Neil zakrztusił się i zaczął kaszleć. Porywacz odwrócił się od zlewu. Sharon zauważyła, że gdy zbliżył się i podawał jej kubek z wodą, drżały mu ręce. Głośny kaszel musiał go zaniepokoić.
– Zrób coś, żeby przestał – nakazał.
Sharon przytrzymała kubek przy ustach chłopca.
– Neil, napij się – powiedziała łagodnie. – Nie… powoli, Neil… A teraz oprzyj się.
Mały dopił resztę wody i westchnął. Czuła, że jego drobne ciało trochę się rozluźnia.
Porywacz pochylił się nad nią.
– Jesteś bardzo wrażliwa, Sharon – powiedział. – To dlatego się w tobie zakochałem. Bo ty się mnie nie boisz, prawda?
– Nie… Oczywiście, że nie. Wiem, że nie chcesz nas skrzywdzić. – Ton jej głosu był swobodny jak w zwykłej rozmowie. – Ale dlaczego nas tu przyprowadziłeś?
Nie odpowiadając, podszedł do czarnej walizki, uniósł ją ostrożnie i postawił niedaleko drzwi. Stojąc nad nią okrakiem, otworzył wieko.
– Co w niej jest? – spytała Sharon.
– Coś, co muszę uruchomić, zanim wyjdę.
– Gdzie masz zamiar pójść?
– Nie zadawaj tylu pytań, Sharon – upomniał ją.
Patrzyła, jak przebiera palcami w zawartości walizki. Te palce żyły teraz własnym życiem, ze znawstwem radząc sobie z przewodami i materiałem wybuchowym.
– Nie mogę rozmawiać, kiedy się tym zajmuję. Z nitrogliceryną trzeba uważać… Nawet ja muszę uważać – dodał po chwili.
Sharon mocniej objęła Neila. Ten nienormalny człowiek manipulował środkami wybuchowymi kilka kroków od nich! Jeśli popełni jakiś błąd… jeśli coś popłacze! Przypomniała sobie kamienicę w Greenwich Village, która wyleciała wtedy w powietrze. Sharon była tego dnia w Nowym Jorku, korzystając z przerwy szkolnej, i robiła zakupy kilka przecznic dalej, gdy dobiegł ją ogłuszający huk. Przypomniała sobie masę gruzu, stosy potłuczonego kamienia i potrzaskanego drewna. Tamci ludzie też myśleli, że potrafią się obchodzić z materiałami wybuchowymi. Zdrętwiała i spocona ze strachu, modląc się w duchu, patrzyła na pracującego przestępcę. Wreszcie skończył, wyprostował się i z zadowoleniem spojrzał na Sharon.
– Co masz zamiar z tym zrobić? – zapytała.
– To wasza niańka.
– Co masz na myśli?
– Muszę was tu zostawić do rana, a nie mogę ryzykować, że was stracę, no nie?
– Jak możesz nas stracić, skoro jesteśmy tu sami, związani?
– Raz na milion… raz na dziesięć milionów… ktoś spróbuje wejść do tego pokoju, kiedy mnie tu nie będzie.
– Jak długo zamierzasz nas tu trzymać?
– Do środy, Sharon, i nie zadawaj więcej pytań. Powiem ci to, co będę chciał, żebyś wiedziała.
– Przepraszam. To dlatego, że nic nie rozumiem.
– Nie mogę pozwolić, aby ktoś was znalazł. A muszę teraz iść gdzie indziej. Więc jeśli drzwi będą podłączone i ktoś będzie próbował wejść…
Przestała rozumieć, o czym mówił. To nie może być prawda!
– O nic się nie martw, Sharon. Jutro wieczorem Steve Peterson da mi osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów i będzie po wszystkim.
– Osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów… – powtórzyła automatycznie.
– Tak. A potem, w środę rano, ty i ja wyjedziemy. Zostawię wiadomość, gdzie mogą znaleźć chłopca. – Przeszedł przez pokój. – Przykro mi, Sharon. – Nagłym ruchem wyrwał Neila z jej ramion i rzucił na łóżko. Zanim zdążyła się poruszyć, ściągnął jej ręce do tyłu i związał nadgarstki. Płaszcz zsunął jej się z ramion. Mężczyzna odwrócił się do Neila.
– Nie knebluj go, proszę – powiedziała błagalnie. – Jeśli się udusi… możesz nie dostać pieniędzy. Może będziesz musiał dowieść, że jest żywy. Proszę… Ja… cię lubię. Bo jesteś taki mądry.
