– Chyba nie. Wszystko jest zniszczone.
– To mi się nie podoba – rzekł Joe, spoglądając za siebie. – Ktoś spędził tu dużo czasu. Nie wygląda mi to na przypadek.
– Mnie też nie. Ktoś to zrobił celowo.
– Mieszkają tu jakieś dzieciaki?
– Nikt, kogo mogłabym podejrzewać. To zostało wykonane z zimną krwią.
– Dzwoniłaś do ubezpieczenia?
– Jeszcze nie.
– Lepiej zadzwoń.
Eve kiwnęła głową. Dopiero wczoraj mówiła Loganowi, że nie boi się zostawiać otwartego laboratorium. Nie wyobrażała sobie, że coś takiego może się zdarzyć.
– Niedobrze mi, Joe.
– Wiem. Przykro mi. Może przeniesiecie się z mamą na parę dni do nas?
Eve pokręciła przecząco głową.
– Wobec tego każę chłopakom się tu kręcić. Teraz muszę wracać na komendę. Chcę zajrzeć do papierów, sprawdzić, czy coś podobnego już się w tych okolicach wydarzyło. Nic ci nie będzie?
– Nie. Dziękuję, Joe.
– Żałuję, że nic więcej nie mogę zrobić. Przepytamy jeszcze sąsiadów, może ktoś coś widział.
– Nie posyłaj nikogo do pani Dobbins, dobrze?
– Dobrze. Dzwoń, jeśli coś się będzie działo. Spoglądała za nim przez chwilę, a potem zawróciła w kierunku laboratorium. Nie chciała tam wchodzić, ale musiała sprawdzić, czy nic nie zginęło, i zawiadomić towarzystwo ubezpieczeniowe. Kiedy weszła do środka, znów uderzył ją przede wszystkim widok krwi. Boże, ależ się bała, że to może być krew matki.
Martwy kot, rozpłatany szczur i krew. Tyle krwi.
Nie.
Wybiegła i usiadła na schodach. Zimno. Strasznie jej było zimno. Objęła się rękami, ale to nic nie pomogło.
– Przed domem stoi samochód policyjny. Nic się pani nie stało?
Eve podniosła głowę i zobaczyła przed sobą Logana. Teraz nie była w stanie z nim rozmawiać.
– Niech pan stąd idzie.
– Co się stało?
– Niech pan idzie.
Zajrzał jej przez ramię do środka.
– Coś się stało?
– Tak.
– Zaraz wracam.
Wszedł do laboratorium i po kilku minutach wrócił.
– Co za świństwo!
– Zabili kota sąsiadki. Roztrzaskali Mandy.
– Widziałem kości na biurku – powiedział i zawahał się na moment. – Tam je pani znalazła?
– Nie, na podłodze.
– Ale pani i pani matce nic się nie stało? Eve nie mogła opanować dreszczy.
– Niech pan stąd idzie, nie chcę z panem rozmawiać.
– Gdzie jest pani matka?
– U pani Dobbins. Jej kot… Niech pan sobie idzie.
– Dopiero wtedy, kiedy ktoś się panią zajmie – odparł i pomógł jej wstać. – Idziemy do domu.
– Nikt się nie musi mną zajmować…
Logan niemal ciągnął ją po ścieżce prowadzącej do domu.
– Niech mnie pan puści. Proszę mnie nie dotykać.
– Puszczę panią, jak tylko wejdziemy do domu i dam pani coś gorącego.
Eve szarpnęła się i odsunęła.
– Nie mam czasu, żeby siedzieć i pić kawę. Muszę zadzwonić do ubezpieczenia.
– Ja to zrobię – powiedział Logan, łagodnie prowadząc ją po schodach. – Wszystkim się zajmę.
– Nie chcę, żeby się pan czymkolwiek zajmował. Niech pan stąd idzie.
– Proszę się uspokoić i pozwolić, żebym zrobił pani coś do picia.
Logan popchnął ją na krzesło przy kuchennym stole.
– W ten sposób szybko się mnie pani pozbędzie.
– Nie chcę siadać… – zaczęła Eve i przerwała. Nie miała siły do walki. – Niech się pan pospieszy.
– Tak jest, proszę pani. Gdzie jest kawa?
– W niebieskiej puszce na blacie.
– Kiedy to się stało?
– W nocy. Po dwunastej.
– Zamknęła pani laboratorium?
– Oczywiście.
Logan nalał wody do pojemnika i wsypał kawę do ekspresu.
– Niczego pani nie słyszała?
– Nie.
– To dziwne, biorąc pod uwagę te wszystkie zniszczenia.
