– Wręcz przeciwnie, dałaś mi dużo do myślenia.
– Nie powinnam była tak natrętnie wypytywać o twego brata.
– Nie rozumiesz. Ja nie mam brata.
Irina zaniemówiła.
– Masz rację. Nie rozumiem – wykrztusiła w końcu.
– To ja siedziałem na tym wózku. Cały czas usiłuję sobie przypomnieć, kto był wtedy w pobliżu i jak wyglądasz.
– Chyba mnie nie widziałeś – wyjąkała oszołomiona. – Stałam dość daleko. Ale nie kłamałam – ożywiła się. – Naprawdę wyglądasz na sympatycznego człowieka.
– Dziękuję. Nie gniewasz się?
– Za co?
– Że cię okłamałem.
– Nie. Na twoim miejscu zrobiłabym to samo. Masz rację, należy przemawiać do umysłu, a nie do ludzkiej ułomności. Bałeś się pewnie, że jeśli zdradzisz się ze swoją chorobą, stanę się zbyt wyrozumiała i nadmiernie ostrożna?
– Chyba tak. Żałuję tylko, że ty wiesz, jak wyglądam, a ja nie wiem nic o tobie.
Irina powiedziała mu parę słów o sobie. Opisała wygląd – ciemne włosy, niebieskie oczy, zadbana, przeciętna uroda. Zwierzyła się z przyczyn swej bezsenności, które skłoniły ją do nocnych rozmów z nieznajomymi.
– Niczym szczególnym się nie wyróżniam – ciągnęła w zamyśleniu. – Dla mnie małżeństwo to związek na całe życie… jeśli nie zajdą jakieś nieoczekiwane okoliczności. W naszym życiu nic takiego nie nastąpiło. Byliśmy zwykłymi, przyzwoitymi ludźmi. Choć pewnie nagłą miłość do drugiej osoby trzeba uznać za nieoczekiwaną okoliczność – zakończyła cierpko.
Filozof milczał przez dłuższą chwilę.
– Wciąż tęsknisz za nim? – spytał wreszcie.
– Nie wiem. Pomału dochodzę do wniosku, że najbardziej zabolał mnie rozwód. Nie przez wzgląd na ludzkie gadanie. Po prostu liczyłam na to, że nasze małżeństwo będzie trwać wiecznie, przez całe życie. No wiesz, dzieci, wnuki, srebrne i złote gody. A potem wszystko się zawaliło. Sprzeniewierzyłam się własnym zasadom.
– To nie twoja wina. Może jeszcze nie jest za późno?
– Zaczynać wszystko od nowa? – westchnęła. – Z kimś innym? Mówisz, jak mój znajomy pastor. To nie takie proste. Tu potrzebne są uczucia, a nie zdrowy rozsądek.
– Oczywiście! O tym właśnie myślałem. Można znaleźć miłość, wcale jej nie szukając.
– Czas pokaże.
– Ile masz lat?
– Trzydzieści pięć.
– Jeszcze mnóstwo czasu przed tobą. Myślałem, że jesteś starsza.
Irina roześmiała się.
– To komplement czy obelga?
– Komplement – również się roześmiał. – Masz taki dojrzały glos. Nie stary. Dojrzały i mądry.
– Dziękuję! Przeciwności losu uczą mądrości.
Irina nie opowiedziała filozofowi o innych rozmowach, nie chciała posuwać się za daleko. Nie wspomniała o nowej narzeczonej Arnta, która nieświadomie wyjawiła jej wiele sekretów byłego męża. Nie wspomniała o Katerine i włamaniu ani o Maricie i próbie samobójstwa. Nie wspomniała nawet o tym wstrętnym lubieżniku, choć w tym przypadku nie musiała przecież zachować milczenia. Napomknęła jedynie, że ma zamiar zakończyć swą nocną działalność, lecz nie wyjawiła powodów.
Przyklasnął jej decyzji, lecz przyznał, że będzie mu brakowało rozmów z nią.
Irina chciała instynktownie odrzec, że mogą przecież kontynuować znajomość, ale coś ją powstrzymało. Miała mu podać numer prywatnego telefonu?
Nie, czas pokaże, tydzień przyniesie nowe zdarzenia. Mogą przecież się pokłócić, mogą zechcieć poznać się bliżej, albo, co najbardziej prawdopodobne, wszystko rozpłynie się w obopólnej obojętności.
Nie powiedziała więc ani słowa na ten temat, tylko gawędziła o rzeczach, które interesowały ich oboje.
Wtedy złożył jej zaskakującą propozycję. Może mogliby się kiedyś spotkać? Ona znała go już z wyglądu, na dodatek znała jego duszę. Filozof był jej ciekaw.
