Выбрать главу

Weinstein zmierzył mnie spode łba.

— Oj, panie kapitanie, tylko bez bajeczek dla grzecznych dzieci. Prosimy bardzo.

— A nie przyszło wam do głowy, że podstawowym problemem ludzkości jest w tej chwili niedostateczna rozrodczość? Wierzcie mi, chłopcy, o niczym innym się nie słyszy obecnie. Członkowie gimnazjalnych kółek dyskusyjnych wałkują temat rozrodczości na wszystkich konkursach międzyszkolnych; nie ma tygodnia, żeby jakiś uczony, od archeologów począwszy, a na botanikach kończąc, nie wydał książki oświetlającej zagadnienie rozrodczości z punktu widzenia jego dyscypliny. Każde dziecko wie, że jeśli my nie załatwimy się z tym problemem dostatecznie szybko, to Eoci załatwią się z nami. I wy sobie naprawdę wyobrażacie, że w takich okolicznościach ktokolwiek zdrowy na umyśle dobrowolnie pozbawiałby kogokolwiek zdolności rozrodczych?

— A co komu na tym zależy? Paru gniotków więcej, paru mniej? — powiedział Grey. — Według najnowszych danych zbiornice mają większe zapasy spermy niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich pięciu lat. Nie potrzebują nas i już!

— Panie kapitanie — Wang Hsi wysunął wyzywająco swój trójkątny podbródek w moim kierunku. — Może pan pozwoli, że panu zadam z kolei parę pytań. Czy pan naprawdę myśli, że my uwierzymy w to, żeby nauka, która potrafi z resztek martwej, rozkładającej się protoplazmy stworzyć żywego, doskonałego w każdym szczególe człowieka ze skomplikowanym systemem trawiennym, z precyzyjnym systemem nerwowym, żeby ta sama nauka nie umiała w ani jednym przypadku zrekonstruować normalnych męskich gruczołów płciowych produkujących żywe plemniki?

— Musicie wierzyć — odpowiedziałem. — Bo tak właśnie jest.

Wang opadł na oparcie krzesła. Pozostali trzej uczynili to samo. Nie patrzyli teraz na mnie.

— Czy nigdy nie słyszeliście o tym — zacząłem im tłumaczyć — że właśnie komórka rozrodcza jest najbardziej niepowtarzalna ze wszystkich części organizmu ludzkiego? Niektórzy krańcowi biolodzy uważają nawet, że cały organizm ludzki, jak zresztą wszystkie żywe organizmy, istnieje tylko po to, ażeby umożliwić wytwarzanie komórek płciowych. To najbardziej skomplikowana zagadka biotechniczna, jaka stoi przed naszymi uczonymi. Wierzcie mi, chłopcy — dorzuciłem gwałtownie — jeśli wam mówię, że nasza nauka nie rozwiązała jeszcze tego problemu, to jest to smutna prawda. Sam wiem coś o tym.

To ich wzięło.

— Posłuchajcie — podjąłem. — Istnieje pewna cecha wspólna upodabniająca nas do Eotów, z którymi walczymy. Poza tą jedną cechą wszystko inne różni insekty od istot ciepłokrwistych. Ale tylko żyjące gromadnie insekty i żyjący gromadnie ludzie mają w swoim społeczeństwie osobników nie biorących bezpośredniego udziału w procesach rozrodczych, a jednak spełniających funkcje istotne dla rozwoju gatunku. Weźmy na przykład przedszkolankę, która sama jest bezpłodna, ale oddaje gatunkowi ludzkiemu nieocenione usługi, kształtując umysły, a nawet ciała dzieci powierzonych jej pieczy.

— Czwarty paragraf Kursu Podstawowego dla Żołnierzy Zastępczych — rzekł Weinstein sucho. — Wziął to żywcem z książki.

— Byłem wielokrotnie ranny — powiedziałem. — Piętnaście razy byłem ciężko ranny.

Wstałem i zacząłem zawijać prawy rękaw. Był zupełnie mokry od potu.

— Wiemy, że pan był wiele razy ranny, panie kapitanie — przyznał niepewnie Lamehd. — Świadczą o tym pańskie medale. Nie musi nam pan wcale pokazywać…

— I za każdym razem, kiedy zostałem zraniony, regenerowali mi uszkodzoną część ciała, tak że w niczym nie ustępowała mojej własnej. A nawet była lepsza. Popatrzcie na ten biceps — napiąłem go, żeby mogli zobaczyć — dopóki mi nie zwęgliło ręki w jednej małej potyczce sześć lat temu, nigdy nie miałem takiego bicepsa. Zregenerowali mi na kikucie lepszą muskulaturę, niż miałem kiedykolwiek w życiu. Nigdy także nie władałem tą ręką sprawniej niż teraz.

