Выбрать главу

Gwen nie odezwała się poprzedniego wieczoru. Kiedy Hunter usnął, Avery próbowała dodzwonić się do swojej wspólniczki na komórkę. Telefon był włączony, ale Gwen nie odpowiadała. Dzisiaj wczesnym rankiem spróbowała znowu. Z tym samym skutkiem.

Usiadła przy stole i natychmiast się poderwała, zbyt zdenerwowana, by usiedzieć spokojnie na miejscu. Zaczęła chodzić po kuchni tam i z powrotem.

Gdzie podziewa się Gwen? Dlaczego milczy?

Chwyciła słuchawkę i wystukała ponownie numer jej komórki. Odezwała się natychmiast poczta głosowa, co oznaczało, że Gwen musiała wyłączyć telefon.

– Cześć. Tu Avery. Mam dla ciebie wiadomości. Zadzwoń.

I co teraz. Ma dzwonić do pensjonatu? Z domu? Z automatu? Jeszcze trochę poczekać? Zdecydowała, że poczeka.

Wybrała domowy numer doktora Harrisa.

Koroner podniósł słuchawkę po pierwszym sygnale.

– Dzień dobry, doktorze. Mówi Avery Chauvin.

– Witam, pani Chauvin. Co u pani? Lepiej się pani czuje? – zagadnął serdecznie.

– Dziękuję. Trochę lepiej.

– Cieszę się. W czym mogę pani pomóc?

– Zbieram materiały do artykułu na temat śmierci Sallie Waguespack.

– Powiedziała pani: Waguespack?

– Tak.

– Mój Boże, ileż to lat.

– Tak. 1988 rok. Był pan wtedy koronerem?

– Nie. Akurat wtedy nie pełniłem urzędu. Doktor Bill Badeaux, jeśli mnie pamięć nie myli, był wtedy koronerem.

– Jak mogłabym się z nim skontaktować?

– Byłoby trudno, zważywszy, że biedak dokonał był żywota jakiś czas temu.

A więc został tylko Buddy. On ostatni.

– To przykre – powiedziała, starając się nadać głosowi normalne brzmienie. – Kiedy zmarł?

– Mniej więcej rok temu. Przynajmniej tak mi się zdaje. Od dawna nie mieszkał w naszej parafii.

Mniej więcej rok. Mógł być pierwszy. Pod Avery ugięły się kolana. Osunęła się bez sił na najbliższe krzesło.

– Chauvin, jest tam pani?

– Tak, tak. – Odchrząknęła. Chciała zapytać, jak zmarł doktor Badeaux, ale bała się, że jej ciekawość może wzbudzić podejrzenia starszego pana, tym bardziej że miała kolejne podejrzane pytanie: – Czy Buddy Stevens kontaktował się z panem ostatnio?

– Nie. A powinien?

– Zagubiły mu się gdzieś wyniki sekcji Sallie Waguespack. Miał do pana dzwonić w tej sprawie. Widać zapomniał.

– Sekcja z całą pewnością była przeprowadzona w Baton Rouge, ale bez wątpienia mam kopię raportu. Odnajdę ją i zadzwonię do pani.

– Mógłby pan zrobić to teraz? Przepraszam, doktorze, że jestem taka namolna, ale redakcja czeka na materiał. Zarezerwowali już miejsce w kolejnym numerze „Post” i absolutnie nie godzą się na przesunięcie terminu.

– Nie mogę. W tej chwili to niemożliwe – usprawiedliwiał się. – Kiedy pani zadzwoniła, wychodziłem właśnie do szpitala, a odnalezienie właściwej teczki zajmie kilka minut. Zrobię to zaraz po powrocie i za kilka godzin oddzwonię do pani.

Avery podała numer swojej komórki, pożegnała się i natychmiast połączyła się z Hunterem.

– Cześć. Koronerem w 1988 roku – zaczęła bez zbędnych wstępów – był niejaki Bill Badeaux. Zmarł mniej więcej rok temu.

– Cholera. Wiesz jak?

– Bałam się dopytywać. Pomyślałam, że zajrzę znowu do archiwum „Gazette” i…

– Ja to zrobię.

– Ale…

– Żadne ale. Już tam węszyłaś. Wystarczy.

– Wierzysz mi wreszcie?

Usłyszała w słuchawce jakiś szelest, potem szczekanie Sary.

– Zadzwonię do ciebie później.

Głos Huntera zmienił się gwałtownie, był teraz spięty, niemal wściekły. Sara ujadała na całe gardło.

– Jesteś sam?

