Reporterzy rozstąpili się w milczeniu. Roger i Hugh podążyli za Steve’em, widząc, jak przedziera się przez zatłoczoną ulicę,
Glenda czuwała przy drzwiach. Kiedy się do nich zbliżyli, otworzyła natychmiast i otoczyła Steve’a ramieniem.
– Płacz, mój drogi – powiedziała cicho. – Nie tłamś tego w sobie.
– Nie pozwolę, aby odeszli – szlochał Steve rozdzierająco. – Nie mogę ich stracić…
Pozwoliła, aby się wypłakał. Obejmowała jego szerokie ramiona wstrząsane łkaniem. Gdybym wcześniej sobie przypomniała, zadręczała się w duchu. Och, Boże, spóźniłam się ze swoją pomocą. Czuła drżenie jego ciała, kiedy próbował stłumić w sobie szloch.
– Przepraszam, Glendo, masz już dość… nie jesteś zdrowa…
– Czuję się dobrze – powiedziała. – Steve, czy ci się to podoba, czy nie, musisz wypić filiżankę herbaty i zjeść parę grzanek. Nie jadłeś i nie spałeś od dwóch dni…
W przygnębiającym nastroju weszli do jadalni.
– Panie Peterson – odezwał się z namysłem Hugh. – Proszę pamiętać, że zdjęcia Sharon i Neila ukażą się w specjalnym wydaniu porannych gazet i są już pokazywane przez wszystkie stacje telewizyjne. Ktoś mógł ich widzieć albo coś zauważyć… – Myśli pan, że ten, kto ich porwał, paradował z nimi w miejscach publicznych? – spytał gorzko Steve.
– Ktoś mógł zauważyć jakieś dziwne zdarzenia, ktoś mógł usłyszeć którąś z tych rozmów telefonicznych lub rozmowę w barze…
W tym czasie Marian przelewała wodę z czajnika do dzbanka z herbatą. Drzwi pomiędzy kuchnią i jadalnią były otwarte, więc mogła przysłuchiwać się rozmowie. Biedny, biedny pan Peterson! Nic dziwnego, że wydawał się taki nieuprzejmy, kiedy go zagadnęła. Był przecież zmartwiony tym, że chłopczyk został porwany, a ona jeszcze go zdenerwowała, mówiąc o Neilu. To dowodzi, że nie powinno się osądzać ludzi pochopnie. Nigdy nie wiadomo, jakie nieszczęście w sobie noszą.
Może napiłby się trochę herbaty?
Wniosła dzbanek. Steve trzymał twarz ukrytą w dłoniach.
– Panie Peterson, niech pan pozwoli, że naleję panu gorącej herbaty – zaproponowała cicho. Podniosła filiżankę.
Steve wolno opuścił ręce, odsłaniając twarz. W następnej sekundzie dzbanek przeleciał nad stołem, wywracając cukierniczkę, a dookoła rozlał się brązowy napój.
Glenda, Roger i Hugh aż podskoczyli. Zszokowani, patrzyli na Steve’a, który ściskał za ramiona przerażoną Marian.
– Skąd wzięłaś ten pierścionek! – krzyczał. – Skąd wzięłaś ten pierścionek?!
44
W więzieniu stanowym w Somers Kate Thompson żegnała pocałunkiem syna. Niewidzącymi oczami wpatrywała się w wygolone miejsce na jego głowie, przypominające mnisią tonsurę… na rozcięcia w bocznych szwach spodni.
Ale gdy otoczyły ją silne, młode ramiona Ronalda oczy miała suche. Przyciągnęła do siebie jego twarz.
– Bądź dzielny, kochanie – powiedziała.
– Będę. Bob powiedział, że zaopiekuje się tobą, mamo.
Odeszła. Bob postanowił zostać do końca. Wiedział, że będzie łatwiej, jeśli pani Thompson teraz odejdzie… Łatwiej dla Rona… Wyszła z więzienia na zimną, zawianą śniegiem drogę prowadzącą do miasta. Nadjechał radiowóz.
– Podwieziemy panią – powiedział policjant.
– Dziękuję. – Z godnością wsiadła do samochodu.
– Mieszka pani w motelu, pani Thompson?
– Nie… proszę mnie zawieźć do kościoła Świętego Bernarda.
Poranne msze już się skończyły. Kościół był pusty. Uklękła przed figurą Matki Boskiej.
– Bądź z nami w tej ostatniej chwili… Zabierz gorycz z mego serca. Ty, która straciłaś swojego niewinnego syna, pomóż mi, skoro muszę stracić mojego…
45
Marian, trzęsąc się, próbowała mówić, nie mogła jednak wykrztusić ani słowa. Język miała zupełnie sztywny. Herbata sparzyła jej rękę. Palec bolał w miejscu, z którego pan Peterson zdarł pierścionek.
