Nacisnęli dzwonek przy frontowych drzwiach i natychmiast pojawił się w nich Roger. Gdy weszli, położył palec na ustach. Twarz miał bladą i napiętą, ramiona opuszczone.
– Lekarz właśnie wyszedł. Dał Glendzie środek uspokajający. Ona odmawia pójścia do szpitala, a on uważa, że jest na granicy następnego ataku.
– Przykro mi, panie Perry, ale musimy poprosić, aby posłuchała pierwszej rozmowy z porywaczem, którą nagraliśmy dziś rano.
– Ona nie może! Nie teraz! To ją dobije! – Roger zacisnął pięści i przełknął ślinę. – Steve, przepraszam… Co się stało?
Steve beznamiętnie zrelacjonował mu wszystko. Wciąż miał wrażenie, że jest obserwatorem, który ogląda rozgrywającą się tragedię bez możliwości wpłynięcia na bieg wydarzeń.
– Glenda nie zgodziła się pójść do szpitala, bo chciała przesłuchać taśmę. Wiedziała, że ją o to poprosisz – powiedział wolno Roger. – Ale teraz powinna trochę się przespać. Możecie przynieść tę taśmę później?
– Oczywiście – odparł Hugh. Odgłos dzwonka wdarł się jak intruz.
– To przy drzwiach od podwórza – odezwał się Roger. – Kto, do diabła… O mój Boże!… To ta nowa gosposia. Zapomniałem o niej.
– Jak długo tu będzie? – zapytał szybko Hugh.
– Cztery godziny.
– Niedobrze. Mogłaby coś podsłuchać. Proszę mnie przedstawić jako lekarza. Kiedy wyjdziemy, proszę odesłać ją do domu. Proszę powiedzieć, że zadzwoni pan do niej za dzień lub dwa. A w ogóle skąd ona jest?
– Z Carley.
Dzwonek zabrzmiał powtórnie.
– Była już kiedyś w tym domu? – dopytywał się Hugh.
– W zeszłym tygodniu.
– Może będzie trzeba ją sprawdzić.
Roger poszedł do drzwi i wrócił, prowadząc Marian. Hugh uważnie przyjrzał się sympatycznie wyglądającej kobiecie.
– Powiedziałem pani Vogler, że moja żona jest chora – wyjaśnił. – Pani Vogler… To mój sąsiad, pan Peterson i… hm… doktor Taylor.
– Dzień dobry. – Głos miała ciepły, trochę nieśmiały. – Panie Peterson, czy ten merkury to pana samochód?
– Tak – odpowiedział Steve.
– W takim razie to musiał być pana synek. Kochane dziecko! Był na trawniku przed domem, kiedy przyjechałam tu w zeszłym tygodniu, i wskazał mi, który to dom. Był taki grzeczny. Musi pan być z niego bardzo dumny. – Marian ściągnęła rękawiczkę i wyciągnęła rękę do Steve’a.
– Jestem dumny z Neila – odrzekł i gwałtownie odwrócił się do niej plecami, sięgając do klamki drzwi wejściowych. Łzy stanęły mu nagle w oczach.
Hugh szybko pochwycił rękę Marian, uważając, by nie zgnieść niezwykłego pierścionka, który miała na palcu. Oryginalny pomysł, nosić takie cacko do prac domowych, pomyślał.
– To dobrze, że pani Vogler jest tutaj, panie Perry – powiedział, kierując się za Steve’em do drzwi. – Wie pan, jak pańska żona przejmuje się domem. Powinna pani rozpocząć pracę dzisiaj, tak jak było zaplanowane.
– Aha… tak… świetnie. – Roger spojrzał na Hugh i domyślił się powodu jego decyzji. Czy Taylor uważał, że ta kobieta może mieć jakiś związek ze zniknięciem Neila?
Zaskoczona sytuacją Marian patrzyła, jak Peterson otwiera frontowe drzwi. Pewnie pomyślał, że jest zbyt bezpośrednia, gdy chciała uścisnąć mu rękę. Może należało go przeprosić. Powinna pamiętać, że jest tu tylko gosposią. Zamierzała już dotknąć jego ramienia, ale zrezygnowała i bez słowa przytrzymała otwarte drzwi. Gdy Taylor wyszedł i dogonił Steve’a, cicho zamknęła je za nimi. Pierścionek z kamieniem księżycowym uderzył o klamkę i lekko zadźwięczał.
24
Nie chciał być mazgajem. Bardzo się starał nie płakać, ale to nie było wcale takie łatwe. Czuł w gardle kluchy, zaczynało mu cieknąć z nosa i całą twarz miał mokrą od łez. Często płakał w szkole. Wiedział, że inne dzieci uważają go za beksę, nauczycielka również.