Słuchał uważnie i bacznie ją obserwował.
– Znasz moje imię, ale nawet mi nie powiedziałeś, jak się nazywasz. Chciałabym myśleć o tobie… – mówiła Sharon.
Nachylił się i dotknął jej twarzy. Miał szorstkie dłonie. Trudno było uwierzyć, że tak sprawnie obchodziły się z delikatnymi kablami. Sharon poczuła nieświeży, gorący oddech. Musiała znieść wilgotne i odrażające pocałunki, którymi mężczyzna pokrywał jej usta, policzek i ucho.
– Nazywam się Foxy – powiedział zduszonym głosem. – Wymów moje imię, Sharon.
Starając się, by jej głos brzmiał łagodnie, Sharon spełniła polecenie.
Przed wyjściem Foxy związał nadgarstki Neila i ułożył go obok niej na wąskim łóżku. Ręce Sharon były przyciśnięte do szorstkiej, betonowej ściany. Foxy przykrył ich oboje płaszczem. Spojrzał na windę kuchenną i doszedł do wniosku, że ktoś mógłby usłyszeć ich wołania. Nie mógł ryzykować. Musiał założyć im kneble. Sharon nie ośmieliła się już protestować. Widziała, że znowu narasta w nim napięcie. Po chwili zorientowała się, dlaczego. Wolno, z niesłychaną ostrożnością, mocował cienki drut do czegoś w walizce i przeciągał go od walizki do drzwi. Jeśli ktokolwiek tu wejdzie, bomba zostanie zdetonowana.
Usłyszała trzask kontaktu i pokryte kurzem lampy przygasły. Drzwi otworzyły się i zamknęły bezszelestnie. Przez moment sylwetka porywacza mignęła w mroku.
Pokój był teraz pogrążony w ciemności, a ciszę przerywał jedynie ciężki oddech Neila i od czasu do czasu stłumiony łoskot pociągu wjeżdżającego do tunelu.
18
Roger i Glenda Perry zdecydowali się obejrzeć wieczorne wiadomości o jedenastej. Glenda była już po kąpieli i zaproponowała, że przyrządzi szklaneczkę grogu, podczas gdy Roger będzie brał prysznic.
– Brzmi zachęcająco, ale nie zaczynaj się znowu krzątać po domu – powiedział.
Sprawdził zamek u drzwi kuchennych i poszedł na górę. Woda była gorąca, kłuła tysiącami igiełek i cudownie odprężała. Po kąpieli Roger włożył niebieską, pasiastą piżamę, rozścielił ciężką kołdrę na olbrzymim łóżku i włączył nocne lampki.
Tuż przed wejściem do łóżka podszedł do okna. Nawet przy takiej pogodzie oboje lubili powiew świeżego, nocnego powietrza w pokoju. Odruchowo spojrzał na oświetlony dom Petersona. Przez gęsty śnieg widać było samochody zaparkowane na podjeździe.
Glenda weszła do sypialni, niosąc filiżankę.
– Roger, na co tak patrzysz? – zapytała. Odwrócił się z niepewną miną.
– Na nic. Ale nie musisz się już martwić o wyłączone światła u Steve’a. Jego dom błyszczy teraz jak choinka.
– Pewnie mają gości. Dzięki Bogu, że my dziś wieczorem nigdzie nie wychodzimy. – Postawiła filiżankę na jego nocnym stoliku i zdjęła szlafrok. – Och, jestem zmęczona. – Położyła się i zastygła w bezruchu.
– Boli? – spytał zaniepokojony Roger.
– Tak.
– Leż spokojnie. Podam ci pigułkę.
Próbując powstrzymać drżenie palców, sięgnął po stojącą zawsze pod ręką buteleczkę z tabletkami nitrogliceryny i podał ją Glendzie. Patrzył, jak żona wkłada jedną pod język. Po chwili westchnęła z ulgą i powiedziała:
– Naprawdę bardzo bolało. Ale już wszystko w porządku.
Zadzwonił telefon. Roger ze złością sięgnął po słuchawkę.
– Jeśli to do ciebie, powiem, że śpisz – wymruczał. – Niektórzy ludzie… – Podniósł słuchawkę. Jego „tak” było oschłe.
Nagle głos mu się zmienił.
– Steve… Czy coś się stało? Nie. Nie, nic. Oczywiście. O mój Boże! Zaraz tam będę.