– Jakie to proste – sarknęła Avery. – Tylko tyle?
– Sprawdź, może go zapisała w notesie albo przylepiła do aparatu.
Po chwili było już jasne, że Trudy ani numeru nie zapisała w notesie, ani nie przylepiła do aparatu.
– Może jest w pamięci telefonu? – podsunęła Gwen.
Avery nacisnęła klawisz z zakodowanym numerem i połączyła się z Hard Right. Następny numer należał do kogoś, kogo zbudziła z głębokiego snu… Wreszcie za trzecim razem trafiła.
– Mam – oznajmiła triumfalnie. – Teraz jeszcze tylko kod dostępu.
– 1-2-3-4-5 – rzuciła Gwen pierwszą sekwencję cyfr, która przyszła jej do głowy.
Uprzejmy głos z komputera poinformował:
„Wprowadzono błędny kod. Spróbuj ponownie”. Avery wystukała te same cyfry w odwrotnym porządku. Nic. Kilka przypadkowych sekwencji. Znowu nic.
Odwiesiła słuchawkę i spojrzała bezradnie na Gwen.
– Co teraz?
– Ludzie wybierają kody, które z czymś im się kojarzą. Daty urodzin, rocznice, daty urodzin dzieci. Tylko co z tego, skoro nie znamy żadnych ważnych dla Trudy dat.
– Owszem, znamy datę, która dobrze odcisnęła się w jej pamięci. 18 czerwca 1988 roku. Tego dnia zamordowano Sallie Waguespack i zginęli synowie Trudy.
Avery połączyła się jeszcze raz z pocztą głosową, po czym wystukała 1-8-6-8-8. Komputer skwapliwie poinformował: „Masz pięć nowych wiadomości i jedną zachowaną wiadomość”. Avery triumfalnie podniosła kciuk i przystąpiła do odsłuchiwania.
Szef Hard Eight, wściekły jak diabli, bo Trudy nie pokazała się w pracy. Dwa telefony od kogoś, kto nie miał ochoty zostawić wiadomości. Jakaś zapłakana kobieta, której nie sposób było zrozumieć. A potem Hunter. Przedstawił się, podał swój numer…
Pod Avery ugięły się kolana. Hunter? Po co dzwonił do Trudy? Czego chciał?
– Co się stało?
Po minie Gwen Avery mogła się domyślić, że sama musi wyglądać w tej chwili koszmarnie.
– Nic. Jakaś płacząca kobieta. Szlochała do słuchawki. Dość upiorne to było.
– Połącz się jeszcze raz.
Avery połączyła się ze skrzynką głosową i razem odsłuchały szlochów kobiety.
– Nie jestem pewna, z tych łkań trudno cokolwiek wywnioskować, ale mam wrażenie, że to może być ta sama kobieta, która dzwoniła do mnie.
– O której odebrałaś ten telefon? Gwen zastanawiała się przez chwilę.
– Około piątej po południu.
Avery raz jeszcze połączyła się z pocztą głosową. Kobieta dzwoniła do Trudy za kwadrans piąta.
– Możliwe, żeby to był zbieg okoliczności? – spytała sceptycznie Avery.
– Dziwny zbieg okoliczności – mruknęła Gwen. – Jak myślisz, co to może znaczyć?
– Nie wiem. Zastanawiam się, czy policja odsłuchała wiadomości Trudy.
– Mogli zażądać nagrania bezpośrednio od dostawcy, u którego Trudy wykupiła abonament.
– Albo nie pomyśleli w ogóle o poczcie głosowej. Mało brakowało, a my też przegapiłybyśmy ten trop. Idziemy stąd.
W drodze Avery cały czas wracała myślą do Huntera i wiadomości, którą zostawił w skrzynce głosowej Trudy. Po co dzwonił? Czego mógł chcieć od tej kobiety? Na kilka godzin przed jej śmiercią? Dlaczego nie wspomniał ani słowem o swoim telefonie, kiedy dzisiaj rozmawiali o morderstwie?
– Coś cię dręczy.
Avery spojrzała na Gwen. Powinna jej powiedzieć. Były teraz partnerkami, łączyła je wspólna sprawa. Gdyby Gwen była jej koleżanką z „Post”, na pewno by jej powiedziała. Powinna powiedzieć… ale nie mogła. Jeszcze nie teraz. Najpierw musi ochłonąć.
– Zastanawiam się, co kogoś takiego, jak Trudy Pruitt, mogło trzymać w Cypress. Dlaczego dawno już stąd nie wyjechała?
– Pytałam ją o to. Powiedziała, że trochę osób wyjechało, reszta nie potrafiła, czuli się za bardzo zrośnięci z tym miejscem. Tu mieli przyjaciół, rodziny. Zostali.