Płakał z byle powodu, ponieważ tkwiły w nim strach i przerażenie od dnia, gdy mamusia została zabita. Dawniej często bawił się swoimi pociągami, ale od tamtej pory nigdy już tego nie robił.
Wspomnienie przeszłości przyśpieszyło mu oddech, na twarzy miał szmatę, która uniemożliwiała oddychanie ustami. Próbował przełknąć ślinę i kawałek szmaty dostał mu się do ust. Czuł ją na języku. Była twarda i szorstka. Gdy próbował powiedzieć, że nie może oddychać, kłąb utkwił mu głębiej w ustach. Dławił się. Zbierało mu się na płacz…
– Neil, przestań. – Głos Sharon brzmiał dziwnie.
Musiała też mieć czymś obwiązane usta. Jej twarz znajdowała się tuż przy jego twarzy i przez materiał czuł, jak się poruszyła. Gdzie jesteśmy? Tak tu zimno i coś cuchnie. Jestem chyba przykryty jakimś śmierdzącym kocem.
Ten człowiek otworzył drzwi i przewrócił go. Związał ich i wyniósł Sharon. A potem wrócił i Neil poczuł, że sam został podniesiony i wciśnięty do jakiegoś worka. Od tamtej chwili nic nie pamiętał. Aż do momentu, gdy Sharon go stamtąd wyciągała. Zastanawiał się, dlaczego nic nie pamiętał… Zupełnie tak samo jak wtedy, gdy mamusia upadła.
Nie chciał o tym myśleć. Sharon mówiła:
– Oddychaj powoli, Neil… Nie płacz, Neil, jesteś dzielny.
Pewnie też sądziła, że jest mazgajem. Dzisiaj płakał, kiedy przyszła. To dlatego, że gdy nie zjadł podwieczorku, pani Lufts powiedziała: „Wygląda na to, że będziemy musieli zabrać cię ze sobą na Florydę, Neil. Musimy cię trochę podtuczyć”.
No tak. To był dowód. Jeśli tatuś ożeni się z Sharon, będzie tak, jak przepowiadał Sandy. Nikt nie chce chorych dzieci, więc każą mu wyjechać z Luftsami.
Znowu się rozpłakał.
Sharon jednak nie gniewała się widocznie na niego za to, że jest chory. Wciąż mówiła takim dziwnym głosem.
– Wdech… Wydech… Powoli… Oddychaj… przez… nos… – Starał się wypełniać jej polecenia. – Jesteś dzielny, Neil, pomyśl o chwili, gdy będziesz to wszystko opowiadał kolegom.
Czasem Sandy pytał go o ten dzień, kiedy mama umarła. „Gdyby ktoś spróbował robić krzywdę mojej matce, to bym go powstrzymał” – mówił.
Może powinien wtedy powstrzymać tego człowieka? Chciał spytać o to tatusia, ale nigdy tego nie zrobił. Tata zawsze mu powtarzał, żeby nie myślał już o tamtym dniu.
Ale czasami nie mógł się powstrzymać.
Wdech… Wydech… Czuł na policzku włosy Sharon. Chyba jej nie przeszkadza, że był przyciśnięty do niej całym ciałem. Dlaczego ten człowiek ich tu przywiózł? Neil zna go, wie, kto to. Widział go kilka tygodni temu, gdy z panem Luftsem był w warsztacie, gdzie ten mężczyzna pracował. Od tego czasu często śniły mu się koszmary. Któregoś dnia zaczął nawet opowiadać o nich tatusiowi, ale weszła pani Lufts i chłopiec zawstydził się, i umilkł. Pani Lufts zawsze zadawała tyle głupich pytań: „Czy myłeś zęby? Używałeś serwetki przy lunchu? Dobrze się czujesz? Dobrze spałeś? Zjadłeś cały lunch? Zamoczyłeś nogi? Powiesiłeś ubranie?”. I nigdy nie zostawiała mu czasu na odpowiedź, tylko zaraz wszystko sama sprawdzała.
Zupełnie inaczej wyglądało życie z mamą. Pani Lufts przychodziła wtedy tylko raz w tygodniu, żeby posprzątać. Po tym, jak mama umarła, Luftsowie wprowadzili się na górę, i odtąd wszystko się zmieniło.
Te rozmyślania i wykonywanie poleceń Sharon sprawiły, że łzy same obeschły.
– Neil… – Sharon pocierała policzkiem o jego policzek. – Staraj się myśleć o tym, jak będzie, kiedy się stąd wydostaniemy. Twój tatuś będzie się cieszył, widząc nas znowu. Założę się, że on nas tu znajdzie. Wiesz co, chciałabym wybrać się z tobą na łyżwy. Nie poszedłeś z nami wtedy, gdy twój tata przyjechał do Nowego Jorku. Mieliśmy zamiar zabrać cię do zoo obok ślizgawki.