Obrzucił ją długim, intensywnym spojrzeniem.
– Jak to dobrze, że zdecydowałaś się podejść! Nie wiem, jak ci dziękować.
Przerwał.
– Śruby – przypomniała mu Irina.
– Ach, tak. Tu jest lista. Jesteś bardzo ładna, wiesz?
– Dziękuję – odrzekła zażenowana. – Zaczekasz?
Roześmiał się.
– A jak sądzisz?
Irina szybko załatwiła zakupy.
Kiedy wyszła, zapytał:
– Może wpadniemy gdzieś na kawę?
Nie chciała go zawieść.
– Wybieram się do szpitala… Będę musiała pojechać taksówką, czas odwiedzin zaczyna się za kwadrans.
– Rozumiem.
– Ale jeśli masz czas później… – dodała szybko.
Jak trudno zdobyć się na naturalność wobec osoby niepełnosprawnej. Dotąd myślała, że to najprostsza rzecz pod słońcem, ale było zupełnie inaczej. Nie mogła dać mu odczuć, że waha się ze względu na jego kalectwo ani że z tego samego względu okazuje mu nadmierne względy.
Weź się w garść, Irino! Przemawiaj do jego umysłu, to inteligentny człowiek.
– Wracam zaraz do domu – oznajmił. – Może wpadniesz do mnie?
– Chętnie.
Nie udawała. Naprawdę bardzo go polubiła.
Podał jej adres.
– Będę za około… półtorej godziny – obliczyła.
– W takim razie mam czas na sprzątanie – uśmiechnął się. – Przydałaby się łopata.
Wybuchnęła śmiechem. Cieszyła się na tę wizytę.
Marita nie była sama.
– Inspektor Westling, miło mi pana widzieć – powiedziała Irina.
Nie ukrywał zakłopotania.
– Pomyślałem, że… odwiedzę naszą protegowaną.
– Więc oboje wpadliśmy na ten sam pomysł – uśmiechnęła się.
Irina stwierdziła z nagłym zdumieniem, że towarzystwo Westlinga sprawia jej przyjemność, czuje się przy nim spokojna i bezpieczna. Tego właśnie było jej trzeba.
– Cześć, Marito. Widzę, że postawili cię już na nogi – zwróciła się do dziewczyny. – Znacznie lepiej wyglądasz, co z sobą zrobiłaś?
– Nic – odrzekła Marita. – Wszyscy są dla mnie tacy mili. Jestem tylko trochę weselsza, to wszystko.
– Masz rację – uznała Irina. – Radość i ten blask w oczach sprawiają, że wyładniałaś.
– Nie jestem ładna – Marita wykrzywiła twarz.
– Zaczekaj tylko, aż przejdziesz moją kurację – roześmiała się Irina. – Właśnie o to chciałam cię zapytać – ciągnęła, rozkładając na łóżku prezenty, kwiaty i jakieś smakołyki. – Twoi rodzice wracają dopiero za kilka dni. Wychodzisz we wtorek. Czuję się trochę samotna, a wtorek to mój wolny dzień. Mogłabyś mnie odwiedzić? Przenocować u mnie, jeśli będziesz miała na to ochotę?
Wymieniła spojrzenia z Westlingiem. Jego wzrok powiedział jej, że akceptuje ten pomysł. Marita nie wróciła jeszcze do równowagi psychicznej i nie powinna zostawać sama w domu.
– Bardzo chętnie – podziękowała dziewczyna, ale zaraz potem jej entuzjazm osłabł. – Ale muszę iść do szkoły.
– Musisz? – zdziwił się Westling.
Marita zwlekała z odpowiedzią.
– Nie… właściwie nie, to szkoła ludowa, nie jest obowiązkowa… Nie najlepiej mi w niej idzie. No i jeszcze ten nieszczęsny list…
– Irina i ja porozmawiamy z dyrektorem – obiecał Westling. To „Irina i ja” zabrzmiało niezwykle sympatycznie. – Dostaniesz zwolnienie lekarskie na dwa tygodnie, a potem razem z rodzicami podejmiesz decyzję, co dalej. Może wybrałaś nieodpowiednią szkołę. Jakie przedmioty lubisz najbardziej?
– Lubię rysować i malować.
Na tym trudno oprzeć rozsądny program nauczania, pomyślała Irina.
Marita natomiast była wniebowzięta. Koniec ze szkołą! Cudownie! I jeszcze będzie mogła odwiedzić w domu tę miłą panią. Gliniarz też nie był taki zły. Jak na gliniarza.
