Выбрать главу

– Akurat.

– Jeśli nie, to zostało sprytnie pomyślane. Bardzo sprytnie.

Tak jak wandalizm w laboratorium Eve.

– Miałeś ogon?

– Na pewno. Tego się spodziewałeś.

– Możesz się dowiedzieć od starych kumpli, kogo wynajął Timwick?

– Może. Spróbuję. Mam wracać?

– Nie. Przez cały ranek usiłowałem się dodzwonić do Jamesa Cadro. W jego biurze powiedzieli mi, że wyjechał z żoną pod namiot do Adirondacks. Pospiesz się. Nie jestem pierwszą osobą, która o niego pytała.

– Wiesz, gdzie dokładnie w Adirondacks?

– Gdzieś w okolicach Jonesburga.

– Wspaniale. Tak jak lubię. Dokładne wskazówki. Jadę. Logan odłożył słuchawkę. Dora Bentz nie żyje. Mógł ją ocalić, gdyby się wcześniej zdecydował. Do cholery, myślał, że pozostaną bezpieczniejsi, jeśli nie będzie się nimi interesował.

Nie miał racji. Dora Bentz nie żyła.

Dla niej było już za późno, ale może uda się uratować innych. Jeżeli zrobi coś dla odwrócenia od nich uwagi, nie straci świadków, których tak bardzo potrzebuje.

Nie może działać szybko bez Eve Duncan. Musi zdobyć jej zaufanie. To długi proces, gdy ktoś jest tak nieufny jak ona. W końcu się zorientuje, że jej i jej rodzinie grozi coś gorszego niż wandalizm.

Musi znaleźć sposób, aby przełamać opór Eve i pozyskać ją dla swojej idei.

– Hej! – powiedziała Margaret, zaglądając do laboratorium. – Przyjechali ludzie, którzy mają ocieplić atmosferę w laboratorium. Czy może pani wyjść stąd na godzinę?

– Mówiłam, że to nie jest konieczne.

– Laboratorium nie jest doskonałe, a zatem zmiany są konieczne. Nie zadowala mnie na wpół wykonana praca.

– Tylko na godzinę?

– Powiedziałam im, że nie można pani przeszkadzać i że stracą zamówienie, jeśli to potrwa dłużej. A pani musi coś zjeść – dodała Margaret, spoglądając na zegarek. – Już prawie siódma. Może być zupa i jakaś kanapka?

– Za chwileczkę.

Eve ostrożnie wsunęła podstawkę z kośćmi Mandy do dolnej szuflady biurka.

– Niech im pani powie, żeby nie dotykali biurka albo stracą coś więcej niż zamówienie. Zamorduję ich.

– Dobrze – powiedziała Margaret i zniknęła.

Eve zdjęła okulary i potarła oczy. Przyda jej się przerwa. Niewiele zrobiła w ciągu ostatnich paru godzin i czuła się mocno zniechęcona. Ale trochę to zawsze więcej niż nic. Będzie dalej pracować po kolacji.

Na korytarzu spotkała sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Nieśli poduszki, krzesła i dywany. Eve musiała przycisnąć się do ściany, żeby ich przepuścić.

– Tędy – powiedziała Margaret, biorąc ją za ramię i prowadząc do kuchni. – To nie jest takie straszne, jak wygląda. Obiecuję, że nie potrwa dłużej niż godzinę.

– Nie będę patrzeć na zegarek. Parę minut w tę czy w tamtą stronę nie ma znaczenia.

– Nie idzie pani praca? – spytała ze współczuciem Margaret. – To kiepsko.

Weszły do kuchni i Margaret wskazała na dwa nakrycia.

– Przygotowałam zupę pomidorową i kanapki z serem. Może być?

– Tak. Nie jestem specjalnie głodna.

Eve usiadła i rozłożyła serwetkę na kolanach.

– Ja umieram z głodu, ale jestem na diecie. Pani najwyraźniej nigdy w życiu nie musiała się odchudzać – uznała, siadając naprzeciwko i spoglądając na Eve oskarżycielskim wzrokiem.

– Przepraszam – powiedziała Eve z uśmiechem.

– Proszę. Czy nie ma pani nic przeciwko temu, że włączę telewizor? – spytała Margaret, biorąc pilota. – Pokazują konferencję prasową prezydenta. John każe mi je oglądać i nagrywać, a potem informować, czy było coś ciekawego.

– Ależ proszę. Jednak pod warunkiem, że nie będę musiała tego oglądać. Polityka mnie nie interesuje.

– Mnie też nie, ale John ma obsesję.

