– Właśnie – roześmiała się, rozbawiona trafnością jego opisu. Poczuła jednak delikatne ukłucie w sercu.
– A… teraz? – spytała z ociąganiem. – Jesteś z kimś?
– Nie, od dłuższego czasu już nie.
Uspokoiła się.
Patrik Westling nie był pewien, czy wypada usiąść na łóżku. Jej przygnębienie sprawiło, że w końcu to uczynił, zachowując stosowną odległość.
– Co z tobą, Irino? – spytał miękko. – Jesteś taka smutna, o czym myślisz?
Pokręciła głową z rezygnacją.
– To tylko zmęczenie. Czuję w sobie jakąś taką gorycz, mam ochotę sprzedać ten dom…
– Przecież jest piękny – zaoponował – i ślicznie położony.
– Dla mnie za duży. I przypomina mi o Arncie.
Nie odzywał się, czekał, co powie.
– I cierpię, że zabrał mi szansę bycia młodą matką. Teraz się cieszę, bo nie chciałabym mieć z nim dzieci, ale mimo wszystko pozbawił mnie tej radości!
– Rozumiem. Nie powiem, że jeszcze nie jest za późno, bo sama o tym wiesz. Zgadzam się jednak, warto mieć dzieci w młodym wieku. Sam tego żałuję, nigdy jednak nie trafiłem na odpowiednią osobę.
Wcale mnie to nie martwi, pomyślała przelotnie.
– Źle wyglądasz – dodał, wstając. – Telefon stoi na stoliku, możesz się położyć choć na chwilkę. Jeśli zaśniesz, dzwonek telefonu cię obudzi.
– Chyba tak zrobię. A o piątej rano wyciągnę wtyczkę z kontaktu. Bez wahania, z ogromnym zadowoleniem! Na zawsze. Jutro rano odeślę telefon do centrali.
Nie skończyła jeszcze mówić, kiedy aparat rozdzwonił się.
– Byle nie on – jęknęła, ale podniosła słuchawkę.
To nie był on. Nowy głos, jakaś kobieta spragniona rozmowy. Irina pokiwała uspokajająco głową i Patrik wyszedł z pokoju.
Rozmowa podziałała jak balsam na skołataną duszę Iriny. Gawędziły długo, Patrik zaglądał co chwila do pokoju, ale Irina nie przerywała potoku słów swej rozmówczyni. Nie musiała silić się na inteligentne odpowiedzi, nie dowiedziała się niczego nadzwyczajnego, zwykłe ludzkie sprawy, zwykłe ludzkie życie. Irina była wdzięczna tej kobiecie za tę zwyczajność.
Kiedy rozmowa dobiegła końca, poszła poszukać Patrika, ale już go nie było.
Tęskniła za nim.
Nie, już nie mogę dłużej czekać. Chyba mnie rozsadzi, do diabła, to jest szkodliwe dla zdrowia.
Nóż… Jest tutaj.
No, przyjacielu, nie będziesz próżnować. Zagłębimy się obaj w czymś miękkim. Ty i ja.
ROZDZIAŁ XVIII
O świcie zmieniła ich policjantka. Atak Karlsena za dnia był mało prawdopodobny, też kiedyś musiał spać, a przecież działał wyłącznie nocą. Tak zresztą powiedział do Iriny: Jutro wieczorem masz być w domu.
Nie można jednak było ryzykować.
Westling odjechał ze swoimi ludźmi, by odpocząć, a sympatyczna policjantka o imieniu Gunvor kazała Irinie się położyć. Kolejna noc mogła być ciężka.
Irina nie miała nic przeciwko temu. Drżała ze zmęczenia. Nie chciała jednak wejść do łóżka, założyła lekką, niemnącą suknię, zdjęła buty i położyła się na pościeli, przykrywszy kocem. Dzień był ciepły, więc nie marzła. Wręcz przeciwnie, przeszła się najpierw po pokojach na piętrze i pootwierała okna, by usunąć zaduch. Za parę godzin je pozamyka.
Upłynęło znacznie więcej godzin. Irina nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest zmęczona.
Gunvor była kobietą mocnej postury. Mężatka, w średnim wieku, matka trojga dorastających dzieci, cieszyła się dobrą opinią w policji i byłą ze wszech miar godna zaufania.
To zadanie stanowiło drobną odmianę w szarej policyjnej rzeczywistości. Parę godzin spędziła nad książką, potem włączyła telewizor, ale żaden z programów jej nie zainteresował. Chwila lektury, mała przekąska… Gunvor miała na sobie cywilne ubranie, tak było wygodniej.
