– Ach! Więc jest pani osobą religijną? – W pytaniu Marianne wyczuła pewną powściągliwość.
– Nie na tyle, by to mogło komukolwiek wadzić – odrzekła Irina, uśmiechając się. – Każda praca jest dobra. Teraz jestem na zwolnieniu, od rozstania z mężem nie mogę się pozbierać.
Dziwne! Po raz pierwszy była w stanie mówić o swoim bólu i przygnębieniu, nie łykając ukradkiem łez. Może cierpienie tamtej kobiety łagodziło jej własny żal?
– Na pani strach przed włamywaczami można z pewnością coś poradzić – ciągnęła. – Ma pani dwa zamki, prawda? I wciąż nie czuje się pani bezpieczna?
– Nie, wciąż się boję.
– Proszę założyć jeszcze jeden zamek, nie zaszkodzi. Może też pani podpisać umowę z jakąś firmą ochroniarską. Wystarczy jeden telefon, by przyjechali. Nie jest już pani przecież taka młoda?
– Mam siedemdziesiąt sześć lat. Pani pomysł bardzo mi się podoba. Może się przecież zdarzyć, że się źle poczuję.
– Właśnie! Mam znajomego w takiej firmie. Porozmawiam z nim.
– To miło z pani strony! Będę szczerze zobowiązana!
Ta rozmowa dała Irinie sporo do myślenia.
W czasie trwania małżeństwa z Arntem nie narzekała na brak znajomych. Arnt dobierał ich starannie, był człowiekiem sukcesu i obracał się pośród ludzi ze szczytu hierarchii społecznej. Z wieloma Irina straciła kontakt. Choć nie skarżyła się na swój los, ludzie wokół niej zaczęli zachowywać się jakoś dziwnie. Niektórzy słowem nie wspominali o zerwaniu, inni obwiniali Arnta do tego stopnia, że nieomal musiała go bronić, jeszcze inni zniknęli bez słowa. Rozumiała, że spotykali się z Arntem i jego nową flamą i krępowali się utrzymywać stare więzy.
Pozostało jej kilku wiernych przyjaciół.
Tego ranka nie mogła opędzić się od myśli o swojej sytuacji. Przejrzała się w lustrze.
Była ładna i zadbana. Może niezbyt atrakcyjna, ale zadbana. Tym właśnie słowem większość ludzi scharakteryzowałaby jej osobę. Zadbana.
Co za nudne określenie!
Ciemne włosy, ułożone w sposób aż nadto staranny. Nienaganna figura, cera bez skazy. Strój dyskretny i zawsze odpowiedni, praca w biurze parafialnym miała swoje wymagania. Przyjazna w obejściu, z lekko powściągliwym uśmiechem na ustach. Pomocna i miła, trzymała jednak innych na dystans.
W sumie raczej… nijaka?
Dość tego!
Irina postanowiła przejść do działania. Zaczęła od odwiedzin u pastora, swego pracodawcy i przyjaciela. Po kilku wstępnych frazesach zebrała się na odwagę i powiedziała:
– Wiesz, że źle sypiam.
– Wspominałaś o tym.
– Nie sądzisz, bym mogła zostać… kimś, jakby to nazwać? Nie pocieszycielem dusz, bo to twoja domena. Raczej słuchaczem. Kimś, do kogo ludzie dzwonią nocą, bo nie mogą spać lub coś ich gnębi?
Pastor spojrzał na nią uważnie.
– To znakomity pomysł, ale jak chcesz wprowadzić go w życie? Jak cię znajdą?
– Dam ogłoszenie do gazety – odrzekła pospiesznie, nie zdając sobie sprawy, że się czerwieni. – Podam zastrzeżony numer, tak by nie mogli do mnie dotrzeć. Zrozum, czuję się taka zbędna, niepotrzebna nikomu. Skoro i tak bezsennie spędzam noce, mogłabym zrobić coś użytecznego.
– No dobrze, ale jak będą ci płacić, jeśli nie podasz swojego nazwiska?
Irina zaniemówiła.
– Płacić? Nie będę tego robić dla pieniędzy! Przecież oni też mi coś ofiarują, nie jesteś w stanie tego zrozumieć?
Pastor westchnął.
– Nie jestem pewien, czy to dobrze przemyślałaś, ale… Może wrócisz do pracy w biurze, skoro masz dość sił, by siedzieć nocami? Brakuje nam ciebie.
– Nie, dziękuję – żachnęła się. – Nic nie rozumiesz. To przez te bezsenne noce nie mogę pracować w ciągu dnia. Nocne zajęcie bardziej mi odpowiada.
– Zatrudnij się więc w szpitalu.
