Выбрать главу

Razem obeszli wszystkie pokoje, by podsumować straty. Zginęły kosztowne drobiazgi, łatwe do sprzedaży. Najboleśniej odczuła utratę zawartości szuflady. O pieniądze nie dbała, zresztą nie było ich znowu tak dużo, ale pozostałe przedmioty miały dla niej dużą wartość sentymentalną.

– Doskonale wiedział, czego szukać – przyznał kwaśno Westling. – W jaki sposób dostał się do środka? Jak otworzył szafkę, nie wyłamując zamka?

– Nie wiem – odpowiedziała Irina. Po godzinnych przeszukiwaniach całego domu czuła się wykończona. – Kluczyk do szafki noszę zawsze ze sobą, w pęku razem z pozostałymi kluczami. Trzymam go w torebce.

– Pewnie posługuje się wytrychem – stwierdziła policjantka, która przyjechała z Westlingiem. – Nie po raz pierwszy zresztą wchodzi niepostrzeżenie i znika bez śladu, jeśli nie liczyć przedmiotów, które zabiera ze sobą.

Skończyli oględziny i ruszyli w kierunku samochodów. Patrik Westling zwlekał.

– Może chciałabyś, by moja koleżanka została na noc?

– Nie sądzę, by zamierzał wrócić – uśmiechnęła się blado. – Zabrał wszystko.

– Chyba masz rację.

Zamilkli, oboje myśleli o tym samym: to Westling powinien zostać na noc. Ona jednak nie odważyła się o to poprosić, a on musiał wracać z kolegami, żeby nie narażać się na komentarze.

Jego wzrok padł na akwarelę, leżącą na stoliku.

– To od Pera Krona – powiedziała z uśmiechem.

– Od Krona? – zdziwił się, studiując obrazek. – To on umie malować?

– Tak, nie jest wyłącznie pisarzem. Znasz go?

Odłożył obrazek.

– Z innej działalności.

– Co masz na myśli? – Irina ściągnęła brwi.

– To… poufna sprawa. Muszę iść, czekają na mnie. Twój telefoniczny prześladowca się nie odezwał?

– Nie, sądzę, że dał sobie spokój.

– To dobrze! Dzwoń, jeśli coś się wydarzy.

Dom zrobił się nagle przeraźliwie pusty, i to nie ze względu na brak zdobiących go do tej pory przedmiotów. Bardziej niż zazwyczaj Irina odczuła swoją samotność.

Przypomniała sobie nagle, że nocny telefon jest włączony, ale ani razu nie zadzwonił. Nie zależało jej na tym, teraz sama chciała z kimś porozmawiać.

Z Marianne. Starsza pani pozwoliła jej przecież dzwonić o każdej porze.

Irina musiała z kimś porozmawiać, a Marianne nadawała się idealnie. Wiedziała, co dzieje się w mieście, i lubiła poplotkować. Nie ze złośliwości, była po prostu jedną z tych miłych staruszek, której inni chętnie powierzali swe sekrety.

Marianne nie spała, Ucieszyła się niepomiernie telefonem od Iriny, zarzuciła ją z miejsca litanią mniejszych i większych skarg i narzekań na kłopoty samotnej osoby, która straciła męża. Irina wysłuchała jej, choć z trudem ukrywała zniecierpliwienie.

W końcu udało się jej zadać pytanie.

– Marianne, znasz Pera Krona?

– Tego na wózku? Tak, wiem, kim jest. Dlaczego pytasz? Irina czuła się podle, nie znosiła obgadywania. Tym razem jednak chciała wiedzieć więcej o Peru.

Celowo nie powiedziała Marianne o włamaniu, nie chciała jej straszyć. Chwila nocnych ploteczek na pewno jej nie zaszkodzi.

– Z ciekawości… Na co jest chory?

– Nie jest chory, miał wypadek. Jako sześciolatek spadł z drzewa i uszkodził sobie jakiś nerw.

– Ach, tak.

Per nigdy nie opowiadał Irinie o swoim kalectwie, tylko wtedy za pierwszym razem, kiedy wspominał o swoim bracie, który nie istniał.

– Nie wiesz przypadkiem, czy… – zaczęła ostrożnie Irina – nie popełnił jakiegoś przestępstwa? Napadu czy czegoś w tym rodzaju?

– Nie – zdumiała się Marianne. – Skąd takie pytanie?

– Pewien policjant powiedział mi coś, co mogłoby wskazywać na taką ewentualność.

– Policjant? Nic nie pojmuję. Słyszałam wprawdzie o jego romansach, ale…

– Jego romansach? – Irina wstrzymała oddech.

– Wszyscy o nich słyszeli! Prawdziwy z niego kobieciarz! Panie z towarzystwa w poczuciu matczynej troski chcą mu pomóc przezwyciężyć samotność. Ponoć doczekał się w paru miejscach potomstwa, na które nie zamierza łożyć. Pewnie o tym mówił ten twój policjant. Irino, jesteś tam?

