– Porywisty wiatr, jeszcze tego nam trzeba, jeśli po wybuchu nastąpi pożar – wymruczał Hugh. Spojrzał na Steve’a. – Nie ma się co oszukiwać. Jest źle. Musimy założyć, że Foxy spełnił pogróżkę i podłożył bombę… – powiedział.
– A Sharon i Neil są gdzieś w pobliżu. – Głos Steve’a był urywany. – Gdzie zaczynacie szukać?
– Próbujemy na ślepo – odrzekł zwięźle Hugh. – Główne poszukiwania będą na Grand Central. Proszę pamiętać, że zaparkował samochód przy alei Vanderbilt i mieszkał w hotelu Biltmore. Zna dworzec jak własną kieszeń. A Jim Owens uważa, że odgłosy pociągów, które słyszał na kasecie, bardziej kojarzą się z pociągami podmiejskimi niż z wagonami metra.
– Co z Thompsonem? – spytał Steve.
– Jeśli nie złapiemy Foxy’ego i nie wyciśniemy z niego przyznania się do winy, będzie po nim – bezbarwnym głosem odpowiedział Hugh.
Pięć minut po jedenastej helikopter wylądował na budynku PanAm. Kiedy wysiedli, natychmiast podbiegł do nich agent o pociągłej twarzy. Blady ze złości, z zaciśniętymi ustami, zdał krótką relację z ucieczki Foxy’ego.
– Co to znaczy: uciekł? – wybuchnął Hugh. – Jak to się, do diabła, stało? Czy jesteście pewni, że to był Foxy?
– Absolutnie. Rzucił walizkę z pieniędzmi. Szukają go na płycie lotniska i w budynku, ale na całym lotnisku trwa teraz ewakuacja, więc jest tam straszne zamieszanie.
– Okup nam nie powie, gdzie Arty podłożył bombę, i nie pomoże Thompsonowi – przerwał Hugh. – Musimy znaleźć Foxy’ego i zmusić go do mówienia.
Foxy uciekł! Z tępym niedowierzaniem Steve analizował te słowa. Sharon. Neil. „Steve, nie miałam racji, przebacz mi… Mamusia nie chciałaby, abym tu był…”. Czy ta dziwna kaseta miała być jego ostatnim kontaktem z nimi?
Kaseta. Głos Niny…
Steve chwycił ramię Hugh.
– Ta kaseta, którą przysłał… Musiał dograć do niej głos Niny. Mówił pan, że zabrał wszystko z garażu. Czy miał jakiś bagaż? Mógł mieć walizkę, coś przy sobie. Może wciąż ma tę drugą kasetę z głosem Niny… Może jest coś, co wskaże, gdzie są Sharon i Neil? – To był istny grad pytań.
Hugh odwrócił się na pięcie do drugiego agenta.
– Co z bagażem? – zapytał.
– Dwa kwity są przyczepione do biletu, który upuścił. Ale samolot wystartował jakieś piętnaście minut temu. Nikt nie pomyślał, aby go zatrzymać. Dostaniemy te bagaże w Phoenix.
– To nie wystarczy! – zawołał Hugh. – Słodki Chryste! To nie wystarczy! Zawróćcie ten cholerny samolot! Zbierzcie do rozładowania go wszystkich bagażowych na LaGuardii. Każcie wieży kontrolnej przygotować pas do lądowania. Nie pozwólcie, by jakiś tępy dupek stanął wam na przeszkodzie. Gdzie jest telefon?
– W budynku.
Taylor w biegu wyciągnął notatnik. Szybko wykręcił numer więzienia w Somers i połączył się z biurem naczelnika.
– Wciąż próbujemy zebrać dowody niewinności Thompsona. Proszę trzymać wolną linię telefoniczną do ostatniego ułamka sekundy.
Zadzwonił do biura gubernator i połączył się z jej osobistą sekretarką.
– Niech pani, do cholery, pilnuje, aby gubernator była osiągalna, i trzyma wolną linię telefoniczną dla naszych ludzi z LaGuardii, a drugą do więzienia. Bo inaczej ten pieprzony stan może przejść do historii za usmażenie niewinnego dzieciaka. – Odłożył słuchawkę. – Chodźmy – zwrócił się do Steve’a.
Dziewiętnaście minut, pomyślał Steve, kiedy jechali w dół windą. Dziewiętnaście minut!
Hol budynku PanAm zatłoczony był ludźmi opuszczającymi dworzec. Zamach bombowy… zamach bombowy… Te słowa były na ustach wszystkich.