Wszyscy patrzyli na nią tak, jakby jej nienawidzili. Pan Peterson mocniej ścisnął jej nadgarstek,
– Skąd wzięłaś ten pierścionek?! – zawołał jeszcze raz.
– Ja… ja… ja go znalazłam – powiedziała trzęsącym i łamiącym się głosem.
– Znalazłaś go! – Taylor odepchnął Steve’a od Marian. Jego głos był pełen pogardy. – Znalazłaś! Gdzie?
– W moim samochodzie. – Marian była przerażona. Hugh parsknął i spojrzał na Petersona.
– Czy jest pan pewien, że to ten sam pierścionek, który dał pan Sharon Martin? – zapytał.
– Całkowicie. Kupiłem go w pewnej wiosce w Meksyku. Jest niepowtarzalny. Proszę spojrzeć. – Rzucił go w stronę Taylora. – Niech pan dotknie krawędzi po lewej stronie obrączki.
Hugh przesunął palcem po pierścionku. Twarz mu stężała.
– Gdzie pani płaszcz, pani Vogler? Idzie pani z nami na przesłuchanie. – Gwałtownie wypluł z siebie słowa ostrzeżenia. – Nie ma pani obowiązku odpowiadać na pytania. Wszystko, co pani powie, może być użyte przeciwko pani. Ma pani prawo zadzwonić do adwokata. Chodźmy.
– Niech to cholera! Niech pan jej nie mówi, że nie musi odpowiadać na pytania! Czy pan zwariował? Ona musi odpowiedzieć na pytania! – zawołał Steve.
Glenda zachowała kamienną twarz. Wpatrywała się w Marian z pełną złości niechęcią.
– Wspominała pani dziś rano o Artym – odezwała się oskarżającym głosem. – Mówiła pani, że naprawiał wam samochód. Jak pani mogła, sama będąc matką, brać w tym udział?
Hugh odwrócił się gwałtownie.
– Mówiła o Artym?
– Tak.
– Gdzie on jest? – natarł na Marian Steve. – Gdzie ich trzyma? Mój Boże, jak cię widziałem po raz pierwszy, mówiłaś o Neilu.
– Steve, Steve uspokój się! – Roger ścisnął go za ramię.
Marian czuła, że za chwilę zemdleje. Zatrzymała pierścionek, choć nie należał do niej. Teraz ci ludzie myślą, że miała coś wspólnego z porwaniem. Co zrobić, aby jej uwierzyli? Fala mdłości zmąciła jej wzrok. Zmusi ich, aby zadzwonili do Jima. Muszą zadzwonić do Jima. On jej pomoże. Przyjedzie tu i opowie, jak ukradziono im samochód i że Marian znalazła w nim pierścionek. Zmusi ich, aby w to uwierzyli. Pokój zaczął nagle wirować jej przed oczami, chwyciła się stołu.
Steve skoczył, aby złapać panią Vogler, nim upadnie. Zamglonym wzrokiem spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich ogromne cierpienie. Litość, którą dla niego poczuła, uspokoiła ją. Przytrzymała się jego ręki i siłą woli otrząsnęła z zamroczenia.
– Panie Peterson. – Mogła mówić. Musiała mówić. – Nie umiałabym nikogo skrzywdzić. Chcę panu pomóc. Naprawdę znalazłam ten pierścionek. W naszym samochodzie. Został skradziony w poniedziałek wieczorem, Arty akurat go naprawił.
Steve spojrzał na wystraszoną kobietę. Dotarło do niego znaczenie tego, co powiedziała.
– Skradziony! Wasz samochód został skradziony w poniedziałek wieczorem? – O Boże, pomyślał, czy jest jeszcze szansa, by ich odnaleźć?
– Proszę pozwolić mnie się tym zająć, panie Peterson – wtrącił się Hugh. Podsunął krzesło i pomógł Marian usiąść. – Pani Vogler, jeśli pani mówi prawdę, musi pani nam pomóc. Czy dobrze pani zna Arty’ego?
– Nie… nie za bardzo. On… on jest dobrym mechanikiem. Odebrałam samochód w niedzielę, a w poniedziałek po południu pojechałam na czwartą do kina, na Carley Square. Zostawiłam auto na parkingu przed kinem. Nie było go tam, kiedy wyszłam tuż przed wpół do ósmej.
– A więc Arty wiedział, w jakim stanie jest samochód – zauważył Hugh. – Czy wiedział też, że wybiera się pani do tego kina?
– Chyba tak… – Marian zmarszczyła brwi. Ciężko jej było się skupić. – Tak, rozmawialiśmy o tym u niego. Potem dolał benzyny do baku. Powiedział, że to premia, bo naprawa była kosztowna.