Выбрать главу

Skinęła głową. Czy Neil go usłyszał?

– Czekaj chwilę. – Przyjrzał się jej i sięgnął do schowka na rękawiczki, z którego wyciągnął ciemne okulary. – Włóż je.

Otworzył drzwi, rozejrzał się wokoło i pośpiesznie wysiadł. Ulica była zupełnie pusta, w pobliżu stał tylko rząd zaparkowanych taksówek. Nikt ich nie widział, nikogo nie obchodzili…

Chce nas zabrać do pociągu, pomyślała Sharon, będziemy daleko stąd, zanim ktoś zechce nas poszukać! Poczuła piekący ból w lewej dłoni. Pierścionek! Stary pierścionek z kamieniem księżycowym, gwiazdkowy prezent od Steve’a. Musiał się przekręcić, kiedy była związana, i misterna złota oprawa kamienia skaleczyła ją w palec. Prawie nie myśląc, zsunęła pierścionek z palca. Miała akurat tyle czasu, by wcisnąć go w tapicerkę siedzenia, gdy samochód się zatrzymywał.

Wysiadła i ruszyła niepewnie po śliskim chodniku. Mężczyzna boleśnie ścisnął jej łokieć i rozejrzał się badawczo po wnętrzu samochodu. Szybko pochylił się, zebrał z podłogi kawałki pociętego sznura i podniósł szmatę, którą przedtem zakneblował Sharon. Dziewczyna wstrzymała oddech, lecz porywacz nie zauważył pierścionka. Kucnął, podniósł worek, mocniej zaciągnął sznur i związał go na końcach. Neil udusi się w tym zamknięciu, pomyślała.

Stacja była tak jaskrawo oświetlona, że Sharon, mimo ciemnych okularów, musiała zmrużyć oczy. Stali teraz na pomoście, prowadzącym do głównego budynku, kilka metrów od kiosku z gazetami. Sprzedawca spoglądał na nich obojętnie. Zeszli parę stopni. Uwagę Sharon przyciągnęła wielka tablica reklamowa Kodaka: „Chwytaj piękno w locie!”.

Z trudem zdusiła wybuch histerycznego śmiechu, chwytaj? chwytaj? Zauważyła zegar, słynny zegar dokładnie nad okienkiem informacji w samym środku dworca. Stąd trudniej było dostrzec, że przed dworcem znajduje się budka policyjna. Sharon przeczytała gdzieś, że kiedy pali się sześć czerwonych świateł, oznacza to alarm dla policji kolejowej na Grand Central. Gdyby wiedzieli, co się tutaj dzieje…

Była siódma dwadzieścia dziewięć. Steve miał jechać pociągiem o siódmej trzydzieści. Był gdzieś teraz tutaj… na tej stacji… w pociągu, który za minutę zabierze go stąd. „Steve!” – miała ochotę krzyknąć na cały głos… Steve…

Stalowe palce ścisnęły jej ramię.

– Na dół.

Popchnął ją na schody prowadzące na niższy poziom dworca. Godzina odjazdu minęła. W hali głównej zostało niewielu ludzi, jeszcze mniej szło na dół. Może powinna się potknąć, zwrócić na siebie uwagę przechodniów… Nie, nie wolno ryzykować, gdy mężczyzna trzyma worek i nóż wymierzony w Neila.

Znaleźli się na niższym poziomie. Minęli wejście do baru Ostryga z prawej strony. Sharon umówiła się tu ze Steve’em w zeszłym miesiącu na lunch. Usiedli wtedy przy kontuarze i zamówili specjalność zakładu…

Steve, znajdź nas, uratuj…

Została popchnięta w lewo.

– Tędy… nie za szybko.

Linia numer 112. Na tablicy informacyjnej był jeszcze napis: „Mount Vernon – 8.10”. Pociąg musiał właśnie odjechać. Po co tu przyszli?

Po lewej stronie pochyła rampa biegła wzdłuż torów. Sharon ujrzała obdartą, starą kobietę, niosącą torbę na zakupy. Opatulona była w męską marynarkę, spod której wystawała obszarpana wełniana spódnica, na nogach miała opadające bawełniane pończochy. Kobieta przyglądała im się z ciekawością.

– Nie zatrzymuj się…

Przeszli wzdłuż rampy na peron. Ich kroki odbiły się metalicznym echem. Gwar rozmów ucichł, a ciepło, które panowało w hali głównej, ustąpiło fali zimnego i wilgotnego powietrza.

Peron był pusty.

– Teraz tutaj.

Przynaglającym ruchem skierował ją ku miejscu, gdzie koniec peronu przechodził w kolejną rampę. Gdzieś w pobliżu kapała woda, ciemne okulary utrudniały Sharon widzenie. Usłyszała rytmiczny warkot silnika… Jakaś pompa… pewnie pneumatyczna. Porywacz prowadzi ich na najniższy poziom dworca, głęboko pod ziemię. Co z nimi zrobi?

