Выбрать главу

William Tenn

W otchłani, wśród umarłych

Stałem przed bramą przetwórni odpadków i czułem, jak żołądek powoli, kurczowo podchodzi mi do gardła. Takiego samego uczucia doznałem jedenaście lat temu, gdy podczas drugiej bitwy o Saturna na moich oczach w drzazgi szła cała Szósta Ziemska Flota Międzyplanetarna, bez mała 20 tysięcy ludzi. Ale wówczas na wizekranie przed sobą miałem statki powietrzne rozłupywane w drobne kawałki, w uszach brzmiały mi wyimaginowane okrzyki ginących, a poprzez to potworne, dryfujące w przestrzeni pobojowisko wprost na mnie pędziły prostokątne jednostki floty eockiej, które spowodowały całe to zamieszanie. Dość, ażeby żołądek podszedł człowiekowi do gardła, a zimny pot ściął czoło i kark lodowatym uściskiem.

Teraz miałem przed sobą tylko wielki surowy budynek, niczym nie różniący się od setek podobnych budynków na fabrycznym przedmieściu Starego Chicago, normalny zakład przemysłowy otoczony rozległymi terenami doświadczalnymi i wysokim murem z zamkniętą bramą — jednym słowem: przetwórnię odpadów. A jednak pot na moim czole był bardziej lodowaty, a kurcz w głębi trzewi bardziej spazmatyczny niż kiedykolwiek podczas owych niezliczonych, krwawych bitew, które doprowadziły do powstania tego budynku.

„Wszystko to zrozumiałe” — tłumaczyłem sobie. To, co odczuwam, to najpierwotniejszy, najbardziej zakorzeniony ze wszystkich strachów ludzkości, najprymitywniejsza agresja i odraza organizmu ludzkiego. Tak, to w pełni zrozumiałe, ale cóż mi z tego, jeśli nie jestem w stanie przemóc się i podejść do wartownika przy bramie. A czułem się prawie normalnie, dopóki nie wpadł mi w oko olbrzymi metalowy zbiornik pod murem, zbiornik, z którego wydobywał się ledwo wyczuwalny, ckliwy odór i nad którym widniała wielka tablica z kolorowym napisem:

NIE NISZCZCIE ODPADÓW

SKŁADAJCIE TUTAJ WSZELKIE ODPADY

pamiętajcie:

WSZYSTKO, CO OKALECZONE, MOŻE ZOSTAĆ ODRODZONE

CO SIĘ ZUŻYJE, NIECHAJ ODŻYJE

SKŁADAJCIE TUTAJ WSZELKIE ODPADY

Ministerstwo Zaopatrzenia

Nieraz widywałem owe wielkie prostokątne zbiorniki, podzielone zawsze na takie same przegródki — były przy każdych koszarach, przy każdym szpitalu, przy każdej hali sportowej od Ziemi aż po asteroidy. Ale zobaczyć je tutaj, na tym miejscu, akurat w takiej chwili… Nie, to miało zupełnie odmienne znaczenie. Ciekawe, czy wewnątrz mają i te inne, mniej zawoalowane slogany. Wiecie: JEŚLI CHCEMY POKONYWAĆ WROGA, MUSIMY ZMOBILIZOWAĆ WSZYSTKIE NASZE ZASOBY. PAMIĘTAJCIE, ODPADY — TO NASZ NAJCENNIEJSZY SUROWIEC!

Ozdobić ściany przetwórni właśnie tymi sloganami, to byłby chyba szczyt pomysłowości.

WSZYSTKO, CO OKALECZONE, MOŻE ZOSTAĆ ODRODZONE…

Zgiąłem prawy rękaw niebieskiego munduru. Uczucie zupełnie takie, jakby to było moje własne ramię. I tak już pozostanie na zawsze. A za parę lat, jeśli oczywiście pożyją tak długo, zniknie nawet cieniutka biała blizna nad łokciem. Tak, to prawda. Wszystko, co okaleczone, może zostać odrodzone. Wszystko z wyjątkiem jednego. Tego najistotniejszego.

Teraz jeszcze mniejszą miałem ochotę wejść niż przedtem.

I właśnie w tym momencie zobaczyłem tego chłopaczka. Tego z bazy w Arizonie. Stał tuż przed budką wartownika, sparaliżowany tak samo jak ja. Nad daszkiem jego czapki lśniła nowiuteńka, pozłocista litera S z gwiazdką u góry — insygnium dowódcy spiralnika. Jeszcze wczoraj na sesji instruktażowej nie miał tej odznaki. A więc dopiero co otrzymał nominację. Był naprawdę wyjątkowo młody i wyglądało, że ma duszę na ramieniu.

