– Kiedy wjechałam do Cypress, pomyślałam, że nic się tu nic zmieniło. Takie było moje pierwsze wrażenie.
– Wiele wysiłku włożyliśmy w to, żeby wszystko wróciło do równowagi. – Buddy uśmiechnął się. – Uwierzysz, że żyjemy głównie z turystów? Mamy mnóstwo przejezdnych, zatrzymują się u nas w drodze do i z St. Francisville, podziwiają nasze stuletnie miasteczko, stary układ urbanistyczny, stylową architekturę. Symbol zacnego Południa.
Avery miała wrażenie, że dosłyszała w głosie Byddy’ego nutę ironii.
– A co z zakładami Old Dixie?
– Spłonęły kilka lat temu. Firma już ich nie odbudowała. Uznali, że im się to nie opłaca. Ci, których w Cypress trzymała wyłącznie praca w fabryce, wyjechali. Jeśli chcesz wynająć dom albo mieszkanie, możesz przebierać i wybierać.
Avery uśmiechnęła się.
– Zapamiętam to sobie.
– Old Dixie od dawna miała kłopoty finansowe, w zeszłym roku padła definitywnie. Wypalone hale fabryczne zostały wystawione na sprzedaż. Jestem pewien, że nikt nie kupi tego pogorzeliska. Pobędziesz tutaj dłużej, sama się przekonasz, jaka to zaraza. Jak tylko robi się trochę cieplej, powieje wiatr z tamtej strony, w całym Cypress zaczyna śmierdzieć. Ludzie zamykają okna, ale to niewiele pomaga.
– I nie ma żadnego sposobu? – Avery zmarszczyła nos, jakby właśnie poczuła fetor.
– Nie ma. Nie warto nawet próbować. Szkoda czasu.
Avery milczała przez chwilę, po czym wróciła do sprawy, która ją sprowadziła do Buddy’ego:
– Dlaczego ojciec zbierał te wycinki? Dlaczego je trzymał tyle lat?
– Nie wiem, dziecko. Po prostu nie wiem.
– Nie przeszkadzam? – rozległ się głos Matta. Avery obejrzała się. Stał w progu i wyglądał niezwykle poważnie, wręcz oficjalnie w swoim mundurze.
– A ty co tu robisz, synu?
– Muszę mieć jakiś inny powód? Nie wystarczy, że chcę zobaczyć własnego ojca?
– Wystarczy. – Buddy z lekką ostentacją spojrzał na zegarek. – Ale pora lunchu minęła. Powinieneś być w pracy.
Matt zamiast odpowiedzieć, zwrócił się do Avery:
– Teraz już rozumiesz, dlaczego wolałem pracować w biurze szeryfa, a nie tutaj. Cały czas by mnie pilnował.
– Akurat – prychnął Buddy. – Tak jakby trzeba cię pilnować. Rwiesz się do tej roboty. – Pogroził synowi palcem. – Ja też wcale się nie paliłem, żebyś ze mną pracował. Jak cię znam, to raczej ty pilnowałbyś mnie, a nie ja ciebie. Nie miałbym chwili spokoju.
– Obibok jeden. – Matt wszedł do gabinetu i stanął za krzesłem Avery. – Dzwoniła do ciebie w zeszłym tygodniu kobieta w sprawie zaginięcia? – zwrócił się do ojca.
Buddy lekko zesztywniał.
– Tak. Dlaczego pytasz? – W jego głosie zabrzmiała nuta niechęci, a może zmęczenia.
– Przed chwilą z nią rozmawiałem. Uważa, że nic nie robisz. Zadzwoniła do nas, żeby się poskarżyć. Prosiła, żeby biuro szeryfa zajęło się sprawą.
– Nie wiem, czego ona oczekuje. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.
– Wiem, nie musisz mi tego mówić. Powtarzam tylko dla porządku, że dzwoniła.
Zdezorientowana Avery spojrzała na Buddy’ego, potem na Matta.
– Mam wyjść? – zapytała.
– W żadnym wypadku. – Matt położył jej dłoń na ramieniu. – Jesteś reporterką, siedzisz w podobnych sprawach, możesz nam pomóc. Prawda, tato?
Buddy skinął głową i zaczął opowiadać:
– W zeszłym tygodniu zgłosiła się kobieta. Jej chłopak zadzwonił do niej z komórki, że ma kłopoty. Zepsuł mu się samochód, czeka na pomoc drogową. To wszystko. Ślad po nim zaginął.
– Jechał do domu?
– Tak, do St. Francisville. Wracał z Clinton. Chłopak pracuje w agencji reklamowej, miał w Clinton spotkanie z klientem.
– Mów dalej.
