Выбрать главу

Może to nawet sensowne, myślałem. Może i jest w tym jakaś logika, że z ciał poległych żołnierzy wytwarza się nowych żołnierzy (Bóg świadkiem, że ludzkość osiągnęła już stan, w którym musi czerpać nowe zasoby sił, skąd się tylko da), może i jest w tym logika, że wytwarza się nowych żołnierzy kosztem największego wysiłku i najwyższej sprawności technicznej, takiej, jaka kojarzy się zwykle z obróbką bawełny i opanowaniem precyzyjnych narzędzi zegarmistrzowskich — po czym puszcza się ich w świat i wystawia na działanie najbezwzględniejszego, najpodlejszego traktowania, jakie można sobie wyobrazić, które ich troskliwie wpajaną lojalność rychło zmienia w nienawiść, a starannie wyważaną równowagę psychiczną w przewrażliwienie nerwowe.

Nie wiedziałem, czy to mądre, czy głupie, nie wiedziałem nawet, czy ten problem kiedykolwiek był rozważany przez wyższych oficerów, którzy ustalają wytyczne polityki kadrowej. Nie wiedziałem tego i w gruncie rzeczy nie tak bardzo mnie to w tej chwili obchodziło. Miałem swój własny problem, który wydawał mi się dostatecznie skomplikowany. Dobrze pamiętałem swój stosunek do tych chłopców i było mi diablo głupio. Na szczęście to wspomnienie poddało mi pewien pomysł.

— Wiecie co? — zaproponowałem. — Może byście mi najpierw powiedzieli, jak wy nas nazywacie? Wyglądali na zaskoczonych.

— Chcecie wiedzieć, jak ja was nazywam — wyjaśniłem. — A może powiecie mi najpierw, jak wy nazywacie takich ludzi jak ja… ludzi, którzy się urodzili. Na pewno macie jakieś swoje przezwiska.

Lamehd błysnął olśniewająco białymi zębami na tle swej śniadej skóry. Ale nie było wesołości w tym uśmiechu.

— Realami — powiedział. — Nazywamy was realami. Czasami także prawdziwkami.

Teraz wszystkich czterem rozwiązały się języki. Mieli i inne nazwy, całą masę innych nazw. Chcieli, żebym je wszystkie usłyszał. Mówili jeden przez drugiego, wyrzucali z siebie słowa jak pociski, a wyrzucając je, wpatrywali się w moją twarz, żeby zobaczyć, jakie to na mnie wywiera wrażenie. Niektóre przezwiska były tylko śmieszne, inne jednak były dość paskudne. W szczególny zachwyt wprawił mnie macicznik i cycak.

— No, ładnie — powiedziałem po chwili. — Ulżyło wam?

Oddychali ciężko, ale widać było, że im ulżyło. Sami to zresztą czuli. Atmosfera w pokoju trochę się rozładowała.

— Wracając do tamtego — powiedziałem — chciałbym wam zwrócić uwagę, że jesteście wszyscy chłopcy nie ułomki i nie dacie sobie chyba w kaszę dmuchać. Umówmy się, że odtąd, jeżeli w jakimś barze albo na stadionie ktoś mniej więcej równy wam rangą szepnie słówko, które w waszych delikatnych uszach zabrzmi zbyt podobnie do gniotka, możecie podejść i porachować mu solidnie kości, oczywiście jeśli wam się uda. Jeśli natomiast będzie to ktoś równy mniej więcej rangą mnie, według wszelkiego prawdopodobieństwa rachowania kości dokonam ja, a to po prostu dlatego, że jestem wrażliwym dowódcą i nie lubię, żeby ubliżano moim ludziom. W końcu, jeżeli uważalibyście kiedyś, że ja sam nie traktuję was jak stuprocentowych ludzi, jak pełnoprawnych obywateli systemu słonecznego, pozwalam wam przyjść do mnie i powiedzieć: „Słuchaj, kapitanie, ty cycaku jeden…” I tak dalej.

Roześmiali się wszyscy czterej. Był to serdeczny śmiech. Ale gdy umilkł, na twarze powróciła powoli rezerwa, a oczy znów zabłysły chłodno. Człowiek, na którego patrzyli, był mimo wszystko intruzem. Zakląłem w duchu.

— To nie takie proste, panie kapitanie — powiedział Wang Hsi. — Niestety. Pan może nas nazywać stuprocentowymi ludźmi, ale cóż z tego, kiedy nimi nie jesteśmy. I każdy, kto nas przezywa gniotkami czy szynką z puszki, ma pewną dozę słuszności. Bo jesteśmy gorsi od ludzi… od ludzi, którzy się urodzili. Sami to dobrze wiemy. I zawsze pozostaniemy gorsi. Zawsze.

