To była Marianne. Dzwoniła z ciekawości, by sprawdzić, czy to nie Irina kryła się za ogłoszeniem. Irina poprosiła, by nikomu nie zdradzała jej imienia, nie chciała narażać się na nieprzyjemności. Marianne pojęła w lot, o co jej chodzi. Odbyły długą rozmowę, która podziałała na Irinę kojąco. Poprosiła swą telefoniczną przyjaciółkę, by dzwoniła, jeśli samotność będzie zbyt mocno jej doskwierać.
Irina nie mogła jednak stłumić niepokoju. Za dużo osób wiedziało, kim jest. Pastor, urząd telekomunikacji, Marianne. Jak długo jeszcze uda się jej zachować anonimowość?
Nad ranem, kiedy Irina kładła się do łóżka, zadzwoniła jakaś kobieta.
– Wwwiesz, całą noc zzzbieram się na odwagę, by zzzadzwonić. Chciałam tylko powiedzieć, że to sssuper pomysł.
Słowa rozmówczyni Iriny regularnie przerywała pijacka czkawka.
– Dziękuję – powiedziała uprzejmie Irina. – Mogę w czymś pomóc, czy tylko chcesz porozmawiać?
Po drugiej stronie linii usłyszała pospieszne, wypowiadane szeptem komentarze, potem znów odezwał się bełkotliwy głos kobiety.
– Ten twój pomysł jest sssuper. Sssama bym tego lepiej nie wymyśliła. Zamknij się, Birger, terazzz ja mówię. Mój kumpel się uchlał, ma cholernie sssłabą głowę. Ccco to ja chciałam powiedzieć… sssuper. Nocne rozzzmowy, wtedy właśnie ma się odwagę do gggadania.
– Wiem. I właśnie nocą potrzeba rozmowy jest największa – dodała cierpliwie Irina. Zastanawiała się, czy kobieta przejdzie w końcu do rzeczy. Jeśli w ogóle miała jakiś problem, w co Irina szczerze wątpiła. – Może porozmawiamy kiedy indziej, jak będziesz sama – zaproponowała przyjaźnie. – Zdaje mi się, że ktoś ci przeszkadza?
– Cccoś ci powiem…
O, nie, znów to samo!
– Ma się w końcu tę ssswoją godność. Ale jak się idzie po zzzasiłek… i ci mówią, że jesteś do nnniczego… Birger, co robisz? Nie przez okno! Idź do łazienki! Co powiedzą sssąsiedzi… Zzzadzwonię później. On kompletnie zzzgłupiał…
Połączenie urwało się. Szkoda. Irina czuła podświadomie, że kobieta potrzebowała pomocy, a ona by jej chętnie udzieliła.
Zegarek wskazywał kwadrans po piątej. Irina wyłączyła nocny telefon z kontaktu i położyła się spać.
Początek nie był zachęcający, same kłopoty. Nocne rozmowy nie przyniosły Irinie satysfakcji, a jej rozmówcom żadnego pożytku. Może z wyjątkiem Marianne. Irina uzyskała obietnicę firmy ochroniarskiej, że otoczy opieką starszą panią; podali numer, pod który staruszka mogła dzwonić o każdej porze dnia i nocy. Marianne nie posiadała się z wdzięczności, pogłoski o wyczynach włamywacza w sąsiednich domach nie dawały jej spokoju i napełniały przerażeniem.
Plotki ó włamaniach dotarły też do Iriny, ale się nimi zbytnio nie przejęła. Okna i drzwi domu miały solidne zabezpieczenia. Marianne mieszkała w kamienicy, do której łatwo się było dostać, więc wiadomość o wzięciu jej pod kuratelę przyjęła z wielką ulgą.
To już było coś. Pozostałe rozmowy nie miały żadnego sensu.
Następnej nocy, zupełnie nieoczekiwanie, przyszło Irinie rozwiązać prawdziwy problem.
Zadzwoniło samotne dziecko.
Siedział w bibliotecznej kawiarni, gdzie za darmo udostępniano gazety.
Jego wzrok padł na pewne ogłoszenie.
To ona, pomyślał z rosnącym podnieceniem. To ona przemieniła moje życie w piekło, zamknęła mnie w zakładzie psychiatrycznym. Nie mogła zostawić mnie w spokoju? Jej przecież nic nie zrobiłem! Psycholog, głupia jędza, która udaje świętą!
I tak nie dopięła swego. Inny lekarz mnie wypuścił, świetnie mnie rozumiał i w końcu go przekonałem.