– Słyszałam o bankietach związanych ze zbieraniem funduszy. Logan chce zostać politykiem?

Margaret potrząsnęła głową.

– Nie znosi zakłamania.

Przez chwilę patrzyła na ekran.

– Chadbourne jest cholernie dobry. Czy wie pani, że nazywają go najbardziej charyzmatycznym prezydentem od czasów Reagana?

– Nie wiedziałam. To odpowiedzialne zajęcie i sama charyzma nic tu nie pomoże.

– Pomaga w wyborach. Niech pani spojrzy. Wszyscy mówią, że tym razem podporządkuje sobie Kongres.

Eve spojrzała na ekran. Ben Chadbourne był dużym mężczyzną pod pięćdziesiątkę, o przystojnej twarzy z szarymi oczyma, błyszczącymi humorem. Odpowiedział na jedno z pytań z dobroduszną ironią i dziennikarze wybuchnęli śmiechem.

– Robi wrażenie – mówiła Margaret. – A Lisa Chadbourne też jest niczego sobie. Widziała pani jej kostium? Założę się, że jest od Valentina.

– Nie mam pojęcia.

– I nic to panią nie obchodzi, prawda? Mnie obchodzi. Ona bierze udział we wszystkich konferencjach prasowych i najbardziej mnie interesują jej stroje. Pewnego dnia będę na tyle szczupła, żeby nosić to, co ona.

– Jest bardzo atrakcyjna – przyznała Eve. – I bardzo dużo robi dla molestowanych dzieci.

– Naprawdę? – spytała Margaret. – To na pewno jest kostium od Valentina.

Eve uśmiechnęła się rozbawiona. Nigdy by nie przypuszczała, że Margaret tak bardzo się interesuje strojami.

Kostium Lisy Chadbourne uwypuklał jej szczupłą i zgrabną sylwetkę, a jego beżowy kolor podkreślał oliwkową cerę i ciemnobrązowe błyszczące włosy. Pierwsza dama uśmiechała się do męża z boku, spoglądając na niego z dumą i miłością.

– Myśli pani, że zrobiła lifting twarzy? Podobno ma czterdzieści pięć lat, a wygląda najwyżej na trzydzieści.

– Być może. Albo dobrze się starzeje.

– Też bym chciała. W tym tygodniu znalazłam na czole dwie nowe zmarszczki. Nie opalam się, używam kremu nawilżającego, robię wszystko, co trzeba, i mimo to wyglądam coraz starzej – stwierdziła ponuro Margaret, wyłączając telewizor. – Kiedy na nią patrzę, ogarnia mnie depresja. Chadbourne mówi w kółko to samo. Niższe podatki. Więcej miejsc pracy. Pomoc dla dzieci.

– Nie ma w tym nic złego.

– Niech pani to powie Johnowi. Chadbourne mówi i robi to, co trzeba, jego żona słodko się uśmiecha, patronuje tylu organizacjom charytatywnym co Evita Peron i sama piecze ciastka. Partii Johna nie przyjdzie łatwo wysadzić z siodła rząd pod egidą prezydenta, którego nazywają drugim Camelotem.

Chyba że znajdzie sposób, by obsmarować demokratów. Im więcej Eve o tym myślała, tym bardziej jej się to wydawało przekonujące i tym mniej jej się podobało.

– Gdzie jest Logan?

– Przez całe popołudnie siedział w bibliotece i dzwonił. Kawy? – spytała Margaret, wstając.

– Nie. Piłam przed godziną w laboratorium.

– Coś mi się jednak udało, kiedy zainstalowałam tam ekspres do kawy.

– Urządziła pani wszystko bardzo dobrze. Niczego mi nie brakuje.

– Szczęśliwa kobieta. Niewiele osób może to o sobie powiedzieć. Musimy iść na kompromis i… – Urwała nagle i podniosła głowę. – Boże, tak mi przykro. Nie chciałam…

– Nie ma sprawy. Wydaje mi się, że mam jeszcze dwadzieścia minut, nim dekoratorzy skończą swoją pracę. Pójdę do siebie i też wykonam parę telefonów.

– Przeze mnie pani wychodzi?

– Niech pani nie będzie śmieszna. Nie jestem aż tak wrażliwa.

– Myślę, że jednak pani jest, ale nieźle pani sobie z tym radzi – powiedziała Margaret, uważnie przyglądając się Eve. Podziwiam panią – dodała z zażenowaniem. – Wydaje mi się, że na pani miejscu nie mogłabym… – Wzruszyła ramionami. – Nie chciałam pani zrobić przykrości.