Uzgodnili, że Westling odbierze Maritę samochodem ze szpitala we wtorek, zawiezie ją do domu po niezbędne rzeczy, a potem podrzuci do Iriny.
Żegnali się w dobrych nastrojach. Irina wsiadła do samochodu Westlinga.
– Jadę do centrum – powiedziała z wahaniem. – Jestem umówiona.
– Wysadzę panią w centrum.
Irina była niezwykle ożywiona.
– Kiedy byliśmy w Paryżu półtora roku temu, dostałam sporo kosmetyków. Są przeznaczone dla wrażliwej cery. Sama ich nie potrzebowałam, ale trudno mi było odmówić. Teraz będą jak znalazł.
– Jeśli Marita zgubi parę kilogramów i zadba o wygląd, to chłopcy zaczną się za nią uganiać – stwierdził Westling. – Ma styl i osobowość, tylko przez lata głęboko to skrywała.
– Bała się być sobą, wyróżniać z tłumu. Spróbujemy to zmienić… Czy mogłabym mówić do pana po imieniu? Zakładam, że ma pan jakieś imię?
– Ależ oczywiście, że też sam na to nie wpadłem. Mam na imię Patrik.
– Patrik Westling… Brzmi, jakbyś był Szwedem.
– Nieszczęśliwy przypadek. Jestem stuprocentowym Norwegiem. Wracając do spraw poważnych: dam ci mój numer telefonu na wypadek, gdyby ten lubieżnik znowu się odezwał. Jeśli nie zrezygnuje, założymy podsłuch na twój aparat.
– Myślę, że się rozzłościł, bo nie było mnie w domu poprzedniej nocy. Może teraz już da spokój.
– Dobrze by było! Nie mogę przestać o nim myśleć, a mam na głowie sprawę tego włamywacza, o którym z pewnością słyszałaś.
– Krążą jakieś pogłoski – mruknęła.
– To niezły spryciarz. Nie wiemy, jak dostaje się do środka, czasami uderza w biały dzień. Jednego razu splądrował dom podczas rodzinnego obiadu. Wszedł tylnym wejściem i wyraźnie wiedział, czego gdzie szukać. Do ciebie się nie dostanie? Mieszkasz przecież sama.
– Jestem dobrze zabezpieczona – uśmiechnęła się. – Mój mąż zadbał o wszystko, zanim się wyprowadził, ten włamywacz działał już wtedy.
– Twój mąż wykazał szczególną troskliwość – stwierdził krótko.
– Był troskliwy. Chciał mojego dobra.
Zdominował moje życie, pomyślała. Nadzorował mnie, czasami troskliwość męczy bardziej niż jej brak.
Spojrzała z ukosa na Westlinga.
Dłonie na kierownicy. Bezpieczeństwo. Nie miał dłoni Arnta, tamte były smukłe i starannie wypielęgnowane. Dłonie Westlinga były szersze, nosiły ślady trudnego zawodu. Arnt miał lekko owłosione palce, z początku podobała jej się ta widoczna oznaka męskości. Teraz nie była już tego taka pewna.
Uff, zachowuje się jak Inger, szukając drobnych przywar Arnta! To niesprawiedliwe, on jest przecież mężczyzną doskonałym.
Doskonałość. Odrażające słowo!
Wzdrygnęła się, kiedy glos inspektora przerwał ciszę.
– Jesteśmy w centrum. Tu cię wysadzić?
– O, tak, wystarczy! Dziękuję za podwiezienie i… – zawahała się – za to, że cię poznałam.
Zrobił zaskoczoną minę. Irina zamknęła drzwiczki, zanim zdążył odpowiedzieć na jej uprzejmość.
Muszę się trochę wystroić na spotkanie z tą dziewczyną. Kupię wodę po goleniu, ta zielona dobrze pachnie. I mocno! Jak się nią zleję, to nie poczuje, że się nie kąpałem.
Na cholerę się kąpać, skoro człowiek mieszka jak zwierzę w jakiejś rozsypującej się szopie.
Ta koszula się nada. Trochę przepocona, ale przecież jestem mężczyzną, a poza tym woda zabije zapach. Kołnierzyk? Brudny. Wieczorem jest ciemno, nic nie zauważy. Trochę żelu na włosy, szykowny ze mnie gość!
Już się cieszę! Na samą myśl się podniecam!
Niedługo, niedługo!
Tyle czasu upłynęło od ostatniego razu.
ROZDZIAŁ IX
A więc tutaj mieszka filozof. Irina przeczytała tabliczkę na drzwiach.
Per Kron…