Выбрать главу

Per Kron, pomyślała poruszona. Przecież to znane nazwisko, wymieniano je w kręgu znajomych Arnta. Pisarz, chyba, tylko co napisał? Nie pamiętam żadnych szczegółów, jedynie nazwisko. Książki popularnonaukowe? Nie, to był chyba ktoś inny.

Irina nie wiedziała także, czy Kron zdobył sławę jako artysta, na tym polu miała znaczne zaniedbania. Znała wielkie nazwiska, jak Rembrandt czy Picasso, ale na nich kończyła się jej znajomość sztuki.

Już od progu musiała przyznać, że nie przesadził, mówiąc o potrzebie wielkiego sprzątania. Znajdowała się w domu twórcy. Na tyłach mieściła się pracownia, na stole w salonie królowała maszyna do pisania. Per Kron podjechał do niej na wózku.

Był bardzo pociągający! Może niezbyt przystojny, ale pełen energii życiowej, czaru i, choć może to zabrzmieć dziwnie, siły. Magnetycznie zmysłowy, przyciągał ją a jednocześnie odpychał. Jej myśli jeszcze nie biegły tym torem. Wciąż chciała odgrodzić się od świata, nie angażować się, unikać kontaktów z mężczyznami.

– Witaj! Sprzątaczka przychodzi raz na dwa tygodnie. Wszystko robię sam, więc jeśli dostrzeżesz kłębki kurzu w kątach, popatrz w inną stronę.

– Ładnie tutaj – uśmiechnęła się. – Naprawdę sam dajesz sobie radę?

– Z upływem lat człowiek wyrabia sobie pewne umiejętności, to konieczne. Mam kilka specjalnych przyrządów, a mieszkanie przystosowane jest do potrzeb niepełnosprawnego kawalera. Chodź do kuchni, zaparzyłem kawę.

Spędzili miłe chwile w malutkiej kuchni. Rozmowa płynęła wartko, Irina dowiedziała się sporo na temat sztuki i szarej codzienności człowieka przykutego do wózka.

Tłumaczyła się jak mogła. Jej mąż nie interesował się sztuką i wpoił jej przekonanie, że należy znać podstawowe fakty, by móc posłużyć się nimi w konwersacji, nie dbając o szczegóły.

Per Kron patrzył na nią z lekkim zdziwieniem. Miał piękne, ciemne i takie smutne oczy! Jaka szkoda, że zmuszony był żyć w zamkniętym świecie bólu i ograniczeń!

– Twój mąż, mówisz? Decydował o twoich poglądach?

Zaczerwieniła się.

– Nie, nie całkiem, on… Chyba tak – zakończyła z rezygnacją.

Per pokiwał powoli głową.

Irina szybko zmieniła temat i rozmowa potoczyła się dalej. Lekko i swobodnie, w tym mężczyźnie było tyle uroku. Ku swemu zaskoczeniu Irina czuła się radosna i szczęśliwa, po raz pierwszy od wielu lat.

Dopiero kiedy poruszył drażliwy temat, na powrót zamknęła się w sobie jak ślimak, który chowa się w skorupie. Okazała się na tyle nieostrożna, by zapytać, czy ma przyjaciółkę.

Nie powinna była tego robić.

Per westchnął.

– Nie mam, Irino. Jestem na tyle sprawny, by zaspokoić kobietę, ale boję się pytać. Boję się odmowy.

Patrzał na nią długo i badawczo.

Na Boga, co ja zrobiłam, myślała Irina, czując, jak nieoczekiwane fale gorąca przebiegają po jej ciele. Jak z tego wybrnąć, nie raniąc go?

– To jesteśmy w tym do siebie podobni – zaczęła gorączkowo. – Żyłam samotnie przez ostatni rok i też brak mi odwagi, by zaczynać wszystko od początku. A jeśli spotkam się z odmową? Może to nierozsądne, ale uważam, że tak samo jak ty czuje się ktoś, kto zbyt długo izolował się od innych. Strach przed ponownym spotkaniem z ludźmi jest jak niemożliwa do przezwyciężenia bariera. Jak się nazywa ta roślina w oknie?

Zmiana tematu była aż nadto gwałtowna, ale jej nie skomentował. Podał Irinie nazwę rośliny.

Zapadła cisza.

Właśnie chciała powiedzieć, że musi już iść, kiedy usłyszała jego cichy głos:

– Potrzebuję pomocy wyrozumiałej kobiety.

I co teraz powinna odpowiedzieć? Zapytać: do czego? Nie, musiałby wyrazić się precyzyjniej, a tego nie chciała usłyszeć. Jeśli odrzuci propozycję, zniszczy ich przyjaźń, Per bowiem nie zaakceptuje porażki. Irina lubiła go, ale nie na tyle. W jej systemie wartości nie było miejsca na fizyczne zbliżenie z mężczyzną, którego się nie kocha. Nawet jeśli ciało zdradziecko się tego domaga.

