Sprokurował dowody. Uczynił z Pruittów winnych morderstwa. Wybrał ich na kozły ofiarne. Wszystko po to, by osłonić żonę. I ratować siebie.
Wciągnął w to swojego najlepszego przyjaciela, a przy okazji także Pata Greene’a i Kevina Gallaghera.
– Musiałam z tym żyć przez te wszystkie lata. Poczucie winy. Wyrzuty sumienia. Ci chłopcy… Co ja najlepszego… – Ogarnęła ramiona dłońmi. – Buddy ubłagał twojego ojca, żeby skłamał. Żeby nie zarządził autopsji. Pruittowie nie żyli. To było takie proste…
– Wiedzieliście, że nie dojdzie do procesu.
– Tak. Twój ojciec nie potrafił tego znieść. Wyrzuty sumienia… Dlatego popełnił samobójstwo. Żałuję, że nie miałam dość odwagi, by zrobić to samo! Moje dzieci… moi przyjaciele. Zniszczyłam życie tylu ludzi.
Drzwi do kuchni otworzyły się pchnięte gwałtownie i do kuchni wpadł siny na twarzy Buddy, za nim Cherry.
– Dość! – ryknął.
Cherry podbiegła do matki, otoczyła ją ramionami.
– Za późno, Buddy – powiedziała Avery. – Jak mogłeś?
– Nie chciałem, żebyś się dowiedziała – powiedział z żalem. – Twój ojciec też nie chciał.
– Skąd wiesz, czego chciał mój ojciec? – wybuchnęła. – Zmusiłeś go do kłamstwa! Przez wzgląd na przyjaźń.
Buddy pokręcił głową.
– Chciałem tylko chronić swoją rodzinę. Potrafisz to chyba zrozumieć? Lila nie była niczemu winna. Nie mogłem dopuścić, żeby poszła do więzienia za moje błędy. Za moje grzechy. Twój ojciec to rozumiał.
– Zostaw mojego ojca… Kazałeś skłamać Greene’owi, że widział Pruittów?
– Tak. Prosiłem, żeby mi pomógł. Powiedziałem mu, że miałem romans z Sallie. Tylko tyle. Był moim przyjacielem. Ufał mi.
– A narzędzie zbrodni? – spytała Avery z jadowitym sarkazmem.
– Ja je podrzuciłem. Pat o niczym nie wiedział. Gallagher przygotowywał Sallie do pochówku. Poprosiłem go, by nie rozgłaszał, że dziewczyna była w ciąży. Po co? Najtrudniej było przekonać twojego ojca. W końcu uległ, ale tylko przez wzgląd na Lilę i dzieci.
– Ci dwaj chłopcy… – szepnęła Avery zdjęta zgrozą i wstrętem. – Oni byli…
– To męty. Ludzki śmieć. Jeden dziewiętnaście lat, drugi dwadzieścia, i obaj po kilka razy zatrzymywani. Za narkotyki, usiłowanie gwałtu, zakłócanie porządku, pijackie burdy. Nic by z nich nie było, takie szumowiny… Poświęcenie kogoś takiego dla ratowania rodziny nie było wcale trudną decyzją.
– Nikt cię nie zatrudniał na stanowisku Pana Boga, Buddy.
Przez jego twarz przebiegł grymas złości.
– Twój ojciec mówił to samo. Widać rzeczywiście niedaleko pada jabłko od jabłoni.
– A Sal? Dlaczego on? Potrzebowałeś „Gazette”, żeby urobić opinię publiczną?
– Sal nie miał z tym nic wspólnego. Był przekonany, że wszystko było tak jak w oficjalnym raporcie, ale dzięki „Gazette” mogłem uczulić ludzi na kontekst zbrodni. Wywołać poczucie zagrożenia narastającą falą przestępczości płynącej z innego świata, z wielkich miast. Nastawić przeciwko zdemoralizowanej młodzieży. Krzyczeć o pladze narkotyków. I w ten sposób odwrócić uwagę od samej zbrodni.
– Spodobało ci się, prawda? – Avery najchętniej plunęłaby mu w twarz. – Założyłeś stowarzyszenie. Uznałeś, że masz prawo, przy wsparciu sześciu sobie podobnych drani, decydować, jak powinni żyć inni. Zmuszać ludzi, by tańczyli, jak zagracie, bo inaczej… Staliście się sędziami i egzekutorami. Z wiadomym skutkiem.
– To nie tak. Kochaliśmy to miasteczko. Chcieliśmy strzec ładu. Obserwowaliśmy ludzi. Czasami trzeba było komuś złożyć przyjacielską wizytę. Użyć siły perswazji, jeśli zaszła konieczność.
– Siły perswazji? Co za piękne określenie. Co to było, ta wasza perswazja? Tłuczenie okien? Niszczenie dobytku? Pogróżki? Doprowadzanie ludzi do bankructwa przez bojkotowanie ich sklepów? Dlaczego niepłonące krzyże przed domami napiętnowanych? W końcu niczym się nie różniliście od morderców z Ku-Klux-Klanu. Jakimi kryteriami kierowaliście się, wydając wyroki śmierci?
