Szyba była już wystarczająco czysta, Steve wsiadł do samochodu i przekręcił kluczyk. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i przekonać, że z Neilem wszystko w porządku. Chciał objąć Sharon i trzymać ją w ramionach. Dziś wieczorem chciał słyszeć, jak się krząta w pokoju gościnnym, wiedzieć, że jest blisko. Nic nie może zniszczyć tego, co jest między nami, postanowił.
Odcinek, który zwykle przejeżdżał w pięć minut, zabrał mu kwadrans. Na szosie była „szklanka”. Wreszcie skręcił w Driftwood Lane. Dostrzegł dom… Światła zgaszone! Zesztywniał ze strachu. Nie zważając na śliską nawierzchnię, przycisnął gaz do końca i auto wystrzeliło do przodu, mijając w pędzie zabudowania. Skręcił na podjazd i zatrzymał się przed wozem Sharon. Wyskoczył z samochodu, biegiem pokonał schody, wepchnął klucz do zamka i szarpnął drzwi.
– Sharon!… Neil!… – zawołał. – Sharon!… Neil!
Zajrzał do salonu. Na podłodze zobaczył mnóstwo gazet. Neil musiał robić wycinki. Na otwartej stronie jednej z nich leżały nożyczki i skrawki papieru. Obok kominka na małym stoliku stał kubek kakao i kieliszek sherry.
Steve podszedł i dotknął kubka. Był zimny. Wszedł do kuchni i zauważył garnek w zlewie. Pobiegł przez hol do gabinetu. Ogarniało go przerażenie. Gabinet również był pusty. Na kominku migotał ogień. Prosił Billa, aby go rozpalił, zanim wyjdzie.
Nie wiedząc, czego właściwie szuka, Steve wybiegł z powrotem do holu. Zobaczył torebkę Sharon oraz torbę z jej rzeczami. Otworzył drzwi szafy przeznaczonej dla gości. Jest jej peleryna! Co skłoniło Sharon do wyjścia bez okrycia? Neil! Neil musiał mieć jeden z tych gwałtownych ataków… tych, które nadchodziły tak nagle, że prawie go dusiły.
Steve rzucił się do telefonu wiszącego na ścianie w kuchni. Numery szpitala, policji, straży pożarnej i ich doktora były wyraźnie wypisane. Najpierw próbował skontaktować się z lekarzem w przychodni.
– Nie, panie Peterson – powiedziała pielęgniarka. – Nie mieliśmy telefonu w sprawie Neila. Czy mogę coś…
Odwiesił słuchawkę bez wyjaśnień. Zadzwonił do izby przyjęć w szpitalu.
– Nie mamy wpisu…
Gdzie oni są? Co się z nimi stało? Spojrzał na ścienny zegar. Dwadzieścia po dziewiątej. Prawie dwie godziny minęły od czasu, gdy próbował się dodzwonić do domu. Nie ma ich przynajmniej od tamtej pory. Państwo Perry! Może są u Perrych! Sharon mogła pójść tam z Neilem, jeśli źle się poczuł…
Steve znowu sięgnął po słuchawkę. Boże, proszę, niech będą u Perrych! Niech wszystko będzie z nimi dobrze!
Wtedy to zobaczył. Wiadomość na podręcznej tabliczce była napisana kredą, grubymi, nierównymi literami:
„Jeśli chcesz zobaczyć dziecko i dziewczynę żywych, czekaj na instrukcje”. Trzy następne słowa mocno podkreślono: „Nie wzywaj policji”.
Wiadomość była podpisana „Foxy”.
[Fox w języku angielskim znaczy lis]
16
W śródmiejskim biurze FBI na Manhattanie Hugh Taylor westchnął, zasuwając górną szufladę biurka. O Boże, jak miło będzie znaleźć się w domu, pomyślał. Już prawie wpół do dziesiątej, więc nie powinno być korków. Chociaż burza z pewnością narobiła szkód na autostradzie, a na moście panuje teraz niezły bałagan. Wstał i przeciągnął się. Ramiona i szyję miał sztywne i zdrętwiałe. Dobijał do pięćdziesiątki, a czuł się jak siedemdziesięciolatek. Co za fatalny dzień! Kolejna próba napadu na bank… Tym razem był to Chase Bank na rogu Czterdziestej Ósmej i Madison. Kasjerowi udało się wcisnąć alarm i policjanci okrążyli napastników, ale wcześniej został postrzelony strażnik. Biedny chłopak, jest w krytycznym stanie i chyba z tego nie wyjdzie.
Twarz Hugh stężała. Osobnicy zdolni do czegoś takiego powinni być zamykani na zawsze.
Ale nie zabijani. Hugh sięgnął po płaszcz. To była jedna z przyczyn jego dzisiejszego przygnębienia. Dzieciak Thompsonów. Nie mógł przestać myśleć o nim i o sprawie Petersona sprzed dwóch lat. Hugh prowadził wówczas śledztwo. Wraz ze swoim oddziałem śledził Thompsona aż do motelu w Wirginii, gdzie go wreszcie dopadli.
