– Ja nie zapominam.
– Brzmi to zarówno obiecująco, jak i przerażająco. Mam nadzieję, że nie będziesz się nią zajmowała podczas lotu.
– To byłoby niebezpieczne ze względu na turbulencje.
– Jakże się cieszę. Już sobie wyobraziłem latające kości. Dobrze, że postanowiłaś zaczekać, aż się znajdziemy na wyspie. Skoro nie pracujesz i nie chcesz mi zdradzić swych najtajniejszych sekretów, może zagramy w karty?
Logan uśmiechał się, chcąc ją wprowadzić w lepszy nastrój. Poczuła przypływ cieplejszego uczucia. Miał rację. Czekał ich długi lot. A czas spędzony razem, przed jej powrotem do prawdziwego świata, będzie jeszcze dłuższy. Powinna zatem być dla niego równie miła jak on dla niej.
– Zagrajmy.
– Pierwsza szczelina w twojej zbroi – mruknął. – Jeśli będę miał szczęście, to może się nawet do mnie uśmiechniesz, nim dolecimy na Tahiti.
– Tylko jeśli będziesz miał bardzo dużo szczęścia, Logan – odparła i uśmiechnęła się do niego.
Epilog
Ta plaża jest inna niż plaża koło Pensacoli – powiedziała Bonnie. – Jest ładna, ale tam była lepsza woda. Lepsze fale.
Eve odwróciła głowę i zobaczyła, że parę metrów od niej Bonnie buduje zamek z piasku.
– Dawno cię nie widziałam. Myślałam, że już nie będziesz mi się śniła.
– Postanowiłam, że przez jakiś czas nie będę przychodziła i dam ci szansę, abyś pozwoliła mi się na dobre oddalić. – Bonnie przebiła palcem ścianę zamku i zaczęła robić okno. – Przynajmniej tyle mogłam zrobić, gdy Joe tak się starał.
– Joe?
– I Logan też. Obaj chcą dla ciebie jak najlepiej. – Zrobiła kolejne okno. – Dobrze się tu czujesz, prawda? Jesteś znacznie bardziej wypoczęta i rozluźniona niż na początku, kiedy przyjechałaś.
Eve spojrzała na światło migocące na błękitnej powierzchni oceanu.
– Lubię słońce.
– A Logan jest dla ciebie naprawdę dobry.
– Tak.
Co za niedomówienie. Przez cały ten czas starała się trzymać Logana na dystans, a on się na to nie godził. Przyciągał ją do siebie coraz bliżej, zarówno duchowo, jak i fizycznie, aż się na dobre zadomowił w jej życiu. To napełniło ją mieszaniną komfortu i niepewności.
– Martwisz się o niego. Nie trzeba. Wszystko się przesuwa i zmienia w czasie. Czasami sprawy zaczynają się tak, a kończą zupełnie inaczej.
– Nie bądź śmieszna, wcale się o niego nie martwię. W przyszłym miesiącu muszę wracać, żeby zeznawać w sądzie przeciwko Lisie Chadbourne. Boję się tego. Detwil zgodził się zeznawać przeciwko niej, ale ona cały czas walczy.
– Myślę, że nie będziesz musiała zeznawać.
– Oczywiście, że będę.
Bonnie potrząsnęła głową.
– Wydaje mi się, że ona doszła do wniosku, iż należy się poddać. Zrobiła dla Bena, co mogła. Nie będzie chciała, żeby wszystko to wyszło na jaw w sądzie.
– Przyzna się?
– Me, ale sprawa się skończy.
„Wiem, kiedy zrezygnować i odejść… Tak jak Ben” – powiedziała wtedy Lisa.
– Nie myśl o tym – poradziła Bonnie. – Jesteś smutna.
– Nie z jej powodu. Zrobiła wiele strasznych rzeczy.
