Выбрать главу

– Nie chciała cię słuchać – bardziej stwierdziła, niż zapytała Cherry.

– Przeciwnie, jakby się uspokoiła.

– Alleluja. – Cherry zgasiła niedopałek w stojącej na ganku popielniczce. – Możesz sobie pogratulować.

– Rozumiem, że to nie pierwszy taki incydent.

– Dobrze rozumiesz. Ledwie się tu pojawił, zaczął ją nękać. Całą rodzinę, jeśli idzie o ścisłość. Nie uwierzyłabyś własnym uszom, gdybyś usłyszała, co wygadywał, o jakie rzeczy nas oskarżał. – Cherry westchnęła. – To, że Mattowi i mnie układa się w życiu, nie ma dla niej znaczenia. Myśli tylko o Hunterze i jego problemach. W pewnym sensie rzeczywiście zawiniła.

– Co się z nim stało, Cherry? Był takim dobrym, pogodnym chłopakiem.

Cherry wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Nikt z nas nie wie.

– To zaczęło się tamtego lata, kiedy zamordowano Sallie Waguespack, prawda?

Cherry poderwała głowę i prawie wrogo spojrzała na Avery.

– Skąd to skojarzenie?

– Bo właśnie wtedy między Mattcm i Hunterem coś się popsuło. Zrobili akurat prawo jazdy. I zaraz potem wybuchł konflikt. Hunter bardzo się zmienił. – Ponieważ Cherry milczała, Avery mówiła dalej: – A skąd skojarzenie? Stąd, że znalazłam w rzeczach ojca pudełko z wycinkami prasowymi. – Opowiedziała o wycinkach i o rozmowie z Buddym. – Zapomniałam zupełnie o tamtej sprawie i dopiero teraz…

– Co ma piernik do wiatraka? – prychnęła Cherry.

– Słucham?

– Dlaczego uważasz, że Hunter miałby mieć coś wspólnego z tamtym morderstwem?

Avery spojrzała na Cherry z nieskrywanym zdziwieniem.

– Nie uważam. Zwykła zbieżność zdarzeń, tyle tylko chciałam powiedzieć.

Cherry zaczęła pocierać czoło, jakby nagle rozbolała ją głowa.

– Miałam wtedy… ile? Dziewięć, dziesięć lat. Pamiętam tylko, że było… niespokojnie. Wszyscy chodzili wzburzeni… poruszeni. Mówili o czymś, ale milkli przy dziecku. No, coś do mnie dotarło…

– Opuściła dłoń, zwiesiła głowę. – Masz rację, Hunter rzeczywiście wtedy się zmienił. Odizolował się, zamknął w sobie. Matt musiał to bardzo przeżyć, domyślam się, jak ciężko musiało mu być. Nagle, prawie z dnia na dzień, stracił brata, a byli sobie tacy bliscy. – Cherry przeszedł dreszcz. Cofnęła się do holu i zamknęła drzwi.

– Matt w końcu pogodził się z sytuacją. Ojciec i ja chyba też, ale mama… nigdy nie mogła przeboleć. Teraz, po powrocie Huntera, jest jeszcze gorzej. Zresztą wszystkim nam jest trudniej. Dopóki mieszkał w Nowym Orleanie, mogliśmy udawać, że nie pamiętamy. Nawet mama… Znajdowała pociechę w tym, że odniósł sukces, jest wziętym prawnikiem, dobrze sobie radzi.

Co z oczu, to z pamięci. Avery potrafiła to zrozumieć. W pewnym sensie dotyczyło to jej samej, tego, jak wyglądały ostatnio jej relacje z ojcem. Mówiła sobie, że z nim wszystko w porządku, że staruszek żyje sobie spokojnie, nic złego się nie dzieje.

– Ale nie, on musiał wrócić – ciągnęła Cherry. – Pełen urazy, pretensji do całej rodziny. Aż dziw bierze, że z takim bagażem obciążeń, jeszcze chodzi prosto.

– Tamtego wieczoru, kiedy byłam u was na kolacji, Buddy wspomniał, że Hunter omal nie został wyrzucony z izby adwokackiej. Co się stało?

– Co się stało? Zrujnował sobie karierę, to się stało. Miał wszystko, pozycję, pieniądze, głowę nie od parady. Miał rodzinę, która go kochała. Przekreślił wszystko. – Cherry była pełna goryczy. – Wiesz, czym się zajmuje? Był współwłaścicielem największej na całym Południu, najbardziej wziętej kancelarii zajmującej się prawem handlowym. Rzucił to i został prowincjonalnym kauzyperdą. Prowadzi sprawy rozwodowe i upadłościowe. Rozumiesz coś z tego? – W głosie Cherry zabrzmiał bezbrzeżny smutek. – Bo ja nie. Otworzył biuro w dawnej kwiaciarni Barkera, mieszka w mieszkaniu za sklepem. To na rogu Walton i Johnson. Pamiętasz?