Wyprowadziła się, a ja zapomniałem zapytać w szpitalu o jej nazwisko. Przez telefon nic nie uzyskałem, ta głupia recepcjonistka rozpoznała mnie po głosie. „To pan, Karlsen? A o co chodzi?”
I co miałem powiedzieć?
Wreszcie ją odnalazłem. To są jej słowa!
Wyrwał stronę z gazety i wyszedł.
ROZDZIAŁ II
Tego wieczora zaczęła się bać nocnego czuwania.
Po co to robię, skoro napawa mnie to jedynie niesmakiem? Jeśli nikt nie zadzwoni, wpadam w depresję. Jeśli dzwonią, odczuwam tremę, a nawet strach.
Mijały godziny. Silny wiatr zwiastował nadejście jesieni. Szumiały liście, światło lamp ulicznych kładło się chybotliwymi plamami na ścianach pokoju. Co rusz gwałtowny podmuch kołysał żelaznym uchwytem latarni.
Porażka, pomyślała Irina. Dochodzi druga, a nikt nie zadzwonił. Ludzie zapomnieli o ogłoszeniu.
Nie mogę przecież zamieszczać go codziennie, bo to zbyt kosztowne.
Na odgłos dzwonka podskoczyła gwałtownie. Podniosła słuchawkę drżącą dłonią i powiedziała:
– Nocny Rozmówca.
Z początku nie usłyszała nic. Ktoś wyraźnie usiłował ułożyć słuchawkę przy uchu.
Potem dobiegł ją oddech przerażonego dziecka.
– To ty rozmawiasz z ludźmi?
Piskliwy głosik, ale jego posiadacz wiedział, jak posługiwać się telefonem. Wielu rodziców pozwalało dzieciom podnosić słuchawkę ku wielkiej irytacji dzwoniących, którym zwykle nie dane było zostawić wiadomości ani doprosić się o rozmowę z którymś z dorosłych. Rodzice woleli jednak słodki widok swoich pociech ze słuchawką w dłoni…
– Tak, to ja rozmawiam z ludźmi nocami – odpowiedziała spokojnie Irina. – Mogę ci w czymś pomóc?
– Nie, tylko strasznie się boję.
Co było słychać. Głos był przytłumiony, tak jakby dziecko schowało się pod kołdrą.
– Teraz ja jestem z tobą, więc się nie bój. Gdzie są twoi rodzice?
– Mama wyszła z Kurtem. A tata nie żyje.
– Strasznie mi przykro.
– Tak. Jakiś samochód na niego najechał. Coś…
– Co mówisz? – spytała Irina, kiedy w słuchawce zapadła cisza. – Co się stało? Słucham.
Dziecko zawahało się. Irina spojrzała na liście kasztana, które w świetle latarni przypominały ruchliwe dłonie. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, nie umiała postępować z dziećmi. Arnt nie chciał dzieci, mówił, że woli zaczekać.
Teraz miała trzydzieści pięć łat. Niedługo będzie już za późno…
Podskoczyła z przerażenia, kiedy usłyszała szept w słuchawce.
– Coś jest pod moim łóżkiem. Boję się opuścić nogi, bo mnie złapie. A muszę iść do łazienki.
Irina potraktowała to niezwykle poważnie.
– Mówisz, że coś jest pod twoim łóżkiem? Co to może być? Jak wygląda?
– Nie wiem – dobiegła ją żałosna odpowiedź. – Boję się spojrzeć.
Do diabła z rodzicami, którzy bez opieki zostawiają dziecko o tak bujnej wyobraźni!
– Ile masz lat?
– Siedem. Niedługo osiem. Szesnastego listopada.
– To wspaniały dzień na urodziny. Moje, niestety, przypadają w Wigilię. Jak masz na imię?
– Katerine.
Zdążyła się zorientować, że głos należy do dziewczynki. Jaką radę powinna dać samotnemu, przerażonemu dziecku? Irina domyślała się, że metoda, którą zamierza zastosować, odbiega od zasad pedagogiki i psychologii, ale nie widziała innego wyjścia.
– Posłuchaj, Katerine, wiem, co czujesz. Kiedy miałam tyle lat co ty, też nachodziły mnie złe myśli. Czytałam straszne historie i oglądałam przerażające filmy. I też potem sądziłam, że coś ukrywa się pod moim łóżkiem. Mnie również zostawiano samą w domu.
– Naprawdę? – W głosie Katerine zabrzmiało niedowierzanie.
– Nawet dość często. Później jednak ktoś mi powiedział, że nie muszę się bać, bo moja babcia, bardzo mila babcia, która wtedy już nie żyła, pilnuje, by nic złego mi się nie stało.
– Tatuś też nie żyje. I też był bardzo miły.