— Co pan miał na myśli — jął formułować pytanie Wang Hsi — kiedy pan powiedział przed chwilą, że…

— Piętnaście razy byłem ranny — przerwał mój obco brzmiący głos — i czternaście razy regenerowano mi uszkodzone części ciała. Za piętnastym razem… Za piętnastym razem… No, za piętnastym razem… No, za piętnastym razem uszkodzenie było tego rodzaju, że nie nadawało się do regeneracji. Nic mi nie mogli poradzić za piętnastym razem.

Roger Grey otworzył usta.

— Szczęśliwie — wyszeptałem — było to uszkodzenie, którego nie widać. Weinstein już miał mnie o coś zapytać, ale się rozmyśla i opadł z powrotem na oparcie. Ale sam mu powiedziałem, czego chciał się dowiedzieć.

— Haubica atomowa. Później zastanawialiśmy się nad tym i doszliśmy do wniosku, że pocisk musiał mieć niepełną siłę wybuchu. Ale wystarczyła jeszcze, żeby zabić pół załogi naszego krążownika. Ja nie zostałem zabity, ale znajdowałem się w zasięgu podmuchu.

— W zasięgu podmuchu — zorientował się szybko Lamehd. — Ależ podmuch haubicy atomowej sterylizuje każdego w promieniu dwustu stóp. Chyba że ma się na sobie…

— Ja nie miałem. — Przestałem się pocić. Już. Mój drogocenny, wstydliwy sekret został wyjawiony. Odetchnąłem głęboko. — Więc sami rozumiecie… Wiem dobrze, że tego problemu jeszcze nie udało się rozwiązać…

Roger Grey wstał z miejsca i wyciągnął rękę. Uścisnąłem ją. Niczym się nie różniła od ręki któregoś z nas. Może była tylko silniejsza.

— Załogi spiralników — podjąłem — tworzą w zasadzie ochotnicy. Wyjątkiem są tylko dowódcy i żołnierze zastępczy.

— Pewnie dlatego — powiedział Weinstein — że ludzkość najłatwiej może ich odżałować.

— Tak — odrzekłem — dlatego że ludzkość najłatwiej może ich odżałować.

Weinstein kiwnął głową.

— Niech to jasny gwint! — roześmiał się Jussuf Lamehd i wstał, żeby mi również uścisnąć rękę. — Witamy pana kapitana w naszym gronie.

— Dziękuję — powiedziałem. — Dziękuję, synu! Wydawał się trochę zaskoczony, że to tak podkreślam.

— To wcześniejszy rozdział mojej historii — wyjaśniłem. — Widzicie, nigdy nie bytem żonaty, a podczas urlopów za bardzo byłem zajęty zaglądaniem do butelki i rozrabianiem, żeby mieć czas na chodzenie do zbiornicy.

— Aha — powiedział Weinstein i grubym paluchem wskazał po kolei wszystkie cztery ściany. — Więc to tak.

— Tak, właśnie tak. To moja rodzina. Jedyna, jaką kiedykolwiek będę miał. Mam już wystarczającą ilość tego — poklepałem się po odznaczeniach — żeby ustąpić miejsca innym. Jako dowódca spiralnika mogę być pewny, że to prędzej czy później nastąpi.

— Jedyne, czego pan jeszcze nie wie — uzupełnił Lamehd — to, czy pańską osobę będą kiedyś przypominali chłopcy tacy jak my. Będzie to zależało od tego, ile jeszcze odznaczeń pan otrzyma, zanim stanie się pan sam… no, jakby to nazwać, chyba surowcem wtórnym.

— Tak — powiedziałem i owładnęło mną uczucie niedorzecznej lekkości i swobody. Miałem to wszystko za sobą i piersi nie przygniatało mi już brzemię miliarda lat tradycyjnego rozmnażania i dojrzewania. I pomyśleć, że to ja chciałem prawić morały. — Tak, Lamehd. Trzeba to chyba nazwać surowcem wtórnym.

— No co, chłopcy — podjął — postaramy się, żeby kapitan dostał jeszcze cały bukiet wstążeczek do swojej kolekcji? To równy facet i przyjemnie będzie kiedyś spotykać w klubie jego sobowtórów.

Otoczyli mnie teraz wszyscy czterej kołem — Weinstein, Lamehd, Grey, Wang Hsi. Na twarzach mieli przyjazne uśmiechy i wyglądali naprawdę na chłopców do rzeczy. Poczułem, że stworzymy razem jedną z najlepszych załóg, jakie latają na spiralnikach. Co ja mówię, jedną z najlepszych? Najlepszą, moi drodzy, najlepszą!