„Wiatr huczy i świszcze po lesie,
Zwiędnięte liście w krąg niesie.
Burza prześciga się w harcach,
Grając szkieletom do tańca!”
Zawsze uważała, że powinno być „do walca”. Czyżby „do tańca” brzmiało bardziej dramatycznie?
Zdawało się jej, że widzi cienie w ogrodzie, sylwetki ludzi. Jednego człowieka. Podłego, wstrętnego człowieka, który chce ją skrzywdzić. Który twierdził, że zna jej adres.
Wstała i zaciągnęła kotary, by móc zapalić lampę. Przeszła niespokojnym krokiem przez pokój, tak bardzo marzyła, by porozmawiać z kimś o swoich obawach.
Z kim? Nie z Arntem! Nie z Perem Kronem. W przyjaźni z tym człowiekiem pojawił się nowy odcień, mógłby ją źle zrozumieć, gdyby zadzwoniła w środku nocy.
Nie mogła zadzwonić do Westlinga, bo nie zdarzyło się nic konkretnego. Cienie w ogrodzie? Z pewnością przywidzenie! Strach? Nic nie znaczy dla policjanta, jemu trzeba namacalnych dowodów. Z Marianne straciła kontakt, starsza pani z pewnością spała, bezpieczna za drzwiami o trzech zamkach.
Mijały godziny. Telefon milczał.
Irina nie kładła się spać, słowa Pera nie dawały jej spokoju.
Rozłożyła pasjansa, prawie nie zwracając uwagi na karty. Myśli krążyły jej po głowie jak ćmy wokół światła.
Może powinna przystać na jego prośbę?
Nie znajdywała odpowiedzi.
Prawdą było, że jej życie intymne nie istniało, a sugestie Pera nie pozostawiły jej całkowicie obojętną. Irina była jednak kobietą, która nie idzie do łóżka z ledwie poznanym mężczyzną, do którego nie czuje nic poza przyjaźnią.
Są pewne granice!
Mogła jednak wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby spędzili ze sobą wieczór, może całą noc.
Ściskając w dłoni waleta trefl, Irina pogrążyła się w marzeniach. Następnym razem nie może go odtrącić, nie jego. A jeśli pomyśli, że robi to z litości? Tego by nie zniósł.
Musiałaby wziąć inicjatywę w swoje ręce. Ona była zdrowa i silna, Per musiał ograniczyć się do biernego przyjmowania miłości.
To byłaby dla Iriny niezwykle trudna próba. Być stroną aktywną wobec obcego człowieka, dominować. W podwójnym znaczeniu tego słowa…
Odrzuciła kartę gwałtownym ruchem i pobiegła do łazienki. Porządna Irina przestraszyła się własnych myśli.
Wzięła prysznic, potem usiadła na skraju łóżka i założyła nocną koszulę z cienkiego szyfonu. Dostała ją kiedyś od Arnta na święta. Pewnie chciał, by wyglądała bardziej powabnie.
Dom trzeszczał pod naporem wiatru, ale w sypialni panowała całkowita cisza.
Kiedy wsuwała stopy pod kołdrę, zadzwonił telefon.
O tej porze? Minęła piąta, Irina nie musiała już podnosić słuchawki. Po prostu zapomniała wyciągnąć wtyczkę z kontaktu.
Odebrała.
Roześmiała się z ulgą, usłyszawszy głos inspektora Westlinga.
– Mam nadzieję, że jeszcze nie śpisz – rzekł stropiony. – Chciałem jedynie sprawdzić, czy miałaś spokojną noc.
– Jeszcze nie zdążyłam się położyć – odpowiedziała miękko. – Tamten nie zadzwonił.
– To świetnie! Może zrezygnował.
– O niczym innym nie marzę. Nie chcę już takich nocy, kiedy samotność wyłazi ze wszystkich kątów, a zewsząd schodzą się cienie! Nie śpisz, o tej porze?
– Zdaje się, że sam zaczynam mieć kłopoty ze snem – westchnął. – Życzyć ci dobrej nocy?
– Sama nie wiem! Dziękuję, że zadzwoniłeś, to miłe z twojej strony. Dodałeś mi otuchy.
– Sama powinnaś była zadzwonić!
Roześmiała się.
– I poprosić, by jakiś policjant trzymał za rękę pewną damę, która boi się ciemności?
– Nie jestem policjantem przez całą dobę.
Jego słowa wprawiły Irinę w zakłopotanie. Nie wyobrażała sobie poważnego inspektora Westlinga w roli opiekuna.