– Pośród tylu ludzi? Wystawić się na publiczny osąd? Brak mi na to sił, i psychicznych, i fizycznych. Jeszcze nie teraz. Anonimowy głos… w mojej sytuacji to najlepsze rozwiązanie. Chcę zostać w domu. Chcę być sama.
– W takim razie umywam ręce. Myślę, że nie zdajesz sobie sprawy, w co się wplątujesz.
– Wręcz przeciwnie. Tylko nie zacznij opowiadać na herbatkach u parafian, że Irina zbawia dusze. Muszę zachować anonimowość, to sprawa najistotniejsza.
– Przecież rozpoznają cię po głosie.
– Mój głos nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zresztą ludzie z mojego otoczenia nie dzwonią pod taki numer.
Pastor przyglądał się jej badawczo.
– Dlaczego nie znajdziesz sobie kogoś nowego? Jeszcze nie jest za późno.
– Nie wygłupiaj się, jeśli wolno mi w ten sposób zwrócić się do księdza. Oczywiście, że nie jest za późno, nigdy nie będzie, ale pozostaje kwestia uczuć. Nie można tak po prostu sobie kogoś znaleźć, liczy się wzajemność.
Pastor zmieszał się.
– Wyraziłem się dość niezręcznie. Chciałem tylko powiedzieć, że świetnie wyglądasz i… Nie, chyba zabrnąłem za daleko. Zresztą i tak już się zdecydowałaś?
– Tak! A jeśli trafię na ludzi przeżywających kryzys wiary, odeślę ich do ciebie.
– Byle nie w środku nocy!
– To właśnie w środku nocy najbardziej brak im rozmówcy. O świcie lęk ustępuje. Tak jak i potrzeba zwierzeń i odwaga do nich.
– Tak, tak… Życzę ci powodzenia w realizacji zamiaru. Daj mi znać, jak ci idzie!
Irina wracała do domu wolnym krokiem, tak jakby słowa pastora odebrały jej cały entuzjazm. Wysunął tyle wątpliwości, radził szukać męża, zamiast pomagać samotnym, przewrócił jej system wartości do góry nogami. Które z nich miało ograniczone horyzonty?
A zresztą to nieważne, i tak da sobie radę!
Kilka dni później przeczytała w gazecie swoje ogłoszenie. Serce biło jej mocno ze zdenerwowania i lęku, ale była zadowolona z ostatecznej wersji, sformułowanej rzeczowo i przejrzyście, bez dwuznaczności.
W mroku nocy
Jeśli nie możesz zasnąć, jesteś samotny i niespokojny i pragniesz z kimś porozmawiać, znajdziesz mnie pod tym numerem telefonu we wszystkie noce, poza wtorkową i czwartkową. Pełna dyskrecja, żadnych nazwisk. Moje zadanie to słuchać, czasami radzić i pocieszać. Nie prawię morałów. Usługa darmowa. Nocny Rozmówca jest do twojej dyspozycji wyłącznie między 23 a 5 rano.
U dołu znajdował się numer, który uzgodniła z urzędem telekomunikacji, inny niż numer jej domowego telefonu.
Ogłoszenie miało się ukazywać w regularnych odstępach czasu.
Irina odczuła lekkie podniecenie. Czy ktoś w ogóle zadzwoni?
Telefon rozdzwonił się już pierwszej nocy. Najpierw zgłosiła się inna gazeta, która chciała zamieścić wywiad z Iriną i jej duże zdjęcie. Tylko tego brakowało!
Co właściwie nią kierowało? Nic. Po prostu znała gorzki smak samotności.
Dziennikarz żądał szczegółów, ale Irina nie powiedziała nic więcej.
Później zadzwonił jakiś mężczyzna, który chciał dotrzymać jej towarzystwa w samotności – i w łóżku, Irina rozpoznała dziennikarza po głosie i zrozumiała, że chce ją wciągnąć w pułapkę, a jej przedsięwzięcie przedstawić w fałszywym świetle. Wyjaśniła mu spokojnie, że nie zrozumiał treści ogłoszenia, i odłożyła słuchawkę.
Miała pewność, że tamten spróbuje zdobyć jej dane w informacji telefonicznej. Wyglądało na to, że marzy mu się skandalizujący, podszyty zjadliwą ironią artykuł o Irinie. Dziennikarze jego pokroju nie dostrzegają w ludziach żadnych dobrych cech i bawią się cudzym kosztem.
Fatalnie się zaczęło.
Irina nie mogła opanować drżenia rąk, kiedy parę godzin później znów usłyszała dzwonek telefonu. Do tej chwili, krążąc nerwowo po pokoju, zdążyła ze sto razy pożałować swojej decyzji. Najchętniej w ogóle nie podniosłaby słuchawki.