– Sprawdziłem wszystkie serwisy w okolicy. Żaden nie dostał takiego wezwania, nikt tamtego dnia nie zamawiał holowania. Przepytywałem ludzi w miasteczku, poleciłem rozwiesić ogłoszenia. Wszystko na nic. Powiedziałem jej, że zrobiłem, co mogłem.
Matt obszedł krzesło i przysiadł na krawędzi biurka.
– Co myślisz? – zwrócił się do Avery. – Dziewczyna jest przekonana, że zdarzyło się najgorsze.
– Gdzie w takim razie jest ciało? Gdzie samochód? – zapytała Avery.
– Nie jakiś tam samochód. Mercedes. Trudno nie zauważyć takiego wozu. Tutaj nikt nie jeździ drogimi europejskimi autami. – Matt potarł czoło.
– Ale dlaczego dziewczyna miałaby kłamać?
– W dziennikarstwie człowiek ciągle się styka z podobnymi historiami. Każdy chce mieć swoje piętnaście minut sławy. Poczuć się przez moment kimś ważnym. Jest jeszcze inna możliwość. Dziewczyna próbuje znaleźć sobie wytłumaczenie, dlaczego chłopak przestał się do niej odzywać.
– Zerknęła na zegarek. Jeśli chciała zdążyć na spotkanie z Gallagherem, powinna się pospieszyć. Wstała. – Na mnie już pora. O drugiej jestem umówiona z Dannym. – Spojrzała na Buddy’ego. – Dziękuję, że poświęciłeś mi czas.
– Jeśli coś mi przyjdzie do głowy, dam ci znać.
– Buddy obszedł biurko i pocałował Avery w policzek. – Dasz sobie radę?
– Zawsze daję sobie radę.
– Dzielna dziewczyna. Matt dotknął jej ramienia.
– Odprowadzę cię do samochodu.
Wyszli na zalany słońcem parking. Avery zaczęła szukać czegoś w torebce, w końcu wyjęła okulary przeciwsłoneczne, nałożyła je na nos i dopiero teraz zorientowała się, że Matt cały czas przygląda się jej uważnie.
– O czym rozmawiałaś z Buddym?
– Znalazłam w rzeczach ojca pudełko z wycinkami prasowymi, wszystkie dotyczyły jednej i tej samej sprawy, zamordowania Sallie Waguespack.
– Wcale mnie to nie dziwi.
– Nie?
– Ta historia wstrząsnęła miasteczkiem.
– Ja przypomniałam sobie o niej, dopiero kiedy znalazłam te wycinki.
– A ja pamiętam wszystko doskonale, w domu o niczym innym się nie mówiło. Tamtej nocy ojciec rozmawiał z mamą… płakał. Raz jeden w życiu słyszałem, jak płakał.
– Czuję się, jakbym żyła w jakiejś skorupie.
– Avery mówiła z trudem. – Odizolowana od wszystkiego. Najpierw śmierć taty… teraz to. Zastanawiam się… – Nie dokończyła myśli, pokręciła głową. – Muszę już jechać. Danny na mnie czeka.
– Nad czym się zastanawiasz? – podchwycił Matt.
– Gdy tak na to patrzę, zastanawiam się, jakim jestem człowiekiem.
– Byłaś młoda. Ta tragedia w żaden sposób ciebie nie dotyczyła.
– A mój ojciec? Ta tragedia też mnie nie dotyczyła? Nie dotyczy? On cierpiał, a ja nic nie widziałam. Byłam ślepa i głucha, zajęta sobą.
– Avery, nie możesz się obwiniać o to, co się stało. Nie ty zapaliłaś zapałkę. On to zrobił.
Być może nie zrobiłby, gdyby przy nim była.
– Muszę jechać. Danny na mnie czeka – powtórzyła.
Ruszyła w stronę samochodu, ale Matt zawołał ją. Zatrzymała się, odwróciła.
– Co powiesz na spotkanie w najbliższą niedzielę? Będzie festyn wiosenny.
– Chcesz, żebym poszła z tobą?
Uśmiechnął się tym trochę aroganckim, pełnym pewności siebie uśmiechem, który zawsze ją rozbrajał. Kiedy Matt tak się uśmiechał, nie potrafiła odmówić jego prośbom.
– Jeśli zniesiesz moje towarzystwo. Odpowiedziała uśmiechem.
– Jakoś zniosę.
– Świetnie. Zadzwonię do ciebie. Patrzyła, jak Matt wsiada do swojego wozu.
W tej chwili wyglądał, jakby znowu miał szesnaście lat, jakby był dzieciakiem, który właśnie usłyszał, że dziewczyna zgodziła się umówić z nim na randkę.