Выбрать главу

– Nic się nie stało – odparła łagodnie Eve. – Naprawdę. I muszę zadzwonić.

– Niech pani idzie. Wypiję kawę i pójdę ponaglić dekoratorów.

– Dziękuję.

Eve wyszła z kuchni i poszła szybko do swego pokoju. To, co powiedziała Margaret, nie było całkowitą prawdą. Z czasem rany się zabliźniły i miała na szczęście ciekawą i ważną pracę, kochającą matkę i dobrych przyjaciół.

Teraz powinna się odezwać do jednego z tych przyjaciół, dowiedzieć się, czy Joe znalazł coś więcej o Loganie. Nie podobał jej się rozwój sytuacji.

Albo nie, najpierw zadzwoni do matki.

Sandra podniosła słuchawkę dopiero po sześciu dzwonkach, ale miała wesoły głos.

– Chyba nie muszę pytać, czy wszystko jest w porządku – zaczęła Eve. – Z czego się śmiejesz?

– Ron właśnie wylał sobie farbę na… – Znów zachichotała. – Szkoda, że cię tu nie ma.

– Malujecie?

– Mówiłam, że odmaluję laboratorium. Ron mi pomaga.

– Na jaki kolor?

– Biało-niebieski. Będzie wyglądało jak niebo z chmurami. Próbujemy nowych wykończeń, takich, jakie są na workach do śmieci.

– Na workach do śmieci?

– Widziałam w telewizji – wyjaśniła Sandra i nagle zakryła ręką słuchawkę. – Nie rób tego, Ron. Psujesz chmury. Rogi trzeba zrobić inaczej. Jak się czujesz? – wróciła do rozmowy z Eve.

– Dobrze. Pracuję nad…

– Świetnie – powiedziała Sandra i znów się roześmiała. – Bez cherubinków, Ron. Eve tego nie zniesie.

– Cherubinków? – powtórzyła słabym głosem Eve.

– Obiecuję tylko chmury.

– Jesteś zajęta. Zadzwonię za parę dni.

– Cieszę się, że wszystko w porządku. Wyjazd dobrze ci zrobi.

A matce najwyraźniej nie przysparza żadnych problemów.

– Nie było więcej kłopotów?

– Kłopotów? Ach, masz na myśli włamanie. Nie. Joe wpadł po pracy z chińskim jedzeniem, ale wyszedł zaraz po przyjściu Rona. Okazuje się, że się znają. W końcu to nic dziwnego, skoro Ron pracuje w biurze prokuratora okręgowego, a Joe… Ron, domieszaj więcej białej farby. Muszę kończyć, Eve. Zepsuje moje chmury.

– To byłoby fatalnie. Do widzenia, mamo. Uważaj na siebie.

– Ty też.

Eve uśmiechała się, odkładając słuchawkę. Głos Sandry brzmiał młodo i jej życie kręciło się teraz wokół Rona. Miłość ma swoje prawa. Biedne dzieciaki szybko dorastają i może Sandra odzyska coś ze swego utraconego dzieciństwa.

Tylko dlaczego Eve poczuła się nagle tak staro, jakby miała tysiąc lat? Ponieważ jest głupia, samolubna i może odrobinę zazdrosna.

Joe. Sięgnęła po słuchawkę i opuściła rękę. Logan wiedział, że poszła na cmentarz. Nie podobał jej się cały ten elektroniczny arsenał w powozowni.

To paranoja. Kamery wideo nie są równoznaczne z podsłuchem w telefonach. Z drugiej strony Eve od samego początku czuła się oplatana jakąś siecią.

Trudno, jest paranoiczką. Wyjęła z torby telefon cyfrowy i wystukała numer Joego.

– Właśnie miałem do ciebie dzwonić? Co się dzieje?

– Nic. Pływam w głębokiej wodzie. Logan chce mnie wciągnąć w coś, co mi się nie podoba. Muszę mieć więcej danych. Masz coś nowego?

– Może, ale to dość dziwne.

– A co tu nie jest dziwne?

– Logan od jakiegoś czasu ma obsesję na punkcie Johna F. Kennedy’ego.

– Kennedy’ego? – powtórzyła zaskoczona Eve.

– Aha. W dodatku Logan jest republikaninem, więc już to jest dziwne. Odwiedził Bibliotekę Kennedy’ego. Zamówił kopie raportu Komisji Warrena na temat zabójstwa Kennedy’ego. Pojechał do magazynu książek w Dallas i do Bethesdy. Rozmawiał nawet z Oliverem Stone’em o jego przygotowaniach do filmu JFK. Wszystko bardzo spokojnie i bez rozgłosu. Nikt by nie wpadł, że jego działania są jakoś ze sobą połączone, gdyby nie szukał wspólnego mianownika, tak jak ja.