Avery tylko skinęła głową. Jak miała to skomentować? Co powiedzieć?

– Już słyszałaś, co myślę o jego powrocie do Cypress. Wrócił, żeby sprawić nam ból. Ukarać nas za jakieś wyimaginowane winy, za krzywdy, których ponoć od nas zaznał. – Cherry spojrzała w stronę schodów, jakby chciała powiedzieć, że chodzi o Lilę. – I udało mu się.

Rozdział 9

W chwilę później Avery pożegnała się z Cherry i odjechała samochodem Lili. Cherry przekonała ją, żeby wzięła wóz, twierdząc, że po tym, co się stało, matka przynajmniej przez kilka dni nie siądzie za kierownicą.

Wracając do centrum, Avery cały czas myślała o tym, co właśnie usłyszała: Hunter wróciłby swoim powrotem ukarać rodzinę. Wcześniej zlekceważyła podobne oskarżenie Cherry wysunięte pod adresem brata, ale po tym, jak zobaczyła, do jakiego stanu doprowadził własną matkę, była gotowa uwierzyć jej słowom.

Im dłużej o tym myślała, tym większa wzbierała w niej złość. Jak Hunter mógł w ten sposób odnosić się do rodziny? Tak im odpłacał za całą miłość i dobro, jakich od nich zaznał?

Może to i nie jej sprawa, ale nie zamierzała patrzeć spokojnie, jak ten człowiek bezkarnie znęca się nad swoimi najbliższymi. Stevensowie byli dla niej prawie rodziną. Nie pozwoli, by ktokolwiek ich krzywdził, Hunterowi też nikt nie dał takiego prawa.

Skręciła w Walton i skierowała się w stronę skrzyżowania z Johnson. Znalazła wolne miejsce do parkowania o dwie posesje od dawnej kwiaciarni Barkera, ustawiła samochód i wysiadła.

Za jej czasów kwiaciarnia Barkera była najpopularniejszą kwiaciarnią w Cypress. Bukieciki na bale szkolne miała zawsze stąd.

I wszystkie od Matta, uświadomiła sobie. Każdy, od pierwszego po ostatni.

Puste okno wystawowe wywierało ponure wrażenie. Avery poczuła się, jakby coś straciła, drobny, ale drogi sercu okruch przeszłości. Kiedyś lubiła przystawać przed wystawą i podziwiać świeżo cięte kwiaty.

Nacisnęła klamkę. Zamknięte. Za szybą wisiał zegar z kartonu z uprzejmą informacją: „Wrócę o…”. Sęk w tym, że kartonowy zegar dawno stracił wskazówkę godzinową, a z nią możliwość informowania o czymkolwiek poza swoim smętnym stanem.

Cherry mówiła, że Hunter urządził sobie biuro w kwiaciarni, a sam zamieszkał w dawnym mieszkaniu Barkerów, na tyłach sklepu. Wejście do mieszkania musi się mieścić od podwórza, wydedukowała i obeszła posesję.

Drzwi właściwe były otwarte, dostępu broniły tylko siatkowe, zapukała więc w futrynę i zawołała głośno:

– Hunter? To ja, Avery. – Z wnętrza doszedł jakiś dziwny odgłos, jakby szamotaniny, szurania, potem ni to pisk, ni skomlenie. Trochę zaniepokojona zawołała jeszcze raz, tym razem głośniej:

– Hunter?

Znowu doszedł ją jęk. Przytknęła nos do brudnej, zniszczonej siatki, usiłując coś dojrzeć w tonącej w półmroku kuchni, bo najwyraźniej drzwi prowadziły do kuchni. Nikogo nie wypatrzyła. Pusto.

Usłyszała głuchy łoskot. Jakby coś ciężkiego upadło na podłogę.

Coś, a może ktoś?

Pchnęła drzwi siatkowe i weszła do środka. Jeśli nie liczyć kilku naczyń w zlewozmywaku, w kuchni panował idealny porządek.

Z bijącym sercem, lekko wystraszona, postąpiła kilka kroków.

– Hunter? – zawołała ciszej niż poprzednio.

– To ja, Avery. Co się stało?

Cisza. Żadnego skomlenia, pisku, szmeru, nic.

Niedobrze.

Weszła do przylegającego do kuchni pokoju i zamarła. Pies.

Wpatrywała się w nią, szczerząc kły, wielka, straszliwa bestia.

Avery cofnęła się o krok.

Znowu usłyszała pisk, spojrzała w kąt pokoju, skąd doszedł odgłos, i zobaczyła koc, a na nim sześć maleńkich, ślepych jeszcze szczeniaków.