Выбрать главу

– Przyszła potem do mnie. Do mnie, który… Powiedziała, że nie ma żalu, że wybacza. Błagała tylko, żebym nie zlekceważył, nie zmarnował cudu, który się zdarzył. Żebym odmienił swoje życie.

Avery słuchała w milczeniu. Nie musiała pytać. Widziała, czuła, że Hunter wziął sobie do serca słowa nauczycielki. Powieść, którą pisał, była formą rehabilitacji albo zadośćuczynienia, jakkolwiek to nazwać. Teraz rozumiała, dlaczego wrócił do Cypress: żeby odmienić swoje życie, zbudować je od nowa.

– Ten chłopiec… wątpię, czy potrafi teraz bawić się spokojnie na boisku. Czy w ogóle te dzieci potrafią się jeszcze bawić. Czy nie budzą się w nocy z krzykiem? Czy nie wraca do nich tamto przerażenie? Ja nie mogę zapomnieć. Codziennie przeżywam od początku tamten koszmar. Widzę ich buzie, słyszę ich krzyki.

– Tak mi przykro, Hunter – powiedziała zdławionym głosem Avery. – Tak mi przykro.

– Jestem, jak widzisz, chodzącą przestrogą – zakpił. – Zostałem skazany za spowodowanie wypadku w stanie nietrzeźwym. Wyrokiem sądu wysłany na odwyk. Zabrali mi prawo jazdy na dwa tygodnie, zasądzili sto godzin robót publicznych. Śmieszny wyrok.

Gdyby nauczycielka zginęła, dostałby za nieumyślne zabójstwo dożywocie.

W pewnym sensie dostał dożywocie.

– Od tamtego czasu nie miałem w ustach alkoholu. Modlę się codziennie, żeby nigdy już nie sięgnąć po kieliszek.

– Hunter… – Uścisnęła jego dłoń, zacisnęła palce na jego palcach.

– Matt nadal cię kocha.

Chciała zaprzeczyć, ale nie dał jej dojść do słowa.

– To prawda. Nigdy nie przestał cię kochać.

– Dlaczego mi to mówisz?

– Sprowokowałem go dzisiaj, stracił panowanie nad sobą, uderzył mnie pierwszy. Sprawiło mi to jakąś chorą satysfakcję. Kawał drania ze mnie.

Avery uśmiechnęła się nieznacznie.

– Nie jesteś aż taki straszny, jak ci się wydaje.

– Uciekaj, Avery. – W głosie Huntera zabrzmiała niezwykła powaga. – Uciekaj jak najdalej ode mnie. Nie jestem ciebie wart.

– Może ja to osądzę.

– Ryzykowna sprawa. – Też się uśmiechnął, ale w oczach miał smutek. – Nigdy nie byłaś dobrym sędzią ludzkich charakterów.

– Tak uważasz? – Usiadła na łóżku z miną osoby święcie oburzonej. – Wręcz przeciwnie, jestem wytrawnym sędzią ludz… Znowu krwawisz. – Wcześniej, zanim zaczęli się kochać, wyjęła mu kilka odłamków szkła z pleców, przemyła rany i opatrzyła, ale z największej, pod łopatką, sączyła się jeszcze krew. – Poczekaj, przyniosę porządny bandaż. Powinien być jakiś w apteczce w łazience taty. – Pogroziła mu palcem. – Nie ruszaj się.

– Tak jest, siostro Chauvin.

Weszła do sypialni rodziców.

Niezasłane łóżko.

Powinna była je zasłać albo zdjąć pościel. Zbyt boleśnie przypominało o śmierci ojca.

Jego ostatni wieczór.

Niezasłane łóżko.

Avery zasłoniła usta dłonią. Ojciec był w piżamie. Wcześniej zażył tabletkę nasenną. Potem położył się do łóżka. Po co miałby przebierać się do snu, kłaść do łóżka, skoro zamierzał skończyć z sobą? Układać się w pościeli, żeby za chwilę wstać, wzuć kapcie i pójść do garażu?

Bez sensu.

Zamknęła oczy, usiłując pozbierać myśli.

A może wszystko wyglądało inaczej?

Ojciec kładzie się. Może nawet zasypia po zażyciu halcionu. Ktoś zaczyna dzwonić, dobijać się do drzwi. Ojciec się budzi. Sama czasami używała halcionu, jeśli chciała zasnąć w samolocie, i budziła się po nim bez trudu.