– Kennedy. To nie może mieć nic wspólnego z moim tu pobytem. Masz jeszcze coś?

– Na razie nie. Pytałaś o rzeczy odbiegające od normy.

– Nie da się ukryć, że je znalazłeś.

– Będę szukał dalej. Dziś po południu natknąłem się na aktualnego absztyfikanta twojej matki – dodał Joe, zmieniając temat. – Ron jest sympatycznym facetem.

– Matka też tak uważa. Dziękuję, że o niej pamiętasz.

– Moja pomoc nie będzie już chyba jej potrzebna. Ron się nią opiekuje.

– Jeszcze go nie poznałam. Matka się boi, że go wystraszę.

– Niewykluczone.

– Co to znaczy? Wiesz, że chcę dla niej jak najlepiej.

– I staniesz na głowie, żeby to osiągnąć.

– Aż tak?

– Nie – odparł ciepło Joe. – Posłuchaj, muszę kończyć. Dianę chce iść na dziewiątą do kina. Zadzwonię, jak będę coś więcej wiedział.

– Dzięki, Joe.

– Nie ma za co. Niewiele ci pomogłem, co?

Niewiele – pomyślała Eve, wyłączając telefon. Zainteresowanie Logana Kennedym może być całkiem przypadkowe. Jaki może być związek między byłym prezydentem a jej obecną sytuacją?

Przypadek? Nic, co robił Logan, nie było przypadkowe. Zainteresowanie Kennedym jest podejrzane, zwłaszcza że działania Logana są świeżej daty. I ma jakiś powód, jeśli się z tym kryje.

Jaki powód? Nie może to być…

Eve zesztywniała z przerażenia.

– Och, Boże – jęknęła na głos.

Rozdział siódmy

Kiedy kilka minut później Eve weszła do biblioteki, nie było tam nikogo.

Zamknęła za sobą drzwi, zapaliła światło i podeszła do biurka. Otworzyła prawą szufladę. Papiery i książki telefoniczne. Zatrzasnęła szufladę i otworzyła drugą, z lewej strony.

Książki. Wyjęła je i położyła na biurku. Na wierzchu znajdował się raport Komisji Warrena. Pod spodem – książka Crenshawa o sekcji zwłok Kennedy’ego i zaczytany egzemplarz Konspiracji w sprawie Kennedyego: pytania i odpowiedzi.

– Mogę pani w czymś pomóc? – spytał Logan, stając w drzwiach.

– Czy pan zwariował, Logan? Kennedy? Pan ma źle w głowie.

Podszedł i usiadł przy biurku.

– Jest pani zdenerwowana.

– Dlaczego miałabym się denerwować? Dlatego że przywiózł mnie pan tutaj z zupełnie bezsensownego powodu? Kennedy? – powtórzyła. – Pan oszalał.

– Niech pani usiądzie i głęboko odetchnie – poradził z uśmiechem. – Boję się, kiedy pani tak nade mną stoi.

– To nie jest śmieszne, Logan.

Nie, ma pani rację. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Starałem się działać bardzo ostrożnie. Rozumiem, że nie przeszukuje pani mojego biurka z czystej ciekawości. Joe Quinn?

– Tak.

– Słyszałem, że sprytny z niego facet. Ale to pani go na mnie nakierowała. Po co?

– Spodziewał się pan, że będę błądziła po omacku?

– Nie, chyba nie – odparł po chwili milczenia. – Choć miałem taką nadzieję. Chciałem, żeby się pani tym zajęła bez uprzedzeń.

– Nigdy nie mam uprzedzeń, nawet jeśli coś podejrzewam. To konieczne w mojej pracy. Nie wierzę jednak, że chce pan, żebym panu pomogła wykopać Kennedy’ego.

– Nie wymagam od pani pracy fizycznej. Musi pani jedynie zweryfikować…

– I zostać przy tym zastrzelona. Nie, dziękuję. Na litość boską, Kennedy jest pochowany na cmentarzu w Arlington.

– Doprawdy?

– Co pan chce powiedzieć?

– Niech pani usiądzie.

– Nie chcę siadać. Chcę z panem porozmawiać.

– Dobrze. A jeżeli Kennedy nie jest pochowany w Arlington?

– Co to ma być, kolejna teoria spiskowa?

– Spisek? Tak, chyba o to właśnie chodzi. Ale z pewną odmianą. Co by pani powiedziała na to, że w Dallas zastrzelono jednego z sobowtórów prezydenta Kennedyego? A sam Kennedy umarł wcześniej?