– Po co się pan tak popisywał? – spytała Eve.
– Popisywał? – powtórzył, otwierając drzwi samochodu.
– Oblepił pan matkę swoją słodyczą.
– Byłem po prostu uprzejmy.
– Był pan czarujący.
– To zawsze pomaga. Nie podoba się to pani?
– Same kłamstwa. To ohydne.
– Dlaczego pani… – przerwał. – Fraser. Podobno był w typie Teda Bundy’ego. Do cholery, Eve, nie jestem Fraserem.
Jasne, nikt nie był taki jak Fraser, oprócz samego diabła.
– Nic na to nie poradzę. Przypomina mi… Złości mnie to.
– Ponieważ mamy razem pracować, złość tylko nam przeszkodzi. Obiecuję, że postaram się nie być czarujący.
– Dobrze.
– Bo ja wiem, czy to tak znów dobrze, czasami potrafię być szalenie nieuprzejmy. Niech pani spyta Margaret.
– Sądząc z tego, co pan o niej mówił, wątpię, żeby panu na to pozwoliła.
– To prawda. Ona bywa jeszcze gorsza. Ale i ja się staram.
– Dokąd jedziemy?
– Co powiedziała pani matce?
– Nic. Poinformowałam ją, że ma pan swoją siedzibę na Zachodnim Wybrzeżu, i pomyślała, że tam jedziemy. Na wszelki wypadek ona i Joe Quinn mają numer mojego telefonu cyfrowego. Dokąd jedziemy? – powtórzyła.
– Teraz? Na lotnisko. Polecimy moim samolotem do domu w Wirginii.
– Potrzebny mi jest sprzęt. Większość z tego, co miałam, zniszczono. Zostało zaledwie kilka rzeczy.
– Nie ma problemu. Laboratorium już na panią czeka.
– Co?
– Wiedziałem, że musi pani mieć miejsce do pracy.
– A gdybym się nie zgodziła?
– Poszukałbym kogoś gorszego – powiedział z uśmiechem i dodał teatralnym tonem: – Albo bym panią porwał i zamknął w laboratorium, dopóki nie spełniłaby pani moich życzeń.
Żartował. Czy aby na pewno?
– Przepraszam. Byłem zbyt frywolny? Sprawdzałem, czy ma pani poczucie humoru. Okazało się, że nie. Czy jestem dość niegrzeczny?
– Tak. I mam poczucie humoru.
– Nie zauważyłem – odparł, zjeżdżając na autostradę. – Niech się pani nie przejmuje, pani praca tego nie wymaga.
– Wcale się nie przejęłam. Nie obchodzi mnie, co pan o mnie myśli. Chcę wykonać swoją pracę. I mam dość błądzenia po omacku. Kiedy…
– Porozmawiamy, gdy dojedziemy na miejsce.
– Chcę rozmawiać teraz.
– Później – mruknął i spojrzał we wsteczne lusterko. – To jest wynajęty samochód, a przez to niepewny.
Początkowo nie zrozumiała, o czym Logan mówi.
– To znaczy, że jest tu podsłuch?
– Nie wiem. Nie chcę ryzykować.
– Czy wszystkie pana samochody są… pewne? – spytała po chwili.
– Tak, ponieważ często załatwiam interesy, przenosząc się z miejsca na miejsce. Przecieki bywają kosztowne.
– Wyobrażam sobie. Zwłaszcza kiedy człowiek ma do czynienia ze szkieletem.
– To nie jest śmieszne – zaprotestował, znów spoglądając w lusterko. – Niech mi pani wierzy.
Po raz drugi w ciągu kilku sekund sprawdzał drogę za sobą, choć nie było dużego ruchu. Eve obejrzała się przez ramię.
– Ktoś nas śledzi?
– Może. Na razie niczego nie zauważyłem.
– Powiedziałby mi pan?
– To zależy. Wystraszyłbym panią?
– Nie. Podałam panu moje warunki i jestem związana umową. Wycofałabym się jedynie wtedy, gdybym sądziła, że mnie pan oszukuje. Tego nie zniosę, Logan.
– Rozumiem.
– Ja nie rzucam słów na wiatr. Przyjaźni się pan z politykami, którzy łżą na potęgę. Ja taka nie jestem.
– Proszę, proszę, co za świętoszkowatość.
– Niech pan sobie myśli, co chce. Jestem z panem szczera. Nie chcę, żeby miał pan mylne wrażenie.
– Rozumiem. Zapewniam, że nikt by pani nie wziął za dyplomatę czy polityka.