Irina milczała.
– Moglibyśmy pójść do restauracji – ciągnął – albo spotkać się u mnie w domu…
Pojęła, że jej milczenie potraktuje jak odmowę. Roześmiała się więc i rzuciła:
– Zaczekajmy z tym do końca tygodnia! Przemyślę to, jeśli do tego czasu twoja propozycja wciąż będzie aktualna.
Odetchnął z ulgą. Irina zrozumiała, jak dużo kosztowało go to pytanie.
Potem telefon milczał jak zaczarowany.
Zadzwonił dopiero przed piątą, kiedy Irina wybierała się do łóżka.
To była jej rywalka, Inger, bardzo czymś poruszona. Irina nie ucieszyła się na dźwięk jej głosu.
– Odszedł ode mnie! – pisnęła Inger. – To już koniec, zostawił mnie!
Irina nie zareagowała, nie poczuła zadowolenia. Co miała powiedzieć, by ją pocieszyć?
– To przykre! – stwierdziła. – Nie znajduję słów, ale bardzo ci współczuję. Chcesz porozmawiać?
Inger marzyła o rozmowie.
– Odszedł wieczorem. Był wściekły. Mówił, że wraca do żony. Ja na to, że chyba zwariował, a on, że woli ją niż to, co ma teraz. I że ona znała przynajmniej swoje miejsce!
– Co miało oznaczać to „teraz”? – spytała ostrożnie Irina.
Inger uspokoiła się nieco.
– Ach, zarzuciłam mu, że zachowuje się jak świnia. No wiesz, odkłada przeżute jedzenie, grzebie sobie w uchu i ogląda, co wydłubał…
Cały Arnt!
– A on do mnie: „Gderasz od rana do wieczora. Dłużej tego nie wytrzymam!”
Więc Inger jest gderliwa. Niedobrze! A może dobrze? Dla Iriny?
Nie była już wcale tego tak pewna.
– I jeszcze dodał: „Niech mnie Bóg broni przed kobietami z temperamentem”. A przecież właśnie to tak u mnie lubił, bo jego żona miała w sobie tyle życia, co zimny kotlet na talerzu. Tak się kiedyś wyraził, a teraz nazwał mnie histeryczką i powiedział, że idzie spać do hotelu. No to droga wolna, mówię, nie chcę cię już widzieć, a on wyszedł, trzaskając drzwiami. Co za głupi, dramatyczny gest! Byłam taka wściekła, że spakowałam jego walizki i wystawiłam za drzwi. Przed chwilą sprawdziłam, wrócił i wszystko zabrał.
Inger zaczęła łkać żałośnie, choć dość cicho, bo po długiej przemowie zabrakło jej tchu.
Rozmowa musiała jednak przynieść jej ulgę, a uspokajające słowa Iriny sprawiły, że w końcu przestała płakać.
– Próbowałam zachowywać się tak, jak mi poradziłaś – chlipnęła. – Byłam miła i układna, ale chyba przesadziłam. A kiedy po raz tysięczny nazwał mnie Irina – tak ma na imię jego była żona, prawie tak jak ja – to się wściekłam!
– To zrozumiałe – mruknęła Irina. – Chcesz, żeby wrócił?
– Co? – sapnęła Inger. – Sama nie wiem… To nie była nasza pierwsza kłótnia, ale dotąd zawsze się godziliśmy. To takie miłe, dostaje się drogie prezenty i znów jest jak w bajce… Jasne, że chcę, żeby wrócił, nie mam zamiaru spędzić reszty życia samotnie. No i ta jego pozycja społeczna. Teraz jednak drogo mi zapłaci, obiecuję! Nie pozwolę się tak traktować!
Arnt też nie, pomyślała Irina. Na początku związku był w stanie wybaczać kaprysy, ale nie kiedy jego uczucia zaczynały stygnąć.
Właściwie powinna współczuć Inger, ale tamta kobieta była taka wyrachowana. Zupełnie jakby Arnt stanowił jej polisę ubezpieczeniową.
Irina zdobyła się na parę frazesów. Wróci i tym razem, stwierdziła, Inger musi jednak powściągnąć swój temperament (miała na myśli przypływy złego humoru), trzeba cierpliwie czekać.
– Zapłaci mi! – powtórzyła ponuro Inger.
Irina doradziła jej ostrożność, więcej nie mogła zrobić.
To była ostatnia rozmowa tej nocy.
Irina nie mogła zasnąć. Chodziła po pokoju, za oknem wstawał świt.
Czyżby wszystko miało zacząć się od nowa właśnie teraz, kiedy zdołała wrócić do równowagi? Arnt, nieszczęśniku, czemu to powiedziałeś?