Buddy był najwyraźniej zaszokowany oskarżeniami Avery.
– Na Boga, nie byliśmy mordercami. Namawialiśmy tylko nieposłusznych, by zmienili swoje postępowanie. Albo miejsce pobytu – dodał po chwili.
– Nieposłusznych? Inaczej mówiąc, żądaliście od mieszkańców Cypress bezwzględnego posłuszeństwa. Jakim prawem? Niedobrze mi się robi, kiedy cię słucham.
– Nie rozumiesz. Nam zależało na dobru mieszkańców Cypress. Nasze akcje wynikały z troski. Nikogo nie skrzywdziliśmy.
– Rozumiem aż nazbyt dobrze. – Avery spojrzała na Cherry. Dziewczyna płakała, tuliła matkę do siebie i płakała. – Jesteś nędznym hipokrytą. Uzurpowałeś sobie prawo do pouczania i karania wszystkich dookoła, a sam miałeś więcej na sumieniu niż ktokolwiek inny.
W oczach Buddy’ego zalśniły łzy.
– Myślisz, że nie cierpię z powodu moich grzechów? Gdyby można było cofnąć czas, nigdy nie zbliżyłbym się do Sallie Waguespack. Nie doszłoby do nieszczęścia. – Wyciągnął dłoń do Avery. – Nie patrz na mnie tak, jakbym był potworem. To ja, Buddy. A ty ciągle jesteś moją dzieciną.
– Nie. – Avery cofnęła się ze wstrętem. – Nigdy więcej mnie nie dotkniesz.
– Zrozum, Avery. Bałem się o swoją rodzinę. Musiałem chronić Lilę, dzieci…
– Chroniłeś przede wszystkim własną skórę. Za każdą cenę. Za cenę ukrycia zbrodni. Za cenę kolejnych morderstw.
– Nigdy nikogo nie zamordowałem!
– Czyżby? Wszyscy, którzy byli w jakikolwiek sposób uwikłani w sprawę Sallie Waguespack, już nie żyją. Wszyscy z wyjątkiem ciebie. Jak mam to rozumieć, Buddy?
– O czym ona mówi, tato? – szepnęła Cherry. Buddy zerknął niespokojnie na córkę.
– To nieprawda. Nie słuchaj jej, kochanie. Ona jest w szoku, nie wie, co mówi. Wszystko jej się plącze w głowie.
– Nic mi się nie plącze. Zamordowałeś swoich przyjaciół. Dlaczego? Bo chcieli ujawnić prawdę? Bo nie mogli żyć dłużej z poczuciem winy? Dlatego zabiłeś swojego najserdeczniejszego przyjaciela? Obezwładniłeś paralizatorem, przeciągnąłeś do garażu, oblałeś olejem napędowym…
– Nie! – krzyknęła Lila. – Nie.
– Nieprawda. – Buddy zrobił się blady jak kreda. – Nie miałem z tym nic wspólnego. Nie mógłbym…
– Nie wierzę ci. Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu. Nigdy już nie uwierzę.
Teraz wszystko było przeraźliwie jasne: depresja Lily, jej alkoholizm, wyjazd Huntera, wysiłki Cherry, żeby rodzina do końca się nie rozpadła.
– Nikt nie musi o niczym wiedzieć. – Buddy zniżył głos. – Wszystko zostanie w rodzinie, bo jesteśmy jedną rodziną. Kochamy cię, Avery.
Kiedyś mu wierzyła, ufała mu. Teraz już nie potrafiła.
– To koniec, Buddy.
– Tylko my ci zostaliśmy. – Gdy zrobił krok w jej kierunku, Avery cofnęła się odruchowo. – Cypress jest twoim domem.
Kolejny krok i znowu się cofnęła. Za plecami miała ścianę, przed sobą Buddy’ego. Nie mogła wykonać żadnego ruchu. Zdjęła ją panika. Była w potrzasku.
– Oddaj mi dzienniki. Laurie do mnie dzwoniła. Powiedziała mi, że byłaś w pensjonacie, że zostawiłaś list dla Gwen. Martwi się o ciebie.
– Wszyscy się martwimy – wtrąciła Lila. – Kochamy cię, Avery. Jesteś jedną z nas.
– Tak – wsparła matkę Cherry. – Oddaj tatusiowi te dzienniki i wszystko będzie OK.
Avery próbowała ocenić sytuację. Troje przeciwko niej. Buddy, góra mięśni z pistoletem za pazuchą. Lila, krucha niczym porcelanowa figurka, która zaraz rozpadnie się na drobiny.
Zamieniona w słup soli Cherry, reagująca na to, co się wokół niej dzieje, z dziesięciominutowym opóźnieniem.
Jedyne realne zagrożenie stanowił Buddy.