Steve i Hugh torowali sobie drogę przez tłum przemieszczających się uciekinierów. Skąd można wiedzieć, gdzie szukać? Steve przeżywał męki. Był tu zaledwie wczoraj. Siedział w barze Ostryga, czekając na pociąg. Czy Sharon i Neil też tu wtedy byli, bezradni? Ponaglający głos powtarzał w kółko przez megafon:
– Proszę natychmiast opuścić budynek. Należy udać się do najbliższego wyjścia. Nie wpadać w panikę. Nie gromadzić się przy drzwiach. Opuścić teren… Opuścić teren…
Stanowisko informacyjne na górnym poziomie dworca, ze złowrogo błyskającymi światłami ostrzegawczymi, było punktem dowodzenia dla przeszukujących stację. Inżynierowie studiowali plany i diagramy, wydając błyskawiczne komendy oddziałom przeszukującym.
– W tej chwili koncentrujemy się na obszarze pomiędzy podłogą tego poziomu a sufitem dolnego – powiedział do Hugh oficer dowodzący akcją. – Jest dostępny ze wszystkich peronów i stanowi dobrą kryjówkę. Przeprowadziliśmy kontrolę wszystkich peronów i sprawdzamy skrytki. Sądzimy, że jeśli nawet znajdziemy bombę, próba rozbrojenia jej będzie zbyt ryzykowna. Oddział saperów przyniósł wszystkie koce przeciwbombowe, jakie udało im się zebrać. Rozdzielimy je pomiędzy oddziały poszukiwaczy. Możemy liczyć na to, że jeden z nich w dziewięćdziesięciu procentach skutecznie powstrzyma eksplozję.
Oczy Steve’a penetrowały halę dworcową. Głośniki były już wyłączone i wielkie pomieszczenie ogarniała cisza. Zegar. Zatrzymał wzrok na zegarze wiszącym nad stanowiskiem informacyjnym. Wskazówki przesuwały się bezlitośnie… Jedenasta dwanaście… jedenasta siedemnaście… jedenasta dwadzieścia pięć… Chciał cofnąć te wskazówki, pobiec na każdy peron, zajrzeć do każdej poczekalni, do każdego schowka. Chciał krzyczeć: Sharon! Neil!
Z desperacją odwrócił głowę. Musi coś zrobić, musi sam ich poszukać. Jego wzrok padł na wysokiego, kościstego mężczyznę, który wbiegł wejściem od strony ulicy Czterdziestej Drugiej, zbiegł po schodach i zniknął. Było w nim coś znajomego… Może to jeden z agentów? Cóż może jeszcze teraz zdziałać dobrego?
Włączył się głośnik.
– Jest godzina jedenasta dwadzieścia siedem. Wszyscy poszukujący udadzą się natychmiast do najbliższego wyjścia. Natychmiast opuścić dworzec. Powtarzam. Natychmiast opuścić dworzec.
– Nie! – Steve ścisnął ramię Hugh i odwrócił go do siebie. – Nie!
– Panie Peterson, niech pan będzie rozsądny. Jeżeli ta bomba wybuchnie, wszyscy możemy zginąć. Jeśli nawet Sharon i Neil są tutaj, nie możemy im pomóc w ten sposób.
– Ja nie wychodzę – oświadczył Steve.
Hugh i jeden z policjantów chwycili go za ramiona.
– Panie Peterson, niech pan będzie rozsądny – powtórzył Hugh.
Steve wyrwał się im.
– Zostawcie mnie, do cholery! – zawołał. – Zostawcie mnie!
49
To na nic! Z oczami wpatrzonymi w tarczę zegara Sharon rozpaczliwie próbowała wbić odłamaną krawędź klamki w sznury na nadgarstkach. Trudno było, trzymając klamkę w jednej dłoni, przeciąć więzy na drugiej. Przeważnie w ogóle nie trafiała w sznur i metal wbijał jej się w rękę. Czuła sączącą się z rany krew. Co będzie, jeśli przebije tętnicę i zemdleje?
Krew zmiękczała sznury, stawały się bardziej sprężyste i metal ześlizgiwał się po nich. Już od godziny próbowała uwolnić ręce. Była za dwadzieścia pięć jedenasta. Za dwadzieścia jedenasta.
Za dziesięć… Za pięć… Pięć po…
Twarz miała mokrą od potu, dłonie lepkie od krwi. Nie czuła już bólu. Wiedziała, że Neil ją obserwuje. Dziesięć po jedenastej poczuła, że sznury słabną, puszczają. Zbierając resztki sił, szarpnęła rękami na boki i oswobodziła się z więzów.
Podniosła ręce i potrząsnęła nimi, próbując odzyskać czucie.
Piętnaście minut!
Opierając się na lewym łokciu, podciągnęła się w górę i przesunęła na tyle, aby oprzeć się plecami o ścianę. Udało jej się unieść do pozycji siedzącej. Nogi opadły przez krawędź łóżka. Ostry ból przeszył kostkę.
Czternaście minut.