Rozłączyła się.
To powinno zamknąć mu usta, pomyślała, trzęsąc się ze zdenerwowania.
Arnt, dlaczego mi to zrobiłeś? Pokoje krzyczą pustką, na zewnątrz czai się zło.
Pod postacią grubiańskiego starca? Nie był taki groźny, przecież jej nie znajdzie.
Odbyła potem parę rozmów, o których chciała jak najszybciej zapomnieć. Nie w takim celu rozpoczęła swoją nocną służbę.
Pierwsza zaczęła się od ciszy. Kiedy po krótkiej chwili rzuciła w słuchawkę pytające „halo”, odpowiedział jej stłumiony chichot. Potem bardzo młody, rozbawiony głos zapytał:
– Czy to Nocny Rozmówca?
Wybuch niepohamowanego śmiechu w tle. Młodzież. Może nastoletnia, rozochocona paroma piwami, może młodsza, strojąca telefoniczne figle.
– O co chodzi? – spytała Irina.
Ponowny wybuch śmiechu, trzasnęły widełki aparatu. Smarkacze, pomyślała.
Druga rozmowa była inna, lecz równie nieudana. Zadzwoniła kobieta i oznajmiła, że ma mnóstwo zmartwień. Po długiej tyradzie o brutalnych i pozbawionych serca właścicielach kamienicy, niczym nie zawinionych długach, zbyt wysokich podatkach i zwykłej niesprawiedliwości dama przeszła do sedna rzeczy. Potrzebowała pieniędzy.
Irina delikatnie przedstawiła swą kiepską kondycję finansową, co jedynie rozzłościło jej rozmówczynię, która oskarżyła ją o skąpstwo i brak zrozumienia dla cudzych problemów. Dodała jeszcze, że Irina nie powinna zawracać ludziom głowy w środku nocy, skoro wcale nie zamierzą spieszyć im z pomocą.
Ten sposób rozumowania pozbawiony był wszelkiej logiki, ale Irinie udało się utrzymać przyjazny ton głosu do końca rozmowy.
Dyskusja dała się jej we znaki. Nie była przyzwyczajona do agresywnych zachowań. W małżeństwie z Arntem unikali gwałtownych utarczek, co w dużej mierze było zasługą jej ugodowego charakteru. W biurze parafialnym mało kto odważył się podnieść głos. Z szacunku?
To nagłe uczestnictwo w prywatnym życiu innych ludzi było dla taktownej i spokojnej Iriny wielkim wstrząsem.
Po ostatnim telefonie zapadła cisza, przerażająca cisza. Z pomieszczeń w ogromnym domu nie dobiegał ani jeden dźwięk. Irinie brak było odgłosów życia, tęskniła do bliskości innych ludzi. Zdała sobie teraz sprawę, że dyżurów przy telefonie podjęła się nie tylko z potrzeby pomagania innym, ale również i dla własnego dobra. Ta konstatacja wydała się jej gorzka i ironiczna.
O pół do trzeciej ponownie zadzwonił filozof z konkretną propozycją.
– Myślałem o tych twoich nocnych rozmowach. Nie mogłabyś zebrać swoich, jak to określasz, trudnych przypadków, i razem ze mną napisać o nich książkę?
Pomysł nie przypadł Irinie do gustu.
– A co z prywatnością tych ludzi? Nie, nie zgadzam się!
– Szkoda! To by mogła być mocna rzecz. Pewnie masz rację, jestem strasznie impulsywny. Jak mi coś przyjdzie do głowy, zaraz bym wcielał to w życie.
– „Dusza artysty jak obnażony nerw” – zacytowała ze sztuczną powagą i roześmiała się.
Też się roześmiał. Świetnie się rozumieli. Żeby wszystkie rozmowy były takie jak ta!
Zapragnęła opowiedzieć mu o natrętnym starcu, ale się powstrzymała. Tamten pewnie już się nie odważy zadzwonić.
Przeszył ją zimny dreszcz. Jak długo jeszcze pozostanie bezpieczna w swej anonimowości? Wystarczy jedno słowo Marianne czy pastora, plotki rozchodzą się błyskawicznie.
Coś jeszcze przyszło jej do głowy. Pomysł Westlinga, by w raporcie umieścić jej nazwisko i adres, a pominąć dane Nocnego Rozmówcy, wcale nie był taki inteligentny. Mała Katerine wiedziała przecież, do kogo dzwoni. Wszystko zależało od tego, czy policja potrafi dochować tajemnicy.
System obronny Iriny opierał się na bardzo kruchych podstawach.
Głos filozofa przywrócił ją do rzeczywistości:
– Jesteś tam?