Obok głucho zadudnił pociąg, w pobliżu musiał być tunel.

Betonowa powierzchnia, po której szli, wciąż się obniżała. Korytarz robił się coraz szerszy. Znaleźli się w zamkniętej przestrzeni wielkości połowy boiska do futbolu. Na lewo, w odległości mniej więcej czterech metrów, zauważyła wąskie schodki.

– Tędy… szybciej. – Zaczęło brakować mu tchu. Oddychał ciężko i chrapliwie.

Sharon wspinała się po schodkach, uważnie licząc stopnie: dziesięć… jedenaście… dwanaście. Znalazła się na wąskiej platformie, naprzeciw metalowych drzwi.

– Przesuń się.

Poczuła za sobą jego ciężki oddech i odsunęła się na bok. Położył worek i obrzucił ją krótkim spojrzeniem. W przyćmionym świetle dostrzegła kropelki potu na jego czole. Wyjął klucz i włożył do zamka, przekręcił i drzwi ustąpiły ze zgrzytem. Wepchnął Sharon do środka. Kiedy podnosił torbę z podłogi, zakaszlał. Drzwi zamknęły się za nimi. W ciemności usłyszała trzask przełącznika, w ułamek sekundy później nad ich głowami zabłysły zakurzone lampy. Sharon zobaczyła zapuszczone, wilgotne ściany, zardzewiałe zlewy, zabity deskami otwór wentylacyjny, zapadnięte łóżko, odwróconą skrzynkę po pomarańczach i starą, czarną walizkę leżącą na podłodze.

– Gdzie jesteśmy? Co chcesz z nami zrobić? – Mówiła niemal szeptem, ale i tak jej głos odbijał się echem w tym przypominającym piwnicę pomieszczeniu.

Nie odpowiadając, porywacz zbliżył się do łóżka. Położył na nim worek i rozprostował ramiona. Sharon gorączkowo szarpała sznurek. Zsunęła sztywne płótno, wyciągnęła ze środka skrępowanego chłopca. Oswobodziła jego głowę i w pośpiechu wyjęła knebel.

Chłopiec zachłysnął się, łapczywie chwytając powietrze. Jego oddech był urywany i chrapliwy. Słyszała świst wydobywający mu się z oskrzeli. Podtrzymując głowę Neila, próbowała ściągnąć mu bandaż z oczu.

– Zostaw to! – Polecenie zabrzmiało ostro i bezwzględnie.

– Proszę! – krzyknęła. – On jest chory… Ma atak astmy. Pomóż mu.

Popatrzyła do góry i zacisnęła usta, powstrzymując krzyk. Na ścianie ponad poręczą łóżka wisiały trzy ogromne zdjęcia. Młoda kobieta, biegnąca z szeroko rozpostartymi ramionami, spoglądała z przerażeniem za siebie… Jej usta wykrzywione były w niemym krzyku. Kobieta o jasnych włosach leżała z podkulonymi pod siebie nogami obok samochodu… Ciemnowłosa nastolatka jedną ręką trzymała się za gardło. Jej oczy wyrażały zdumienie i niedowierzanie.

13

Dawno temu Lally była nauczycielką w Nebrasce. Po przejściu na emeryturę wybrała się na samotną wycieczkę do Nowego Jorku. Nigdy już nie wróciła do domu.

Owa noc, kiedy przyjechała na dworzec Grand Central, okazała się punktem zwrotnym w jej życiu. Onieśmielona i przestraszona, niosła swoją jedyną walizkę przez kłębowisko ludzi, rozglądała się i wreszcie stanęła. Była jedną z niewielu osób, które dostrzegły, że niebo rozpościerające się na wielkim sklepieniu zostało namalowane odwrotnie. Wschodnie gwiazdy znalazły się tu po zachodniej stronie.

Roześmiała się w głos i otworzyła usta, ukazując zęby. Ludzie na moment zatrzymywali na niej oczy i zaraz pędzili dalej. Ich zachowanie ją zachwyciło. W Nebrasce, jeśli Lally zdarzało się unosić głowę i śmiać do siebie, następnego dnia wiedziało już o tym całe miasteczko.

Zostawiła bagaż w przechowalni i umyła się w damskiej toalecie. Wygładziła powyciąganą wełnianą spódnicę i zapięła cienki sweter. Wreszcie przyczesała siwe włosy i ułożyła je starannie wokół szerokiej, nalanej twarzy.

Przez następne sześć godzin Lally zwiedzała dworzec, wpadając co chwilę w dziecięcy zachwyt, gdy błądziła wśród kłębiącego się, pędzącego tłumu.