– Tak – wyjąkała.

– Nie mówisz ani słowa.

– Jestem, jestem. Wiesz, mam jego obraz, chciałam wiedzieć więcej o artyście.

– Artysta – fuknęła Marianne. – Nigdy niczego nie sprzedał.

Irina nic nie rozumiała.

– Ale jest pisarzem, prawda?

– Pisarzem? – powtórzyła Marianne. – No tak, pisuje drobne artykuliki do gazet.

Więc tam widziała jego nazwisko.

– Odniosłam wrażenie, że cieszy się sławą – roześmiała się zażenowana.

– Tyle że złą, moja droga! Gdybym miała córkę, to kazałabym jej unikać jego towarzystwa.

Mój Boże, a ja chciałam rzucić mu w ramiona Maritę! Zaniechałam tego pomysłu tylko dlatego, że sama miałam na to ochotę.

– Wydał mi się taki sympatyczny – westchnęła Irina.

– Kobieciarze bywają sympatyczni – odrzekła sucho Marianne. – A więc poznaliście się?

– Powierzchownie. Dziękuję za informacje, wiem już wszystko.

Odłożywszy słuchawkę, Irina usiadła na krześle. Była wykończona.

Naprawdę zastanawiałam się nad tym, czy nie pójść do niego w czwartek, pomyślała załamana. Nie miałam całkowitej pewności, buntowałam się, lecz pomoc Perowi uznałam za obowiązek. Nie wiem, czy bym poszła, ale przy jego darze przekonywania…

Wykorzystuje kalectwo, by zdobywać kobiety! Symuluje bezradność i samotność. Nic dziwnego, że sfrustrowane panie z towarzystwa idą na lep jego komplementów i dowcipnych replik. Może polował też na mężatki. Na wzgórzach mieszka wiele znudzonych pań domu, które marzą o romansie.

Dzieci, których nie chce utrzymywać? Zapewne młodych, niedoświadczonych panienek, które uwiódł. Może tam, gdzie mieszkał poprzednio.

Och, nie jestem lepsza niż te, które dały się zwieść. Ja też czułam w sobie tę kombinację matczynej opiekuńczości i erotycznej pokusy. Mnie też nazywano panią z towarzystwa…

Irina siedziała zgarbiona na krześle. Nagle zaczęła się śmiać, z początku cicho i wstydliwie, potem z wyzwalającą autoironią.

Kiedy kładła się do łóżka, było jej lekko na duszy.

ROZDZIAŁ XIV

ŚRODA

Następnego ranka inspektora Westlinga wyrwano z łóżka bardzo wcześnie. Znaleziono zaginioną kobietę.

Stał wpatrzony w ciało rozciągnięte na hałdzie śmieci. Odnalazł je pies policyjny.

Makabryczny widok wstrząsnął Westlingiem z dwóch powodów.

– Co za zwyrodnialec! – wykrztusił jego asystent z pobladłą twarzą. – Tak ją pociąć!

– To właśnie mi się nie podoba – stwierdził inspektor. – Metoda wydaje mi się znajoma.

Asystent obrzucił Westlinga szybkim spojrzeniem.

– Wie pan, kto to zrobił?

– Nie. Ten, kto stosował tę metodę zabijania, siedzi w zakładzie.

– Wariat?

– Kiedyś tak się to nazywało. Teraz mówi się psychoza lub zaburzenia psychiczne. Uznałbyś to za normalne?

– Nie – wzdrygnął się asystent.

Westling nachylił się nad ofiarą.

– Używa specjalnego noża – powiedział bezbarwnym tonem. – Tak samo zabito poprzednią dziewczynę. – Wyprostował się. – Zadzwonię do szpitala i zapytam o Siverta Karlsena. Jeśli wciąż tam jest, to mamy kłopoty.

– A jeśli go wypuścili?

– To też mamy kłopoty, ale przynajmniej będziemy znać nazwisko sprawcy. To jednak niemożliwe, nie mogli go tak po prostu wypuścić!

Rozmowa ze szpitalem jeszcze bardziej wzburzyła Westlinga. Tak jest zawsze, pomyślał z gorzką ironią. Policja z trudem łapie przestępcę, którego później adwokaci, sądy, psychiatrzy i psycholodzy wypuszczają na wolność. Za dobre sprawowanie. „Nikła szansa recydywy”. Sivert Karlsen opuścił zakład miesiąc temu – zachowywał się poprawnie, a czynu zbrodniczego dopuścił się w głębokim afekcie, kierowany zazdrością. Zbłądził zresztą tylko raz, cztery lata temu. Tak przynajmniej uznali wakacyjni praktykanci.