– Tak, przepraszam. Zobaczyłam coś na ulicy – skłamała. – Co mówiłeś?
– Że najwyższy czas, bym się położył. Niezbyt głęboka myśl. Tak już jest, najgłupsze repliki trzeba zawsze powtarzać dwa razy.
– Właśnie! Dziękuję za miłe towarzystwo!
– Do usłyszenia – obiecał.
Kiedy się rozłączył, popadła w zadumę. Kim był, może miał żonę, może ona sama słyszała o nim? Z pewnością go nie znała, bo nie zapomniałaby takiego głosu. Który z pisarzy mieszkał w tym mieście? Jacy artyści?
Zdała sobie nagle sprawę, jak słabo orientowała się we współczesnym życiu kulturalnym. Może powinna zapisać się do któregoś z towarzystw miłośników sztuki?
Coś jej mówiło, że jej rozmówca nie należał do żadnego stowarzyszenia. Wyobrażała go sobie jako długowłosego samotnika w sztruksowych spodniach i z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni.
Przeszła się po pokoju. Przeciągnęła dłonią po gładkich, fantazyjnych wygięciach rokokowej komody, czuła pod stopami jedwabną miękkość perskiego dywanu.
Dom był wspaniały, urządzono go z wyszukanym smakiem. Większość sprzętów odziedziczyła. Irina pochodziła ze starego, niemal arystokratycznego rodu. Nie miała wielu krewnych, jedynie paru kuzynów mieszkających w odległych zakątkach kraju.
Po odejściu Arnta zatrzymała wszystko. Wtedy uznała to za wspaniałomyślność z jego strony, choć i tak przecież zależało jej bardziej na mężu niż na dobytku. Gdyby się jednak nad tym głębiej zastanowić…
Cóż to za wspaniałomyślność? Jak wyglądał jego wkład we wspólny majątek? Samochód, prawda, ale przecież nim odjechał. Trochę sprzętów gospodarstwa domowego. Ale reszta? Obrazy, meble, cały dom, wszystko należało do niej od samego początku. Dotąd w ogóle o tym nie myślała.
Zostało jeszcze pół godziny do końca czuwania, ale nikt już nie zadzwonił.
Czy to jest życie? zastanawiała się w szarości poranka. Jak długo wytrzymam? Jak długo to może trwać? Kiedyś muszę zrezygnować.
Rozwiał się gdzieś jej początkowy entuzjazm.
Chociaż z drugiej strony to dobre lekarstwo na moje zmartwienia, uznała w drodze do sypialni. Zupełnie o nich zapomniałam. Przez całą dobę ani przez sekundę nie pomyślałam o Arncie. Mam wrażenie, jakby odpływał ode mnie.
Lepiej śpię, jeśli w ogóle uda mi się zasnąć. Spokojniej. Jutro, a właściwie dzisiaj, wypada wolny dzień. Wtorek. Mogę wylegiwać się w łóżku, nie muszę czuwać następnej nocy.
Mogę pójść do miasta i…
Zgasiła światło w salonie i w tej samej chwili naszła ją przerażająca myśl.
Nie powinna była zapalać lamp w całym domu. Gdyby ten wstrętny człowiek lub ktokolwiek inny dobrze skojarzył fakty, mógłby zgadnąć, że tutaj mieszka Nocny Rozmówca. Ulica była odludna, dobrze ukryta wśród wzgórz zamożnej dzielnicy, ale nigdy nic nie wiadomo. Światła mogły być widoczne na dole, w centrum miasta, nawet jej to nie przyszło do głowy.
Mogła włączać lampkę w sypialni i światła w pokojach wychodzących na ogród. Z tamtej strony nie było żadnych budynków ani ulic, tylko łagodne, piękne pagórki.
Na których ktoś mógł się czaić. Obserwować dom z góry. Zobaczyć zapalone lampy.
To już przesada, wszędzie widzi czyhające niebezpieczeństwo.
Położyła się, dygocząc ze strachu. Chyba podjęła się zadania ponad siły.
Śmiała się ze mnie! To przeklęte oziębłe babsko rechotało mi do ucha tylko dlatego, że jęczałem uwodzicielsko. Zapłaci mi za to. Niech no tylko się dowiem, gdzie mieszka.
Rozpoznam ją z miejsca, takich bab, co zamykają ludzi u czubków, łatwo się nie zapomina. Całkiem ładna, na gorsze ma się ochotę. Długie, jasne włosy i małe, jędrne piersi. Ładny kuperek, zawsze nim kręciła. Ile może mieć lat? Nie więcej niż dwadzieścia pięć. Świeżo upieczona pani psycholog, co to myśli, że zjadła wszystkie rozumy.