A więc ojciec się budzi. Może myśli, że to ktoś, kto potrzebuje natychmiastowej pomocy. Nakłada kapcie i schodzi na dół. A tam, pod drzwiami, czeka już wróg. Ktoś, kogo ojciec dobrze zna, komu ufa.

Więc ojciec otwiera drzwi.

Jest trochę zaspany, trochę oszołomiony po tabletce. Daje się łatwo zaskoczyć i obezwładnić. Jak?

Sekcja nie wykazała żadnych poważnych obrażeń. Nie mogli go zatem ogłuszyć, nie mogli też skrępować, bo ułożenie zwłok by to zdradziło, zresztą po wybuchu pożaru czołgał się jeszcze do drzwi.

Wreszcie wpadła, jak się to mogło stać. Paralizator. Jej przyjaciółka w Waszyngtonie miała taki i namawiała Avery, żeby też sprawiła sobie coś takiego, zamiast nosić gaz w kieszeni. Paralizator unieszkodliwia człowieka na kilkanaście minut, nie pozostawiając żadnych widocznych śladów na ciele.

Wystarczający czas, żeby morderca zdążył przenieść ojca do garażu, oblać go olejem, podpalić.

Zgubił kapeć na ścieżce.

To dlatego nie zatrzymał się i nie wzuł go na powrót. Nie mógł. Niesiono go.

W garażu czekał już przygotowany olej. Morderca oblał ojca, rzucił zapałkę i wyszedł.

A ojciec zginął w płomieniach.

– Co się stało? Odwróciła się do Huntera.

– Wiem, jak to się stało. Wiem już, jak go zabili.

Rozdział 43

Kiedy Hunter obudził się, Avery przy nim nie było. Zerknął na budzik, była piąta. Przespali całe popołudnie.

W każdym razie on przespał.

Usiadł w pościeli, dotknął wgniecenia na sąsiedniej poduszce. Ciepło już się ulotniło, Avery musiała wstać jakiś czas temu.

Przesunął w zamyśleniu dłonią po brodzie. Avery przedstawiła mu swoją wersję wypadków. Ojciec został obudzony przez kogoś, kogo dobrze znał. I ten ktoś użył paralizatora, żeby go obezwładnić. Potem, kiedy doktor ocknął się w płomieniach, próbował czołgać się do drzwi, ale na ratunek było już za późno.

Kiedy skończyła, Hunter długo trzymał ją w ramionach, uspokajał. Serce mu się kroiło, kiedy słyszał jej płacz. Próbował zająć ją jakoś, wskazywał luki, słabe punkty w jej rozumowaniu. Dlaczego ktoś miałby zabijać jej ojca? Jaki miałby motyw?

Nic nie pomagało. W końcu zmęczona płaczem usnęła, a on razem z nią.

Wstał, wciągnął dżinsy i poszedł szukać Avery.

Znalazł ją w kuchni. Stała przy zlewozmywaku i patrzyła w okno. Na stole leżała słuchawka telefonu bezprzewodowego, obok notes i gazeta.

Musiała obudzić się na długo przed nim.

Drobniutka, z krótko ostrzyżonymi włosami, w dużo za dużym szlafroku, wyglądała jak dziecko ubrane w rzeczy dorosłego.

Kto osądzałby ją wedle drobnej postury i dziecięcej buzi, popełniłby wielki błąd, bo Avery obdarzona była przenikliwym umysłem i determinacją graniczącą niekiedy z oślim uporem. Hunter zawsze ją podziwiał, nawet jeśli trwała przy racjach, które jemu wydawały się zupełnie bez sensu.

Podziwiał jej charakter, jej absolutną uczciwość. Zawsze stawała po stronie słabszych, przyjaźniła się z najrozmaitszymi dziwadłami i ofiarami losu, broniła outsiderów. Nie przysparzało jej to sympatii wśród tak zwanej większości, ale Avery w nosie miała opinię większości.

Prawdę powiedziawszy, ta jej wewnętrzna siła napełniała Huntera zawsze czymś w rodzaju nabożnego lęku.

I chyba zawsze podkochiwał się w Avery.

A teraz? O co chodziło teraz?

Postanowiła pochylić się nad kolejnym wyrzutkiem i nieudacznikiem? Zamierzała go bronić? Wbrew opinii większości?

Spojrzała na niego. Na jej ustach pojawił się leciutki uśmiech.

– Zaraz lunie.

Podszedł do niej i spojrzał przez okno na ołowiane niebo, targane wiatrem drzewa.