Hunter zaśmiał się.
– Jestem prawnikiem. Stoję na straży prawa.
– Zabawne. Ja też.
– W czym mogę ci pomóc?
– Przychodzę służbowo.
– Niesamowite. A ja już myślałem, że wpadłeś na braterską pogawędkę. Jestem niepocieszony.
Matt puścił mimo uszu złośliwości.
– Mogę wejść? – Nie czekając na odpowiedź, minął brata. – Mam kilka pytań. Gdzie byłeś przedwczoraj wieczorem między dziewiątą a wpół do jedenastej?
W czasie, kiedy zginęła Trudy Pruitt. Hunter zaplótł ręce na piersi.
– Siedziałem w domu. Pracowałem.
– Byłeś sam?
– Z Sarą.
– Z Sarą?
Hunter wskazał głową na sukę.
– Z Sarą i jej dziećmi.
Przez twarz Matta przemknęło coś jak grymas irytacji.
– Coś strasznie dużo czasu spędzasz w domu. Zawsze sam.
– Lubię samotność.
– Słyszałeś o Trudy Pruitt?
– Aha.
– Znałeś ją?
– Nie. W każdym razie nie osobiście.
– Nie osobiście? Co to znaczy?
– Słyszałem o niej, o jej synach, o tamtej sprawie sprzed lat. Wiedziałem, kto to.
Teraz Matt powinien nazwać brata łgarzem, zakwestionować jego słowa i wyciągnąć z rękawa swojego asa: wiadomość w skrzynce głosowej Trudy. O ile oczywiście wpadł na pomysł odsłuchania nagrań.
Nie wpadł. Po prostu spieprzył robotę w tak podstawowym punkcie.
– Pozwolisz, że się rozejrzę? – To było wszystko, co zdołał wymyślić.
– Nie pozwolę. Chyba że masz nakaz przeszukania.
– Będę miał.
– Można wiedzieć, skąd to szczególne zainteresowanie moją osobą?
– Wkrótce się dowiesz.
– Dopóki nie masz nakazu, węsz sobie gdzie indziej.
– Jak na prawnika, nie jesteś zbyt bystry.
– Jak na gliniarza, dość swobodnie traktujesz prawo.
– Nie mam czasu i ochoty bawić się z tobą. – Matt ruszył do drzwi. – Wrócę z nakazem.
– Aż cię świerzbi, żeby mi zaszkodzić, prawda? Matt zatrzymał się.
– Tak uważasz?
– Tak uważam. Chodzi ci o Avery.
Hunter trafił w czułe miejsce, widział to po minie Matta.
– Trzymaj się od niej z daleka. Jest za dobra dla ciebie – warknął pan zastępca szeryfa.
– Chociaż raz się w czymś zgadzamy, braciszku. Cud prawdziwy. Ale nie do końca. To nie twoja sprawa. Czyżbyś przeoczył, że Avery już od dawna nie jest twoją dziewczyną?
Matt zacisnął dłonie, jakby powstrzymywał się siłą woli, żeby nie zdzielić Huntera.
– Co możesz jej ofiarować? Nic. Jesteś zerem. Alkoholikiem, który…
– Trzeźwym alkoholikiem, braciszku. To duża różnica. – Podszedł kilka kroków do Matta.
– Nie widzisz, że jesteśmy podobni do siebie? Ani ona, ani ja nie pasujemy do tego miasta. Nigdy nie będziemy pasowali.
Matt trząsł się z wściekłości.
– O to od początku chodziło, tak? O Avery? Byłeś zazdrosny o mnie, o to, że z nią byłem…
– Byłeś, otóż to. Byłeś. Już nie jesteś. Cypress Springs okazało się dla ciebie ważniejsze.
– Zamknij się! Zamknij gębę! Już.
Stali teraz o kilka centymetrów od siebie, obaj rozwścieczeni, gotowi do bójki.
– Spróbuj mnie dotknąć – wycedził Hunter.
– No, dalej. Bij.
Mat nie drgnął nawet.
– Boisz się? – kpił Hunter. – Tchórz cię obleciał? Dawniej też biłeś się tylko wtedy, kiedy byłeś pewien wygranej. Widać twardy szeryf nie jest wcale taki…
Matt wymierzył cios, Hunterowi poszła krew z nosa. Natarł na brata, walnął głową w pierś, tak że tamten poleciał na lodówkę.
– Ty pieprzony złamasie! – wrzasnął. – Nie masz nic do dania! Wszystko straciłeś. Rodzinę, pozycję, miejsce w świecie. Jesteś żałosny.
– Ja jestem żałosny? Coś mi się wydaje, że ty straciłeś to, co najważniejsze.