Nie powinien mówić do niej w ten sposób. A jeśli się zgodzi? Skąd będzie wiedział, że nie czyni tego ze współczucia? Z litości? Ze strachu, by go nie zranić? O, nie, to było stanowczo zbyt skomplikowane.

Stała ze zwieszoną głową, co potraktował jak oznakę zawstydzenia. Położył dłoń na jej kolanie i zapytał ciepło:

– Zjesz ze mną kolację? Tutaj, we wtorek wieczór, masz wtedy wolne.

Dziękuję, Marito, stokrotne dzięki!

– Przykro mi, Per, ale pewna dziewczyna przychodzi do mnie z wizytą.

– Więc zabierz ją ze sobą – rzucił spontanicznie. – Tęsknię do ludzi.

Co za ulga! Kiedy chciała wyjść, zaprotestował.

– Nie widziałaś jeszcze moich obrazów!

Nawet o nich nie pomyślała.

– Zabrakło mi odwagi, by o to poprosić – skłamała.

Oprowadził ją po pracowni, kazał podnosić płótna oparte o ściany. Nie spodobały się jej. Przypadkowa plątanina nieczystych barw, kilka dość bulwersujących aktów. Nie bądź taka purytańska, Irino, upomniała się w myślach.

Na pytanie, czy rysuje z natury, odrzekł, że karmi się wyobraźnią i wspomnieniami.

Wspomnieniami? O czym, chciała zapytać. Uprzedził ją. Wspomnieniami płócien innych malarzy. Zorna, na przykład. Zorn zupełnie inaczej operował światłem, pomyślała, ale nie powiedziała tego głośno. W jego kobietach jest zmysłowość i pełnia życia, a to tutaj to zwykły kicz.

Komentarz na temat Zorna usłyszała kiedyś z czyichś ust, sama nie wiedziała wiele na temat tego szwedzkiego twórcy, a już z pewnością nic o jego metodzie pracy ze światłem.

Właściwie to nie powinna tak surowo oceniać obrazów Pera Krona. Przecież nie znała się na sztuce.

– Muszę ci coś dać! – ożywił się. – Zaczekaj!

Skierował wózek do drzwi. Irina odprowadziła go smutnym spojrzeniem. Wspomnienia aktów innych malarzy. Że też człowiek może być aż tak samotny!

Wpatrywała się w jakiś dziwaczny obraz, w ogóle go nie widząc. Nie mogła opędzić się od natrętnych myśli. A gdyby…?

Nie, to niemożliwe. Nie była gotowa do nowego związku, tym bardziej w tak niezwykłych okolicznościach.

– Przepraszam, że musiałaś czekać – powiedział. Jego policzki pokryły się chłopięcym rumieńcem, a oczy błyszczały. – Proszę! Mam nadzieję, że ci się spodoba.

Wzięła od niego niewielką akwarelę, całkiem sympatyczną w wyrazie.

– Bardzo – ładna. To miło z twojej strony, ale chyba nie powinnam…

Zacisnął dłoń na jej ręce.

– Ależ ja bardzo chcę!

– W takim razie pozostaje mi podziękować. Teraz muszę już iść.

Odprowadził ją do przedpokoju. O książkach nie zdążyli porozmawiać. Irina nie chciała przeciągać wizyty, więc nawet o nich nie wspomniała. Może następnym razem.

Następnym razem? A więc zaczęła już myśleć w tych kategoriach?

– Per – zapytała – jak to możliwe, że wcześniej się nie spotkaliśmy? Jesteś znany, a my utrzymywaliśmy kontakty z tyłu ludźmi…

Uśmiechnął się.

– Nie jestem znany. Poza tym mieszkam w Høyden od niedawna. Nie dłużej niż rok.

– Teraz rozumiem. Tyle trwa moja samotność.

Do której zostałam zmuszona, pomyślała.

Na pożegnanie uchwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, nieomal dotykając twarzą jej piersi. Irina z trudem powstrzymała się od drżenia. W jej reakcji było tyleż niechęci, co podniecenia, i to nią wstrząsnęło. Ustaliła, że przyjdą z Maritą we wtorek o siódmej, i szybko wyszła.

Z uczuciem ulgi ruszyła w kierunku domu.

W niedzielną noc nikt nie zadzwonił.

W radiu ogłoszono alarm sztormowy dla wybrzeża. Høyden leżało daleko od morza, ale skutki niepogody miały być odczuwalne w głębi kraju. Irina nasłuchiwała szumu drzew i uderzeń gałęzi o szyby. Nie zapalała światła, obserwując szalony taniec ulicznej latarni. Przyszła jej na myśl strofa jesiennej piosenki, której nauczyła się w dzieciństwie.