Выбрать главу

„Wracam do żony”.

Podobno tak się wyraził.

Muszę znów myśleć o naszym wspólnym życiu, choć czułam już niemal, że mogę iść dalej. Trzeba mi było trochę czasu, Arnt. Zabrałeś mi nawet ten czas i muszę zacząć od nowa.

Wiem, że do mnie nie wrócisz. Dałeś mi tylko tę odrobinę nadziei, tę niepewność, z którą tak ciężko jest żyć.

Zatrzymała się przed lustrem i przyjrzała z roztargnieniem swemu odbiciu. Dawno już tak dobrze nie wyglądała jak teraz, kiedy uwolniła się od nakazów poprawności. I to nie tylko dzięki swobodniejszej fryzurze, to zwłaszcza lekkie zaróżowienie policzków i blask w oczach dodawały jej wdzięku. To przyszło w ciągu ostatnich dni. Kiedy okazała się potrzebna innym, uratowała jedno istnienie.

Już niedziela. Pójdę odwiedzić Maritę w szpitalu.

Przyjęto ją na obserwację, dzięki interwencji Westlinga. Rodzice dziewczyny polecieli na Majorkę. Czarterowym samolotem. Nie wrócą przed końcem turnusu, bo musieliby dopłacić do biletu.

Budził się dzień.

Irina zaczerpnęła tchu i postanowiła odłożyć swoje zmartwienia na bok. Marita była w znacznie gorszej sytuacji.

Ale miałem szczęście! Prawdziwy fuks!

Spotkałem dziewczynę z redakcji. Tę, co się tak na mnie gapiła.

Przekonałem ją bez trudu. Spotykamy się wieczorem.

Nawet całkiem niezła. Pewnie lubi te rzeczy, może coś mi się dostanie.

Najpierw wydobędę z niej nazwisko i adres Nocnego Rozmówcy. Przeklęte babsko, przez nią mnie przymknęli. Liczyli się z jej zdaniem, a to ona uważała, że jestem niebezpieczny.

Niebezpieczny? Ja? Same się o to proszą. Czy to moja wina, że się im podobam? A te świętoszki, co to niby nie chcą… To już ich sprawa.

Muszę najpierw zdobyć nazwisko i adres. Na wypadek gdyby coś nie poszło tak jak trzeba.

ROZDZIAŁ VIII

NIEDZIELA

Dla Westlinga niedziela była dniem wolnym od pracy. Inspektor przewracał się w łóżku, usiłując złapać resztki snu, ale jego zegar biologiczny tykał nieubłaganie. Był nastawiony na siódmą rano.

Westling pogrążył się w myślach.

Dotąd był zadowolony z życia. Zawsze marzył o tym, by zostać policjantem. Jako dziecko ze względu na syreny wozów policyjnych, później owładnęła nim myśl o karierze w stylu porucznika Columbo, tyle że przyzwoiciej odzianego. Najbardziej zaś marzył o stanowisku miłego dzielnicowego, bowiem Westling miał spokojne i dobroduszne usposobienie. W szkole policyjnej próbowano wpoić mu choć odrobinę szorstkiej pewności siebie, ale nic z tego nie wyszło. Czasami zdobywał się na ostrzejszy ton, rozmawiając przez telefon, lub przybierał groźną minę, ale wrodzona łagodność szybko brała górę.

Praca była całym jego życiem. Awansował, choć wcale nie miał takich ambicji, był lubiany i otaczany szacunkiem. Także tutaj, w Høyden, gdzie mieszkał od niedawna.

Miał trzydzieści cztery lata, za sobą kilka nieudanych związków, jeden całkiem długi. Zbyt mocno angażował się w służbę, twierdziły jego przyjaciółki, brał nadgodziny, zaniedbywał je. W końcu go rzucały, jedna za drugą.

Nigdy długo za nimi nie tęsknił.

Czy wciąż jednak życie przynosiło mu zadowolenie?

Tak sądził. Czegoś mu jednak brakowało, sam dobrze nie wiedział czego.

W ostatnim czasie czuł jakiś niepokój, niepewność, potrzebę rozmowy.

Te rozmyślania nie mają sensu. Poranek był piękny, a on ukryty za zaciągniętą firanką udawał, że wciąż jest noc.

Jedząc nieudolnie przygotowane śniadanie, Westling rozmyślał o telefonicznym prześladowcy tej Iriny, która występowała w roli Nocnego Rozmówcy.

Sprawa niepokoiła go do tego stopnia, że przejrzał kartoteki przestępców. Były dość obszerne, ale przecież równie dobrze mógł to być ktoś dotąd nie notowany. Nic nie wskazywało na to, by któryś ze znanych policji zboczeńców przebywał obecnie w Høyden.