Zwarli się, zaczęli mocować, w końcu wylądowali na podłodze, przewracając przy okazji suszarkę ze szkłem stojącą na zlewozmywaku.
Hunter odchylił się, uniósł lekko i zdzielił Matta w szczękę. Zaniepokojona Sara zaczęła ujadać, po chwili już tylko warczała, z gardła wydobywał się groźny gulgot.
– Siad, Sara! – zawołał Hunter, przestraszony, że suka zaraz zaatakuje.
Matt wykorzystał chwilę nieuwagi brata, teraz był górą, przycisnął Huntera do podłogi, tak mocno, że ten poczuł, jak odłamki szkła wbijają mu się w plecy. Syknął głośno z bólu.
I wtedy Sara skoczyła.
Matt wyciągnął broń, wycelował…
– Nie! – ryknął Hunter, osłaniając sukę własnym ciałem. Rzucił się na nią tak energicznie, że aż zaskowyczała z bólu, ale zaraz poderwała się z powrotem na cztery łapy.
– Jesteś chory – wysapał Hunter, trzęsąc się ze zdenerwowania.
Matt podniósł się, schował broń do kabury.
– Ta suka chciała mnie zagryźć. Musiałem się bronić.
– Wynoś się stąd. Wynoś się natychmiast.
– O jednego za dużo, co, Hunter? Zawsze tak było.
– Opowiadasz bzdury. Nic nie widzisz, nic nie rozumiesz. Nie widzisz, co się dzieje w twoim rodzinnym domu, w twoim rodzinnym mieście. Albo jesteś aż tak ślepy, albo po prostu nie chcesz nic widzieć.
– Lepiej być ślepym niż martwym – zauważył Matt.
– To pogróżka, szeryfie? Matt zaśmiał się.
– Nie. Tobie nic nie grozi. Nie trzeba cię nawet zabijać. Już jesteś trupem.
Rozdział 42
Tego ranka Avery postanowiła przejrzeć rzeczy na strychu, wybrać te, które zechce zatrzymać, resztę oddać jakiejś organizacji dobroczynnej, a co już nie będzie się nadawało do niczego, po prostu wyrzucić.
Zabrała się do pracy, jednocześnie rozmyślając o wydarzeniach ostatnich dni. O gazecie i notatce Trudy na marginesie artykułu o śmierci ojca. „Jeszcze 2”. Dwie osoby, które jeszcze nie zginęły? Które znają prawdę o śmierci Sallie Waguespack? Najprawdopodobniej. Przez telefon mówiła, że padają jak muchy, że coraz ich mniej. Ale Trudy mogła liczyć tych, których nienawidziła lub się bała, jak i tych, których uważała za winnych śmierci Sallie i jej synów. Mogła ich wszystkich wrzucić do jednego worka. A to gmatwało tropy.
Tyle możliwości. Niesprawdzonych hipotez.
A Hunter? Jaki on miał w tym udział? Czy rzeczywiście odpowiedział tylko na telefon Trudy, jak twierdził?
Jego wyjaśnienie brzmiało przekonująco. Chciała, żeby to była prawda. W tej chwili nie liczył się obiektywizm, tylko jej emocje i pragnienia.
Zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie dokładnie, jak brzmiała wiadomość, którą zostawił w skrzynce głosowej Trudy. Podał imię, nazwisko, numer telefonu. Ani słowem nie wspomniał, że oddzwania po jej telefonie.
Gdyby się znali, gdyby byli w zmowie, nie musiałby się przedstawiać, Trudy rozpoznałaby jego głos. W każdym razie nie przedstawiałby się imieniem i nazwiskiem: Hunter Stevens.
Avery przeglądała pudło z książkami. Ojciec czytał mnóstwo, połykał wręcz książki. Matka czytała mniej, za to pisała, prowadziła dziennik. Nie rozstawała się z nim, zapisywała w kolejnych zeszytach każdy drobiazg, każde najmniejsze wydarzenie. Kiedyś marzyła, że zostanie pisarką, ale zarzuciła marzenia, została żoną i matką, to jej wystarczało i tego samego oczekiwała od córki. Decyzja Avery o wyjeździe na studia była powodem wielu przykrych, gorzkich scysji.
Może Hunter miał rację. Może dlatego tak rzadko przyjeżdżała do domu, bo nigdy nie rozwiązała konfliktu z matką. Czy czekała na przeprosiny? A może wiedziała, że w kłótniach powiedziała matce zbyt wiele bolesnych słów i potem bała się spojrzeć jej w…
Zaraz! Przecież matka prowadziła takie szczegółowe zapiski. Każde najmniejsze wydarzenie zostało przez nią uwiecznione.