– Będę o tym pamiętać na wypadek kolejnej burzy.
Zadowolona i uspokojona położyła się do łóżka.
Nie zadzwoniłem do niej tej nocy.
Niech sobie trochę do mnie potęskni. Czasami przybiera ton wyższości, niech więc zobaczy, jak to jest, kiedy nie słyszy mojego głosu. Wkrótce znowu się odezwę! Mogę się założyć, że miała gorące sny, czekając na mój telefon. Kiedyś, do cholery, musi spać.
Mogę zaczekać. Jestem jak pająk ukryty w ciemnym zakamarku. To mnie podnieca. Wieczorem spotykam się z dziewczyną z gazety. Będzie wspaniale, tyle czasu upłynęło od ostatniego razu. Musiałem siedzieć cicho zaraz potem, jak mnie wypuścili. Ale już dość się naczekałem.
Najpierw nazwisko i adres tej przeklętej baby. Nie ma co zwlekać, nie wiadomo, co się stanie. Co mi przyjdzie do głowy.
ROZDZIAŁ X
W poniedziałkowe popołudnie przyszli technicy i założyli aparat podsłuchowy na telefon Iriny. Poza tym tego dnia nie zdarzyło się nic szczególnego.
Nadeszła noc. Irina niechętnie przygotowywała się do kolejnego dyżuru. Jej rytm dobowy powoli wracał do normy, tym razem zmuszała się, by nie zasnąć, choć nie wstała z łóżka przed drugą po południu. Była zmęczona, tak jak zmęczona jest większość ludzi wieczorową porą. Na całe szczęście zostało tylko kilka bezsennych nocy. Poniedziałkowa, potem dzień przerwy, środowa, potem wolny czwartek… i…
I koniec! W piątek nie zamieści ogłoszenia i nie będzie musiała czuwać. Nigdy więcej.
Tylko dwie noce. Cudownie!
Zadzwonił filozof, Per Kron.
Chciał przeprosić ją za swoją natarczywość. Teraz zrozumiał, że wprawił ją w zakłopotanie.
– Nie odczułam tego w taki sposób – zapewniła go. – Nie rozmawiajmy już o tym!
Zamilkł. Irina zorientowała się, że zmiana tematu była mu nie w smak.
Gawędzili jeszcze przez chwilę, ale w tonie znacznie mniej swobodnym niż wcześniej. Irina odebrała to z przykrością, traktowała Pera jak dobrego przyjaciela i jeszcze nie była pewna, dokąd ich ta przyjaźń zaprowadzi. Ostatniej nocy sporo myślała o możliwych rozwiązaniach: zerwać wszelkie kontakty czy pomóc samotnemu mężczyźnie w wybrnięciu z trudnego dylematu, jeszcze nie dokonała wyboru.
Wychowano ją w duchu pomocy innym. W każdej sytuacji.
Poczuła ulgę, kiedy Per się pożegnał. Potrzebowała czasu. Mieli się spotkać we wtorek, na całe szczęście w obecności Marity, będzie okazja, by przeanalizować swoje odczucia.
Zaraz potem zadzwoniła jakaś pani, która nie mogła zasnąć i zadręczała się różnymi myślami. Irina poczuła się w swoim żywiole, rozmawiały długo, prawie godzinę. Kiedy pod koniec życzyła kobiecie powodzenia, poczuła się oczyszczona.
Telefon milczał przez dłuższą chwilę. Irina zabijała czas stawianiem niezliczonych pasjansów.
Dzwonek telefonu rozbrzmiał dopiero o czwartej nad ranem. Co dziwne, dzwonek jej domowego aparatu. Tego rozmówcy najmniej się spodziewała. Arnt.
Irina nie miała najmniejszej ochoty na konwersację z byłym mężem. „Ona przynajmniej zna swoje miejsce”. „Kompletnie pozbawiona uroku”. „Zimny kotlet”.
– Czego chcesz? – spytała chłodnym tonem.
– Odszedłem od Inger!
Wiem, pomyślała.
Czekał na okrzyk radości i zaskoczenia, ale się nie doczekał.
– Nie jesteś zdziwiona?
– Właściwie nie – wycedziła. – Skąd dzwonisz?
Jej pobłażliwy ton, jakiego używa się wobec rozbrykanego ucznia, zbił go z tropu.
– Z hotelu. Chciałabyś mnie odwiedzić?
– O tej porze? Nie możesz zaczekać do rana?
– Muszę z tobą porozmawiać. Mogę przyjść?
– Szczerze mówiąc, Arnt, chce mi się spać. Dobranoc!