– Joe powiedział, że ten człowiek dobrze wiedział, co robi.
– Kto to mógł być?
– Nie ma odcisków palców. Nosił rękawiczki. Logan zdjął sweter z wieszaka na drzwiach do pralni.
– Rękawiczki. Czyli to nie jest robota amatorów.
– Już to panu mówiłam. Nałożył jej sweter na ramiona.
– To jest sweter mojej matki. Chyba nie będzie protestować. Jest pani zimno.
Logan podniósł słuchawkę.
– Co pan robi?
– Dzwonię do mojej asystentki, Margaret Wilson. Gdzie pani jest ubezpieczona?
– W Security America, ale pan nie…
– Halo, Margaret, tu John – powiedział do słuchawki. – Musisz… Tak, wiem, że jest sobota. Tak, Margaret. Za dużo od ciebie wymagam. I jestem niewymownie wdzięczny, że to znosisz. A teraz się zamknij i posłuchaj, co masz zrobić.
Eve wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Nie spodziewała się, że ktoś taki jak on wysłuchuje wymówek i pretensji od podwładnych. Logan uśmiechnął się do niej.
– Teraz? – spytał. – Dobrze. Zawiadom Security America w imieniu Eve Duncan. De-U-En-Ce-A-En. Włamanie, wandalizm i możliwy rabunek. Szczegóły zna Joe Quinn z policji miejskiej. Niech agent ubezpieczeniowy zaraz tu przyjedzie. Załatw też ekipę do sprzątania. Laboratorium ma błyszczeć przed północą. Nie, nie żądam, żebyś przyleciała i sama sprzątała, Margaret – powiedział Logan z westchnieniem. – Twój sarkazm jest nie na miejscu. Po prostu się tym zajmij. Eve Duncan ma się tylko podpisać na oświadczeniu ubezpieczeniowym. Załatw także ochronę domu oraz Eve i Sandry Duncan. Zadzwoń, jeśli będziesz miała jakieś problemy. Nie, nie wątpię w twoje zdolności organizacyjne, tylko…
Logan słuchał jeszcze przez chwilę, po czym powiedział stanowczo:
– Do widzenia, Margaret. – Odłożył słuchawkę i sięgnął do szafki po filiżankę. – Margaret się wszystkim zajmie.
– Nie ma na to ochoty.
– Daje jedynie do zrozumienia, że nie powinienem tego, co robi, uważać za coś oczywistego. Gdybym sam to zrobił, miałaby pretensje, iż jej nie dość ufam.
Nalał kawy do filiżanki.
– Mleko czy cukier?
– Bez mleka. Od dawna dla pana pracuje?
– Dziewięć lat. Musimy teraz wrócić do laboratorium i zabrać stamtąd wszystko, czego nie powinien oglądać agent ubezpieczeniowy – powiedział Logan, stawiając przed Eve filiżankę z kawą.
– Nie ma pośpiechu. Agenci ubezpieczeniowi działają powoli.
– Proszę zaufać Margaret. Ktoś tu się zjawi bardzo szybko. To dla Margaret wyzwanie.
Logan nalał sobie kawy i usiadł naprzeciwko Eve.
– Nie znam Margaret, a zatem nie mogę jej ufać. Tak samo, jak nie mogę ufać panu – powiedziała, patrząc mu w oczy. – I nie chcę tu żadnej prywatnej ochrony. Joe przyśle patrol policyjny.
– Bardzo dobrze, ale dodatkowe środki ostrożności jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Nie będą tu pani przeszkadzać – dodał, przyglądając się jej i pijąc powoli kawę. – Lepiej pani wygląda. Myślałem, że pani zemdleje.
Eve rzeczywiście poczuła się lepiej. Dreszcze prawie ustały.
– Niech pan nie gada głupstw. Nie miałam zamiaru zemdleć. Takie okropne historie są częścią mojego codziennego życia. Trochę się zdenerwowałam.
– Nic dziwnego, ta historia dotyczy pani bezpośrednio. To jednak jest pewna różnica.
Tak, od tamtej nocy w więzieniu prywatne życie Eve było spokojne i wolne od przemocy. Okrucieństwo i wandalizm ją zaskoczyły.
– To jest coś innego. Czuję się jak ofiara. Przysięgłam sobie, że nigdy… Nienawidzę tego uczucia!
– Widzę.
Eve skończyła kawę i wstała.
– Jeśli pan naprawdę uważa, że ktoś z firmy ubezpieczeniowej niedługo tu będzie, powinnam wrócić i sprawdzić do końca laboratorium.
– Nie musi się pani zbytnio spieszyć.