Ten dzieciak uparcie zaprzeczał faktom. Nawet wtedy, gdy wiedział, że jedyną szansą, aby ratować skórę, jest zdanie się na litość sądu, nadal wypierał się popełnienia morderstwa.
Hugh wzruszył ramionami. Nic nie mógł na to poradzić, tego był pewien. Pojutrze Ronald Thompson zostanie stracony na krześle elektrycznym. Hugh przeszedł przez hol i wcisnął guzik windy. Był naprawdę śmiertelnie zmęczony.
Pół minuty później winda zatrzymała się na jego piętrze. Drzwi się rozsunęły. Wszedł i nacisnął guzik parteru.
Usłyszał, że ktoś woła jego imię. Odruchowo wyciągnął rękę i przytrzymał drzwi, aby się nie zamknęły. Hank Lamont, jeden z młodszych agentów, dobiegł do windy i chwycił go za rękę.
– Hugh! – Brakowało mu oddechu. – Dzwoni Steve Peterson… Wiesz… Mąż Niny Peterson…
– Wiem, kto to – przerwał Hugh. – Czego chce?
– Chodzi o jego syna… Mówi, że jego syn i ta pisarka, Sharon Martin, zostali porwani.
17
– Kto zrobił te zdjęcia? – Głos Sharon drżał ze strachu.
Mężczyzna zacisnął mocno wargi, nerwowy tik wykrzywiał mu policzek. Sharon zdała sobie sprawę, że popełniła błąd, zadając mu to pytanie.
– Chciałam powiedzieć… że są takie realistyczne – dodała i odniosła wrażenie, jakby wyraz jego twarzy nieco złagodniał.
– Może je znalazłem – odpowiedział wymijająco. Przypomniała sobie błysk flesza, który oślepił ją w samochodzie.
– A może tyje zrobiłeś? – W jej głosie była nuta uznania.
– Może…
Czuła, jak dłonią dotyka jej włosów. Nie okazuj, że się boisz, pomyślała bliska histerii. Wciąż podtrzymywała ramieniem głowę Neila. Łkanie dziecka załamywało się z ostrym, astmatycznym świstem.
– Neil, nie płacz – błagała. – Udusisz się. – Popatrzyła na prześladowcę. – Jest taki wystraszony. Niech pan go rozwiąże.
– Będziesz mnie lubiła, jeśli to zrobię? – spytał, klękając na łóżku i wciskając kolano w jej bok.
– Oczywiście, że będę cię lubiła… Ale proszę… – Odgarnęła palcami wilgotne, jasne kędziory z czoła Neila.
– Nie ruszaj opaski! – warknął i mocnym chwytem odciągnął jej dłoń od twarzy chłopca.
– Dobrze – zgodziła się potulnie.
– W porządku. Na chwilę. Tylko ręce. Ale najpierw… Ty się połóż.
– Dlaczego? – Zesztywniała.
– Nie możecie być oboje rozwiązani. Odsuń się od chłopca.
Jedyne, co mogła zrobić, to usłuchać. Tym razem mężczyzna związał jej nogi od kolan do kostek, a potem pociągnął na łóżku do pozycji siedzącej.
– Nie zwiążę ci rąk, dopóki nie będę gotów do wyjścia, Sharon. – To było z jego strony ustępstwo. Przeciągał samogłoski, wymawiając jej imię.
Gotów do wyjścia? Miał zamiar ich tu zostawić?
Nachylił się nad Neilem i przeciął więzy na nadgarstkach. Chłopiec rozłożył ramiona i zatrzepotał nimi w powietrzu. Oddech miał urywany, świst w płucach osiągał coraz wyższe tony.
Sharon wzięła go na kolana i przytuliła do siebie. Wciąż miała na sobie ten obrzydliwy szary płaszcz. Okryła nim chłopca, ale próbował wyswobodzić się z jej uścisku.
– Neil, przestań! Uspokój się! – powiedziała stanowczo. – Pamiętasz, co tatuś kazał ci robić, kiedy masz atak astmy? Siedź spokojnie i oddychaj bardzo wolno. – Podniosła wzrok. – Proszę… niech mu pan poda szklankę wody.
Skinął głową i podszedł do zardzewiałego zlewu. Cieknący kran prychnął nierównym bulgotem. Mężczyzna stał tyłem do nich, napełniając kubek, i wtedy Sharon spojrzała znów na zdjęcia. Dwie z tych kobiet były martwe albo umierające, trzecia próbowała uciekać przed kimś lub przed czymś. Czy on to zrobił? Czy jest szaleńcem? Dlaczego porwał ją i Neila? Wiele ryzykował, przechodząc z nimi przez dworzec. Ten człowiek starannie wszystko zaplanował. Dlaczego?