– Niezupełnie – burknął Hunter. – Zadzwonię do ciebie później – powtórzył.

– Ale…

– Czekaj na mój telefon. Rozłączył się.

Rozdział 46

Avery wzięła prysznic, ubrała się, zeszła na dół. Włączyła laptop, odebrała pocztę. Wypiła kawę. Chciała coś zjeść, potem zrezygnowała. To samo z sokiem. Co chwila spoglądała na zegar. Minuty ciągnęły się w nieskończoność.

Nie może czekać bezczynnie. Jej żywiołem było działanie, a teraz… Musi czymś wypełnić czas, inaczej zwariuje.

Wróciła na górę i stanęła w korytarzu zawieszonym zdjęciami rodzinnymi. Przechodziła koło nich tyle razy, nigdy na nie nie patrząc, były dla niej niczym tapeta. Dopiero teraz przyciągnęły jej wzrok, zmusiły do namysłu. Zdjęcia, w których zamykało się życie ich trójki, historia małżeństwa rodziców, jej dorastanie. Jej zdjęcia z matką. Co wiedziała o tej kobiecie, o jej marzeniach, tęsknotach, ambicjach? Nic prawie.

Dzienniki.

Musi znaleźć matczyne dzienniki. Na pewno są gdzieś w domu. Niemożliwe, żeby ojciec je zniszczył. Pobiegła na strych. Przeszuka jeszcze raz kartony, może coś jednak przeoczyła, nie zajrzała do któregoś pudła. Tak bywa z tym szukaniem, człowiek niby widzi coś sto razy, ale nie widzi, dopiero za sto pierwszym.

Upór się opłacił. Przewróciła wszystko do góry nogami i w końcu znalazła. W wielkim kartonie ze swoimi lalkami. Nigdy nie lubiła lalek, ale pomimo to matka kupowała je, jakby wierzyła, że w ten sposób jej córka stanie się w końcu prawdziwą dziewczynką.

Zeszyty leżały pod lalkami, ułożone w porządku chronologicznym. Pierwszy z roku 1965, matka miała wtedy siedemnaście lat. Ostatni z 1990 roku. Zapiski urywały się w końcu sierpnia, kiedy Avery wyjeżdżała na studia.

Otworzyła jeden z dwóch zeszytów z 1988 roku, obejmujący okres od pierwszego stycznia do końca czerwca. Tu powinna znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.

Zapis z 19 czerwca:

Biedna kobieta. Na domiar wszystkiego w ciąży. Straszna tragedia, zbyt straszna, by o tym pisać.

Avery zasępiła się. W ciąży? W „Gazette” nie było o tym słowa. Buddy też nie wspominał o tym fakcie. Nikt o tym nie mówił. Avery zaczęła przerzucać kartki, szukając kolejnych wzmianek o Sallie Waguespack. Nic już nie znalazła.

Być może mamie coś się pomyliło.

Mało prawdopodobne. W takim razie skąd wiedziała o ciąży Sallie?

Od ojca? Tata był w końcu lekarzem domowym. Być może Sallie była pod jego opieką. Bardzo możliwe.

Dlaczego jednak ukryto tę informację?

Avery wróciła do matczynych zapisków, wierząc, że to, co tam znajdzie, rozjaśni wszystkie mroki i rozwiąże ponurą zagadkę z przeszłości.

Phillip dzisiaj znowu jakiś przygnębiony. Widzę, że dzieje się coś bardzo złego, ale nie wiem, o co chodzi. Niestety on milczy.

I dalej:

Phillip pokłócił się z Buddym. W ogóle nie rozmawiają ze sobą. Bardzo boleję nad tym, że poróżnili się o coś takiego.

O coś takiego? O co mianowicie? O sprawę Sallie Waguespack? Mieli odmienne opinie na temat morderstwa? Znaleźli się w przeciwnych obozach? Inaczej interpretowali fakty? A może w ogóle znali inne fakty?

Matka nie wracała już do sprawy konfliktu między przyjaciółmi, który z całą pewnością wygasł, ale Avery natrafiła na coś nie mniej ważnego, może nawet ważniejszego:

Buddy zaangażował się w coś dziwnego… jakieś stowarzyszenie. Tajne ponoć. Słyszałam, jak namawiał Phillipa, by i on się przyłączył.

Avery przerwała lekturę, próbowała zebrać myśli. Była oszołomiona, wstrząśnięta.

Buddy należał do Siedmiu? Namawiał ojca, by wstąpił do grupy? Powszechnie szanowany doktor, człowiek czystych obyczajów, autorytet nie tylko medyczny, świetnie się nadawał…