– Żeby żyć w strachu. Mając świadomość, że cały czas są obserwowani, kontrolowani. Okropne… – Avery wzdrygnęła się. To, że może czytać jakie chce książki, oglądać takie filmy, na jakie ma ochotę, kiedy chce, może iść z przyjaciółmi na drinka, wszystko to i jeszcze setki innych rzeczy traktowała jako coś oczywistego. Każdy człowiek ma prawo do własnego stylu życia, do własnych wyborów, dopóki nie szkodzi innym. Jest to najbardziej podstawowe, niezbywalne prawo wolnej jednostki. Prawo, które w Cypress Springs zostało złamane, przekreślone.
– Przedtem podobno było spokojnie. Ostatnio zaczęło dziać się coś dziwnego – powiedziała Gwen, jakby czytała w jej myślach.
– Co to znaczy, ostatnio?
– Ostatni rok, a właściwie osiem miesięcy. Wtedy zaczęły się wypadki i samobójstwa. Trudy mówiła, że po zniknięciu Elaine sama zaczęła się zastanawiać nad wyjazdem, ale nie było jej stać na przeprowadzkę.
Tego Avery nie brała pod uwagę. Pieniądze. Koszty związane z przenosinami, wynajęciem nowego mieszkania, niepewność, czy znajdzie się w nowym miejscu pracę. W jej przypadku wyglądało to zupełnie inaczej. Podpisywała kontrakt i nowy pracodawca pokrywał wszystkie wydatki. Poza tym miała swoje konto w banku, a gdyby i tego było mało, zawsze mogła zwrócić się o pomoc do ojca.
Natomiast tacy ludzie jak Trudy Pruitt tkwili w pułapce. Brak pieniędzy wiązał ich z jednym miejscem, gdzie utknęli, tam trwali.
– Trudy mówiła, że ludzie milczeli, bo nade wszystko chcieli mieć spokój w Cypress. Za każdą cenę. Rano do kościoła, a po południu szpiegować sąsiadów, byle znowu czuć się bezpiecznie.
– A ona sama? – zapytała Avery.
– Nie chciała odróżniać się od reszty. Chyba nawet nie wiedziała, jak mogłaby się przeciwstawić, co mogłaby zrobić. Milczała, ale w duchu nienawidziła Cypress Springs, tutejszych ludzi.
– Mówiła coś o swoich synach?
– Tyle tylko, że oni nie zabili Sallie Waguespack, że zostali wrobieni w to morderstwo.
– Dowiedziałaś się czegoś o Tomie?
– Pytałam, ale nic nie potrafiła powiedzieć. Wiedziała tylko to, co przeczytała w „Gazette”, nie miała jednak żadnych wątpliwości, że Siedmiu go zabiło.
– Nie dotarł do niej?
– Nie.
Avery zatrzymała się na czerwonym świetle i spojrzała uważnie na Gwen.
– Domyślała się, kto należy do Siedmiu?
– Tak, ale nie chciała zdradzić żadnych nazwisk. Powiedziała, że chce żyć.
I nie przeżyła. Pomimo ostrożności. Światła się zmieniły i Avery ruszyła. Wkrótce znalazły się na placu miejskim.
– Wyrzuć mnie na rogu, lepiej, żeby nikt nie widział nas razem. Skontaktujemy się jutro.
– Uważaj na siebie, Owen.
Gwen ruszyła do pensjonatu. Obejrzała się raz, drugi. Pusto, ciemno, nikogo na ulicach, a jednak miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, śledzi każdy jej krok. Mogły uważać, mogły być ostrożne, ale to nie zapewniało im bezpieczeństwa.
Rozdział 39
Młotek przemył twarz zimną wodą, spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Czyżby płakał?
On i łzy?
Musi być silny. Twardy. Przewodzi innym. Daje przykład swoim generałom. Nie może pozwalać sobie na słabość. Nie dojrzą u niego oznak słabości.
Zaśmiał się triumfalnie na myśl o swoich generałach. Żałośni tchórze. Nie rozumieją jego potęgi. On tymczasem wie wszystko, wszystko widzi. Czyżby naprawdę sądzili, że nie dostrzega ich ukradkowych, porozumiewawczych spojrzeń, ich szeptów? Czyżby wierzyli, że nie przejrzał ich podstępnych planów?
Wyglądało na to, że miał coraz więcej wrogów.
Ci, którym dotąd ufał, zwracali się teraz przeciwko niemu. Ci, na których polegał, którzy dotąd go wspierali, knuli teraz, jak się go pozbyć. Poświęcił całe życie jednej sprawie: by ich świat był światem bezpiecznym. Wszystko, co robił, robił dla nich.