– Trudno ci przejść nad tym do porządku, bo ona nie jest taka jak Fraser. Przeraża cię to, że z najlepszych chęci może wypływać zło. A ona jest uosobieniem zła, mamo.
– Myślę, że znalazłaby cię, dziecino. Myślę, że dotrzymałaby obietnicy.
– A ciebie by zabiła.
– Niekoniecznie. Znalazłabym sposób… Przepraszam, Bonnie. Gdybym tak bardzo nie chciała jej złapać, mogłabym zrobić coś…
– Przestali. Cały czas ci mówię, że to jest ważne tylko dla ciebie.
– Bo jest. Dla ciebie też. Myślałam, że kiedy nie przyszłaś… To znaczy, kiedy mi się nie śniłaś, że jesteś na mnie zła. Ze nie zdecydowałam, aby cię sprowadzić do domu, gdy miałam szansę.
– Na litość boską, byłam bardzo zadowolona, że jej nie ustąpiłaś. Ale te wszystkie późniejsze psychiczne rozterki szalenie mnie rozczarowały. Joe ma rację, zrobiłaś pewien postęp. Wybrałaś życie, a nie kupkę kości, wciąż jednak masz przed sobą daleką drogę.
– Ostatnio nie miałam wiadomości od Joego – powiedziała Eve, marszcząc brwi.
– Już niedługo się odezwie. Wydaje mi się, że znalazł Timwicka.
– Kolejna sprawa sądowa. Bonnie potrząsnęła głową.
– Co to znaczy?
– Nie zechce cię denerwować, mamo. Timwick po prostu zniknie. – Bonnie przechyliła głowę i przyjrzała się Eve. – Dobrze to przyjmujesz. Zaakceptowałaś tę cechę Joego.
– Nie podoba mi się to, ale wolę się już nie oszukiwać.
– Myślę, że zaakceptowałabyś wszystko, aby tylko Joe nie zniknął z twojego życia. Każdy mógłby odejść, ale nie Joe, prawda? Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego tak jest?
– Jest moim przyjacielem.
Bonnie roześmiała się głośno.
– Wielki Boże, strasznie jesteś uparta. Wydaje mi się, że twój „przyjaciel” niebawem się tu zjawi.
Eve powściągnęła okrzyk radości.
– Skąd wiesz? Usłyszałaś w szumie wiatru, co? A może dowiedziałaś się z błyskawic nocnej burzy?
– Joe jest trochę jak burza… Czasami wybucha, a potem znów się uspokaja. Interesujące. Cieszysz się, że przyjeżdża?
Czy się cieszyła? Boże, zobaczyć Joego…
– Jak mogę się cieszyć z czegoś, o czym nie wiem, czy jest prawdą? Zastanawiam się tylko, dlaczego się tak długo nie odzywa.
Bonnie zmarszczyła czoło.
– Szkoda, że nie mam flagi. Pamiętasz tę malutką flagę, którą mi zrobiłaś do mojego zamku w Pensacoli? Oderwałaś kawałek czerwonego plażowego ręcznika.
– Pamiętam.
– Cóż, niech tak zostanie.
– To wspaniały zamek – powiedziała drżącym głosem Eve.
– Tylko się nie rozklejaj.
– Nie rozklejam się. Twojemu zamkowi przydałaby się przynajmniej jeszcze jedna wieża. I gdzie jest most zwodzony?
Bonnie odchyliła do tyłu głowę i wybuchnęła śmiechem.
– Następnym razem się poprawię. Obiecuję ci, mamo.
– Zostaniesz tu?
– Tak długo jak ty. Ale tobie już się znudziło.
– Wcale nie, jestem bardzo zadowolona.
– Niech ci będzie – powiedziała i zerwała się na nogi. – Chodźmy, odprowadzę cię kawałek. Logan zaplanował dla was cudowny wieczór. To cię powinno uczynić jeszcze bardziej… zadowoloną - dodała, spoglądając na Eve błyszczącymi oczyma.