W końcu wstała i obeszła dom, podziwiając staranność wykończenia wnętrz. Sama urządziłaby je inaczej, wolała lżejsze, nowocześniejsze umeblowanie. Nie ukrywała jednak podziwu, dom urządzony był w wyrafinowanym, tradycyjnym stylu. Te piękne drobiazgi stanowiły dziedzictwo wielu pokoleń. Choćby jadalnia z ciężkim stołem o ciemnej barwie i rzeźbionymi krzesłami oraz barokową komodą pełną porcelany.
Patrik opowiadał jej, że te rzeczy pochodzą z rodzinnej posiadłości Iriny, jej rodzice później przeprowadzili się do tego domu.
Patrik bardzo dobitnie poprosił ją o to, by otoczyła Irinę najlepszą opieką.
Uśmiechnęła się, kiedy z takim ciepłem w oczach i głosie opowiadał jej o swej podopiecznej. Patrik, ten zaprzysięgły kawaler?
Miła kobieta z tej Iriny. Sympatyczna, choć trochę przygaszona, anonimowa. Patrik opowiadał, że były mąż Iriny robił wszystko, by zabić w niej osobowość, zrobić z niej marionetkę pasującą do jego własnego podporządkowanego konwenansom stylu życia.
Irina miała przyjazne, lekko zawstydzone spojrzenie. Gunvor nie dziwiła się, że taki mężczyzna jak Patrik Westling mógł być nią zafascynowany. Ona się wspaniale uśmiecha, ten uśmiech odmienia ludzi, powiedział. Chciałoby się, by ciągle się uśmiechała. Tylko dlatego, że na co dzień jest taka smutna.
Kuchnia. Mąż Iriny nie żałował na wyposażenie. Wszystko działało automatycznie, wszystko było takie praktyczne.
I co za piękna łazienka! Można by w niej zamieszkać.
Gunvor tęskniła do domu. Do męża, który o tej porze wracał z pracy, do dzieci, które właśnie kończyły szkołę. Wiedzieli, że dzisiaj długo pracuje, ma służbę. Gunvor myślała o córce, która wchodziła w trudny wiek. Chłopcy nie przysparzali jej kłopotów. Dziewczyna stawiała opór, wszystko wiedziała najlepiej. Haszysz nie był groźny, jej koledzy go palili. Dlaczego musi wracać do domu przed jedenastą? Przecież to bzdura, tylko dzieci kładą się przed północą.
Gunvor westchnęła. Nawet policjantka mogła mieć kłopoty wychowawcze. Podejrzewała zresztą, że to jej zawód prowokował w córce wybuchy sprzeciwu i pragnienie większej swobody.
Powinna być teraz w domu. Jej obecność tutaj jest zupełnie niepotrzebna. Rodzina czeka, dzieci biegają głodne…
Jakiś dźwięk sprawił, że uniosła głowę.
Irina coś powiedziała? A może się poruszyła?
Dźwięk był zbyt krótki i słaby, by mogła go z czymś skojarzyć.
Trzeba iść na górę i sprawdzić.
Patrik Westling wyspał się porządnie. Zaraz po przebudzeniu zadzwonił do zakładu dla psychicznie chorych.
Musiał porozmawiać z kilkoma osobami, zanim trafił na właściwy ślad.
Pewna młoda lekarka, specjalistka psychiatrii, przychodziła czasami do szpitala. Blondynka, bardzo efektowna, solidna w pracy, systematyczna. Nazywała się Cecilie Lund i chyba wyprowadziła się do Trondheim.
Patrik westchnął. Trondheim leżało daleko, a on potrzebował jej teraz, by wsadzić Karlsena za kratki. Z pomocą informacji telefonicznej zdobył numer telefonu lekarki. Wyszła za mąż i zmieniła nazwisko, ale telefonistka znała się na swoim fachu.
W końcu zdołał się do niej dodzwonić.
Tak, doskonale pamiętała Siverta Karlsena. Co? Jest na wolności, to niemożliwe!
Patrik wyjaśnił sytuację. Przerost ambicji wakacyjnych praktykantów.
Stracili całkowicie zdolność oceny? Dali się nabrać na blef Karlsena?
Patrik zrelacjonował lekarce najnowsze wydarzenia, opowiedział o Irinie.
Lekarka zaniepokoiła się nie na żarty. Chętnie by pomogła, potrafi chyba dać sobie radę z tym szaleńcem, ale leży w łóżku z nogą w gipsie. Idiotyczny wypadek na żaglach. Może polecić pewnego specjalistę… Nie, wyjechał do Francji. Zresztą pewnie by nie pomógł, bo Karlsen nastaje na jej życie, nieprawdaż?
Tak, na życie i na cześć.