zamierza budować u nas swoje zakłady. Mieszkańcy podzielili się na dwa obozy. Część widziała w powstaniu fabryki szansę na rozwój miasta. Liczyli na to, że Cypress się wzbogaci, że przemysł, który nigdy nie miał się tu dobrze, wreszcie zacznie przynosić zyski.
– Byli też inni…
– Tak. Dla innych otwarcie nowych zakładów oznaczało koniec dawnego życia, przekreślenie tradycyjnych wartości, którym Południe zawsze było wierne. Przytaczano przykłady innych, podobnych naszemu miasteczek, które zniszczył wielki biznes… – Położył dłonie na biurku. – Budowa zakładów Old Dixie stała się tematem zapalnym. Rozpadały się wieloletnie przyjaźnie, wypróbowane znajomości. Nawet w rodzinach dochodziło do konfliktów. – Smętnie pokiwał głową. – Przyznaję, że należałem do tych pierwszych, zaślepionych perspektywą rozwoju. Nie widziałem ciemnych stron.
– To znaczy?
– Nie brałem pod uwagę, że do Cypress zaczną napływać ludzie szukający pracy. Prawie tysiąc osób gotowych harować za najniższe stawki, wśród nich nieżonaci mężczyźni, tych była większość. Należało im wszystkim zapewnić mieszkania, rozbudować sieć handlową. Nie przewidziałem, jak bardzo to może odmienić strukturę społeczną miasta, jak wpłynie na morale.
– Nie bardzo rozumiem.
– U nas czci się Boga i szanuje rodzinę. Jesteśmy tradycjonalistami, trochę anachronicznymi w dzisiejszym świecie. Dla nas religia, wartości rodzinne są najważniejsze. Przestrzegamy dziesięciorga przykazań, wyznajemy zasadę umiarkowania we wszystkim. A niech w piątkowy wieczór po wypłacie tygodniówki wysypie się na ulice dwustu, trzystu chłopa… Wyobrażasz sobie, co może się wtedy dziać?
Wyobrażała sobie. To, co mogło się dziać, niewiele miało wspólnego z dziesięciorgiem przykazań oraz ideałami pomiarkowania i statecznego życia.
– A mój ojciec? – zapytała. – Po której stał stronie?
Buddy zmarszczył brwi.
– Nie pamiętam dokładnie, ale myślę, że Phillip potrafił przewidzieć konsekwencje. Był mądrym człowiekiem, w każdym razie na pewno znacznie mądrzejszym niż ja. W końcu stało się, co się musiało stać. Wybudowano nowe zakłady, do Cypress zaczęły napływać pieniądze, miasteczko zaczęło się rozrastać. Wkrótce spełniły się najczarniejsze przepowiednie. – Podniósł się zza biurka, stanął w oknie, jakby chciał wyjrzeć, chociaż niewiele było do oglądania: szara, ślepa elewacja sądu, oto cały widok. – Kocham to miasto – ciągnął, nie odwracając się. – Tutaj się urodziłem, wychowałem, założyłem własną rodzinę. Całe życie tu spędziłem i tu najpewniej umrę. Tamte cztery miesiące w 1988 roku to był jedyny czas, kiedy miałem ochotę stąd wyjechać.
– Buddy… Spojrzał na Avery.
– Działo się źle. Rosła przestępczość. Mówię o poważnych przestępstwach, jakich nie mieliśmy wcześniej w Cypress. Gwałty, rozboje, prostytucja. Oczywiście sytuacja nie zmieniła się z dnia na dzień. To działo się niepostrzeżenie. Tu doszło do złamania prawa, tam doszło do złamania prawa. Mówiłem sobie: trudno, kolejny sporadyczny przypadek… Ale na dłuższą metę nie mogłem się oszukiwać. Zresztą nie chodziło tylko o przestępczość. Coraz więcej nieletnich dziewcząt zachodziło w ciążę, coraz więcej było rozwodów. W szkołach pojawił się problem alkoholu, narkotyki. Dodaj do tego bójki, zastraszanie młodszych uczniów przez starszych…
Avery jak przez mgłę przypominała sobie takie incydenty. A to kogoś pobito, to znowu kogoś przyłapano na paleniu trawki w szkolnej ubikacji. Jej to nie dotyczyło, żyła w izolacji, w poczuciu bezpieczeństwa.
– Musiało być ci ciężko, Buddy.
– Ludzie zaczęli się bać. Narastał strach, a ze strachem złość, oburzenie. Miasteczko zmieniało się na gorsze. Oczywiście wszyscy mnie obwiniali o taki stan rzeczy.
– Uważali, że powinieneś działać bardziej zdecydowanie.
Było to raczej stwierdzenie, ale Buddy skinął głową, jakby Avery zadała mu pytanie.
– Rzeczywiście nie dawałem sobie rady. Nie miałem ani wystarczającej liczby funkcjonariuszy, ani wystarczającego doświadczenia w zwalczaniu ciągle wzrastającej przestępczości. Cholera, byliśmy specjalistami od mandatów za złe parkowanie, czasami trzeba było uspokoić kilku gości w barze. Nasi przestępcy to byli smarkacze, ktoś zwędził gumę do żucia w sklepiku, ktoś budził w nocy sąsiadów zbyt głośną muzyką.
I raptem morderstwo. – Buddy usiadł na powrót za biurkiem. – To spadło na nas, jak grom z jasnego nieba. Potworna, makabryczna sprawa. Młoda dziewczyna, miała przed sobą całe życie.
I nagle ginie, bestialsko zadźgana przez dwóch zaćpanych szczeniaków.
– Dlaczego ją zabili, Buddy?
– Nie wiadomo. Podejrzewaliśmy, że na tle rabunkowym, ale…
– Ale…? – ponagliła go Avery.
– Była młoda. Ładna. Nieobliczalna. Obracali się w tym samym światku, bywali w tych samych miejscach. Znała Pruittów. Być może łączyło ją coś z którymś z nich, albo i z obydwoma. Może doszło do gwałtownego sporu. Może chciała się uwolnić od tej znajomości. Nigdy się nie dowiemy. Nie ulegało jednak kwestii, że to oni ją zabili. Mieliśmy niezbite dowody.
Buddy zamilkł, Avery też milczała, analizowała w myślach słowa Buddy’ego i zastanawiała się, jaką rolę w całej tej sprawie odegrał, jeśli odegrał, jej ojciec.
– Co było potem? – zapytała w końcu. Buddy zamrugał jak człowiek obudzony z głębokiego snu.
– Zamknęliśmy sprawę.
– Nie o to mi chodzi. Pytam, co działo się potem w miasteczku.
– Pierwszy szok minął, nastroje się uspokoiły, jak zawsze w takich sytuacjach, ale śmierć Sallie nie poszła w zapomnienie, ofiara na coś się zdała. Ludzie przestali traktować bezpieczeństwo, w ogóle nasz styl, jakość życia, jako wartości dane raz na zawsze. Zrozumieli, że są to wartości wymagające ustawicznej pracy, że wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za naszą społeczność, za to, jaka ona jest. Powstały grupy niosące pomoc potrzebującym. W szkole wprowadzono zajęcia, które miały uświadomić dzieciakom, ile szkody mogą wyrządzić narkotyki. Ale nie tylko. Wprowadzono też lekcje edukacji seksualnej. Kto chciał, kto tego potrzebował, mógł liczyć na wsparcie, fachową poradę, nawet terapię. Rada miejska przegłosowała zwiększenie mojego budżetu, dostałem więcej etatów, staliśmy się efektywniejsi. I przestępczość powoli zaczęła spadać.