— Nic o tym nie wiem — odpaliłem. — Przecież niektóre wasze osiągnięcia…

— Osiągnięcia — powiedział cicho Wang Hsi — nie czynią jeszcze człowieka.

Siedzący po jego prawej ręce Weinstein kiwnął głową, pomyślał chwilę i uzupełnił:

— Ani nowa kategoria ludzka nie czyni jeszcze rasy.

Wiedziałem, do czego zmierzają. Miałem ochotę roztrącić ich, wybiec z tego pokoju, dopaść windy i znaleźć się na ulicy, zanim którykolwiek zdąży powiedzieć jeszcze słowo. A więc o to chodzi, mówiłem sobie. Tu was boli, chłopcy, tu was boli. Kręciłem się, nie mogąc usiedzieć na katedrze. W końcu dałem za wygraną, wstałem i zacząłem się znowu przechadzać po klasie.

Ale Wang Hsi nie rezygnował. Powinienem był wiedzieć, że nie zrezygnuje.

— Żołnierze zastępczy — podjął marszcząc się, jak gdyby po raz pierwszy zastanawiał się bliżej nad tym wyrażeniem. — Żołnierze zastępczy, a nie po prostu żołnierze. Nie jesteśmy prawdziwymi żołnierzami, bo żołnierz to mężczyzna. A my, panie kapitanie, nie jesteśmy mężczyznami.

Przez chwilę panowała cisza, po czym z mojej piersi wydobył się głuchy głos:

— A dlaczego uważacie, że nie jesteście mężczyznami?

Wang Hsi popatrzył na mnie z niedowierzaniem, ale odpowiedział tym samym spokojnym, cichym tonem.

— Wie pan dobrze, dlaczego. Przecież pokazywali panu nasze karty rejestracyjne. Nie jesteśmy mężczyznami, prawdziwymi mężczyznami, dlatego że jesteśmy bezpłodni.

Siłą woli zmusiłem się, żeby usiąść na powrót, i starannie ułożyłem na kolanach trzęsące się ręce.

— Jesteśmy bezpłodni — usłyszałem Jussufa Lamehda — bezpłodni jak kastraci.

— Tysiące ludzi jest bezpłodnych — zacząłem — a mimo to…

— Tu nie chodzi o tysiące — wmieszał się Weinstein.

— Chodzi o nas wszystkich, wszystkich.

— Gniotkiem powstałeś — mruknął się Wang Hsi — i gniotkiem umrzesz. Mogliby dać szansę przynajmniej niektórym z nas. Nasze dzieci wcale nie musiałyby być takie najgorsze.

Roger Grey uderzył swą wielką dłonią o poręcz krzesła.

— Właśnie o to chodzi, Wang — powiedział z nienawiścią. — Nasze dzieci mogłyby się okazać zupełnie dobre, —za dobre. Mogłyby okazać się lepsze od ich dzieci i co wtedy stało by się z naszymi nietykalnymi, niezastąpionymi realami?

Siedziałem wpatrując się w nich, ale teraz miałem przed oczyma inny obraz. Nie prześladowały mnie już powolne taśmy montażowe z ludzkimi tkankami i całymi organami ani pochyleni nad nimi w skupieniu biotechnicy. Nie prześladowała mnie wielka hala pełna gotowych męskich ciał, zawieszonych w płynnej pożywce i podłączonych do maszyn edukacyjnych, które dzień i noc z monotonnym klekotem wpajały minimum wiedzy, niezbędne, aby te istoty mogły zastąpić ludzi tam, gdzie toczą się najkrwawsze walki.

Tym razem widziałem koszary pełne sławnych bohaterów, z których wielu występowało w dwu, trzech identycznych kopiach. Siedzą wszyscy i wywodzą swoje żale, jak to czynią żołnierze w każdych koszarach na każdej planecie bez względu na to, czy mają wygląd sławnych bohaterów, czy też nie. Tylko że ich żale spowodowane są upokorzeniem tak głębokim, jakiego nie doświadczył dotąd żaden żołnierz, upokorzeniem sięgającym samej istoty ludzkiej osobowości.

— Więc wam się zdaje — powiedziałem i głos mój brzmiał spokojnie pomimo zimnego potu, jaki zalewał mi twarz — że to rozmyślnie uczyniono was bezpłodnymi?