– To dla mnie komplement.
– Nie lubi pani polityków, co?
– A kto lubi? Ostatnio stale wybieramy mniejsze zło.
– Są w polityce ludzie, którzy chcą zrobić coś dobrego.
– Chce mnie pan przekabacić? Nie ma mowy. Nie lubię ani republikanów, ani demokratów.
– Na kogo pani głosowała w ostatnich wyborach?
– Na Chadbourne’a. Ale nie dlatego, że jest demokratą. Przekonał mnie, że będzie porządnym prezydentem.
– I jest?
Eve wzruszyła ramionami.
– Udało mu się przeprowadzić ustawę o pomocy dla małoletnich, chociaż Kongres starał się do tego nie dopuścić.
– Czasami trzeba rzucić bombę, żeby rozwalić zaporę.
– Te przyjęcia, na których pan zbiera pieniądze, nie są szczególnie wybuchowe.
– To zależy od punktu widzenia. Robię, co mogę. Zawsze wierzyłem, że każdy człowiek musi się jakoś określić. Jeśli chce się wprowadzać zmiany, trzeba działać w ramach istniejącego systemu.
– Mnie to nie dotyczy. Nie muszę niczego robić oprócz głosowania w określonym dniu.
– To prawda, pani zamyka się w laboratorium ze swoimi szkieletami.
– I co w tym złego? – spytała z cwaniackim uśmiechem. – Są lepszym towarzystwem niż większość polityków.
Ku jej zdumieniu nie dał się sprowokować.
– Może jednak ma pani poczucie humoru. Zgódźmy się, że się nie zgadzamy. Mój ojciec zawsze mówił, iż z kobietami nie należy dyskutować o polityce i o religii.
– Co za szowinizm.
– Był wspaniałym facetem, ale żył w innym świecie. Nie umiałby sobie radzić z takimi kobietami jak pani czy Margaret.
– Żyje?
– Nie, umarł, kiedy byłem w szkole.
– Czy poznam Margaret?
– Zadzwoniłem do niej po południu i powiedziałem, żeby była w domu.
– Czy to nie przesada? Musi przylecieć z Kalifornii, prawda?
– Jest mi potrzebna.
Stwierdzenie mówiło samo za siebie. Mógł udawać, że liczy się z Margaret, ale spodziewał się, iż będzie wykonywać jego polecenia.
– Grzecznie ją poprosiłem. Bez żadnych gróźb.
– Czasami groźby są utajone.
– Obiecuję, że nie będę pani do niczego zmuszał. Spojrzała na niego chłodno.
– Nie wątpię. Nawet niech pan nie próbuje, Logan.
– Wchodzą do samolotu – powiedział Fiske. – Co mam robić? Dowiedzieć się, dokąd lecą, i polecieć za nimi?
– Nie, sekretarka Logana powiedziała ojcu, że jedzie do jego domu w Wirginii. To miejsce jest lepiej strzeżone niż Fort Knox. Na zewnątrz mamy ekipę obserwacyjną, ale nic nie możemy zrobić, gdy wejdą do środka.
– To znaczy, że powinienem działać, nim znajdzie się w środku.
– Już ci mówiłem, że wówczas jest za bardzo na widoku. Nie chcemy zrobić mu krzywdy, dopóki nie będzie to absolutnie konieczne.
– To wracam do domu. Matka ciągle…
– Nie, ona nigdzie nie wyjeżdża. Możesz wrócić do tego później, jeśli, oczywiście, postanowimy narobić trochę zamieszania. Jest dla ciebie coś pilniejszego. Wracaj.
Rozdział piąty
Odrzutowiec wylądował na małym prywatnym lotnisku koło Arlington, w stanie Wirginia. Bagaż został natychmiast przeniesiony do limuzyny zaparkowanej przy hangarze.
Czegóż to nie można kupić za pieniądze – pomyślała ironicznie Eve. Kierowca będzie na pewno przypominał wytresowanych lokajów z powieści Wodehause’a.
Z limuzyny wysiadł rudy kierowca.
– Cześć, John. Wycieczka się udała?
Kierowca był piegowaty, przystojny, poniżej trzydziestki, miał na sobie dżinsy i koszulę w kratkę, która pasowała do jego niebieskich oczu.
– Może być. To jest Gil Price, a to Eve Duncan.
Gil podał jej rękę.
– Dama od kości. Widziałem pani zdjęcie w programie Sześćdziesiąt minut. Na żywo jest pani ładniejsza. Powinni raczej pokazać panią, a nie tę czaszkę.