Pamiętałem go z wczorajszej sesji. Kiedy prowadzący oficer poprosił o zadawanie pytań, to właśnie on nieśmiało podniósł rękę, a wywołany uniósł się i kilka razy bezgłośnie otwierał usta, nim wreszcie wykrztusił:

— Przepraszam, panie pułkowniku, ale czy oni… ich chyba nie czuć jakoś specjalnie?

Odpowiedział mu huraganowy wybuch śmiechu, histeryczny ryk kilkudziesięciu mężczyzn, którzy przez całe popołudnie siedzą w krańcowym napięciu nerwowym i są diablo zadowoleni, że wreszcie ktoś wyrwał się z czymś, co mogą uznać za komiczne. Siwowłosy pułkownik, który nawet się nie uśmiechnął, poczekał, aż paroksyzm minie, po czym odparł poważnie:

— Nie, nie czuć ich wcale. Chyba, że się przez dłuższy czas nie myją. Zupełnie tak samo jak koledzy.

To nam zamknęło buzię do reszty. Nawet ten szczeniak, czerwieniący się jak panienka, siadając zaciskał twardo szczęki. Dopiero w dwadzieścia minut później, kiedy kazano nam się rozejść, poczułem i ja ból napiętych mięśni na policzkach. Zupełnie tak samo jak koledzy.

Wziąłem się w garść i poszedłem do młodziutkiego kolegi.

— Czołem, kapitanie — powiedziałem. — Dawno pan tutaj?

Uśmiechnął się z wysiłkiem.

— Czołem, panie kapitanie. Już przeszło godzinę. Wyleciałem ósma piętnaście z Arizony. Większość chłopców spała jeszcze po wczorajszej zabawie. Ja położyłem się wcześnie. Chciałem mieć jak najwięcej czasu, żeby oswoić się z myślą o tym, co nas dzisiaj czeka. Ale niewiele to pomogło.

— Rozumiem. Są rzeczy, z którymi trudno się pogodzić. Rzeczy, z którymi sama nasza natura nie chce się pogodzić.

Popatrzył na moją pierś.

— To chyba nie będzie pana pierwsza załoga?

Moja pierwsza załoga? Synu! Prędzej dwudziesta pierwsza! Ale zaraz przypomniałem sobie, że wszyscy zawsze zwracają uwagę, że tak młodo wyglądam, a tyle już mam odznaczeń. Zresztą chłopczyna był taki blady…

— Nie, nie pierwsza. Ale nigdy jeszcze nie latałem z gniotkami. To dla mnie coś równie nowego jak dla pana. Wie pan co, kapitanie? Mnie także trudno się z tym pogodzić. Co by pan powiedział, gdybyśmy wzięli się w kupę i razem weszli? Pierwszy krok zawsze najtrudniejszy.

Zgodził się skwapliwie. Wziąłem go pod ramię i we dwóch podeszliśmy do wartownika. Obejrzał nasze papiery i otworzył bramę.

— Prosto i windą po lewej stronie na piętnaste piętro. Wciąż trzymając się pod ręce, weszliśmy głównym wejściem do budynku. Przed sobą mieliśmy długie schody, a u ich szczytu czerwono-czarny napis:

OŚRODEK REAKTYWIZACJI LUDZKIEJ PLAZMY

CENTRALNE ZAKŁADY PRZETWÓRCZE

TRZECIEGO OKRĘGU

Po hallu kręciło się kilku starszych, ale bardzo prosto trzymających się mężczyzn i rój niebrzydkich dziewcząt, wszyscy w mundurach. Z przyjemnością stwierdziłem, że większość dziewcząt jest w ciąży. Chyba pierwszy przyjemny widok od tygodnia.

Skierowaliśmy się na lewo do windy.

— Piętnaste — powiedziałem do obsługującej panienki.

Nacisnęła guzik i czekała, aż winda się zapełni. Nie wyglądała na ciężarną. „Co z nią?” — pomyślałem sobie.

Jakoś panowałem dotąd nad swoją podnieconą wyobraźnią, aż nagle wpadły mi w oko naszywki, jakie mieli na ramionach nasi współpasażerowie. Jakby mi kto w łeb dał! Okrągła czerwona łatka z czarnymi literkami ZSZ, a w to wpleciona biała czwórka. ZSZ to oczywiście symbol Ziemskich Sił Zbrojnych, używany również przez służby pomocnicze na tyłach. Ale dlaczego nie jedynka, tylko czwórka? Jedynka oznacza personel administracyjny, czwórka intendenturę. Tak, intendenturę!

Niezawodny jest ten ZSZ. Mają do swojej dyspozycji tysiące wykwalifikowanych propagandzistów, którzy nic innego nie robią, tylko łamią swoje naszpikowane mądrościami głowy, żeby jakoś podtrzymać morale załóg latających — i za każdym razem, kiedy przyjdzie co do czego, można się założyć, że wybiorą dla każdziuteńkiego drobiazgu najmniej stosowne, najniesmaczniejsze określenie.