Większość z nich była zresztą nieszkodliwa, jacyś ekshibicjoniści, osobnicy znajdujący przyjemność w opowiadaniu nieprzyzwoitości przez telefon, ale trafiały się również typy prawdziwie groźne. Prześladowca Iriny mógł ją wprawdzie pomylić z inną osobą, ale to nie umniejszało powagi sytuacji. Z jej opisu wynikało, że w tamtym człowieku czaiło się jakieś zło, kierowała nim chęć zemsty. Westling bardzo się niepokoił.

Musi do niej zadzwonić w ciągu dnia. Trzeba zapewnić jej bezpieczeństwo.

Irina znajdowała się w drodze do szpitala. Lekarz zalecał spacery, postanowiła więc zejść do centrum. Do domu wróci taksówką.

Praktyczne aspekty codzienności uległy znacznej odmianie, kiedy Arnt ją opuścił. Wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić, że nie może tak po prostu wsiąść do jego eleganckiego samochodu i napawać oczu widokiem dłoni męża na kierownicy, patrzeć, jak sprawnie i spokojnie manewruje pojazdem.

Musiała nauczyć się drobnych prac domowych, typowych męskich zajęć, takich jak wymiana żarówek, załatwienie opału na zimę, wypełnienie zeznania podatkowego. Początkowy stan apatii nie ułatwił jej nauki.

Teraz była na dobrej drodze.

Że też ta kobieta musiała zadzwonić w nocy! Jakby chciała na powrót wpędzić Irinę w depresję.

Miała dużo czasu. Godziny odwiedzin jeszcze się nie zaczęły.

Zatrzymała się na widok mężczyzny w wózku inwalidzkim przed otwartym domem handlowym. Rozpoznała go. To był filozof.

Irina przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Mężczyzna jej nie zauważył.

Naprawdę był sympatyczny. Zarówno z wyglądu, jak i zachowania, co mogła stwierdzić na podstawie rozmów telefonicznych.

Nie wiedziała, co robi przed sklepem, ale sprawiał wrażenie zagubionego.

Irina zawahała się.

Nic jednak nie nastąpiło, nikt nie wyszedł ze sklepu, by mu pomóc, więc postanowiła działać. Musiała dać mu tę szansę. To nieuczciwe, że ona go znała, a on jej nie.

Miał ciemne włosy poprzetykane siwymi pasemkami, zbyt wcześnie jak na jego wiek. Nie cierpiał na tę chorobę, która sprawia, że człowiek traci kontrolę nad ruchami ciała, a zachowuje jasność umysłu, zwykle nie zauważaną przez innych. Nawet nie pamiętała jej nazwy. Porażenie mózgowe?

Nie. Chodzi pewnie o to schorzenie, które niszczy ośrodki nerwowe, czasami brutalnie szybko, czasami powoli. Stwardnienie rozsiane.

W przypadku filozofa postępy choroby były niezwykle powolne.

Irina nie znała się na medycynie. Chciała mu jedynie pomóc.

Ruszyła niepewnym krokiem w jego kierunku.

Kiedy się zbliżyła, podniósł głowę i spojrzał na nią pytająco.

Zatrzymała się i uśmiechnęła niepewnie.

– Tkwisz tu w pokucie za swoje grzechy? – spytała cicho.

Odwrócił się ku niej gwałtownie, gotów do obrony, ale na widok jej łagodnego uśmiechu zrozumiał wszystko.

– Nocny Rozmówca – powiedział zachwycony. – Dzień dobry, jakże mi miło!

Wyciągnął dłoń. Uścisnęła ją, tym razem z uśmiechem promiennym.

Z bliska dostrzegła piętno, jakie choroba i ból wycisnęły na jego obliczu. Nie mógł być dużo starszy od niej, a jednak jego twarz pokrywały głębokie zmarszczki, jakże różne od tych, które delikatnie żłobią oblicza zadowolonych z życia ludzi. U niego tworzyły się głównie między brwiami i wokół ust. Miał podkrążone, głęboko osadzone oczy, napięte ścięgna na szyi świadczyły o jego cierpieniu.

Irinę przepełniło głębokie współczucie do tego sympatycznego człowieka.

– Czekasz na kogoś? – spytała.

– Nie, właściwie nie. Potrzebuję śrub, ale nie mogę dostać się do sklepu. Siedzę tu i zastanawiam się, jak sforsować drzwi.

– Załatwię to – rzuciła. – Powiedz mi tylko, co mam kupić, bo śruby to nie moja specjalność.