Nie mogła chodzić. Nawet jeśli zdoła się doczołgać do bomby, może ją niechcący potrącić i uruchomić. Pamiętała, z jaką niesłychaną ostrożnością pracował Foxy, gdy łączył przewody.
Nie miała szans. Musi uwolnić Neila. Jeśli zdoła go rozwiązać, mógłby wyjść i ostrzec ludzi. Wyjęła mu knebel z ust.
– Spróbuję cię rozwiązać. To może boleć – powiedziała do chłopca.
I wtedy usłyszała odgłos. Coś stukało do drzwi. Czy on wracał? Czy zmienił zdanie? Przytulając do siebie Neila, Sharon wpatrywała się w drzwi. Otwierały się powoli. Pstryknął kontakt.
W przyćmionym świetle ujrzała coś, co sprawiało wrażenie zjawy, kroczącej chwiejnie w jej stronę. Kobieta! Stara kobieta z głęboko zapadniętymi, rozbieganymi oczami! Struga krwi wypływała jej z ust.
Neil skulił się, gdy podeszła bliżej, i patrzył przerażony, jak przybyła zjawa zaczyna pochylać się do przodu. W pewnym momencie upadła na bok jak bezwładny worek. Próbowała mówić:
– Nóż… wciąż tkwi w moich plecach… Pomocy… Proszę… wyjmijcie go… Boli… Chcę tutaj umrzeć…
Jej głowa opierała się o stopę Sharon, ciało było groteskowo wygięte. Sharon dostrzegła rękojeść noża pomiędzy łopatkami. Mogłaby nim uwolnić Neila… Drżąc na całym ciele, ujęła rękojeść w obie dłonie i pociągnęła. Nóż wysunął się z rany. Trzymając go mocno, Sharon natychmiast przecięła więzy na rękach i nogach chłopca.
– Neil… biegnij!… Wydostań się stąd!… Krzycz do ludzi, że zaraz będzie tu wybuch!… Śpiesz się!… W dół, po schodach!… Zobaczysz dużą rampę!… Biegnij tam!… Na peronie wejdź po schodach!… Zobaczysz ludzi!… Tatuś przyjdzie po ciebie!… Śpiesz się!… Wyjdź z tego budynku!… Niech wszyscy ludzie wyjdą!…
– Sharon, a co z tobą? – błagalnym głosem zapytał Neil. Ześlizgnął się z łóżka. Próbował iść, ale się potknął. – Moje nogi… – jęknął.
– Neil… idź już! Idź – ponaglała go.
Rzucając jej ostatnie błagalne spojrzenie i starając się pokonać ból, wybiegł z pokoju. Bardzo się bał. Bomba! Może, jeśli mu się uda kogoś znaleźć, to pomogą Sharon. Był już przy końcu rampy, na stacji kolejowej. Tory. Sharon mówiła, żeby biegł w górę po schodach. Rozległ się czyjś głos. Brzmiał tak jak wtedy, gdy dyrektor mówił w szkole przez głośniki.
Ten głos nakazywał, żeby wszyscy wyszli. Gdzie jest człowiek, który to mówił?
Usłyszał kroki na schodach. Ktoś nadchodził, ktoś, kto pomoże Sharon! Neil poczuł wielką ulgę. Próbował krzyknąć, ale nie mógł, brakowało mu tchu. Bardzo bolały go nogi. Z trudem dobiegł do schodów i zaczął się wspinać. Musi powiedzieć o Sharon!
Neil spojrzał w górę i ujrzał zbliżającą się do niego twarz. Twarz, która nawiedzała go w sennych koszmarach.
Foxy również zobaczył Neila. Zmrużył oczy i wyciągnął ręce…
Neil odskoczył na bok i wystawił nogę. Mężczyzna zawadził stopą o jego trampek i upadł. Omijając wyciągnięte, chcące go schwytać ręce, Neil wbiegł po schodach na górę. Znalazł się w jakimś dużym, pustym pomieszczeniu. Nikogo tu nie było! Szlochając, wbiegał po schodach jeszcze wyżej. Próbował krzyczeć. Wszędzie byli policjanci! Wszyscy uciekali! Uciekali od niego! Kilku z nich popychało jakiegoś człowieka.
Popychali tatusia!
– Tatusiu! – zawołał Neil. – Tatusiu!
Ostatnim wysiłkiem zaczął biec przez halę. Steve usłyszał go, odwrócił się, podbiegł i chwycił chłopca w ramiona…
– Tatusiu – szlochał Neil. – Ten zły człowiek zabije teraz Sharon… Tak, jak zabił mamusię.
50
Rosie walczyła z całych sił, aby nie dać się usunąć z dworca. Lally znajdowała się tam, na dole, w Sing-Singu. Wiedziała o tym! Wszędzie było pełno glin. Kilku z nich stało przy stanowisku informacyjnym. Rosie odnalazła wzrokiem Hugh Taylora. To był ten miły facet z FBI, który zawsze z nią rozmawiał, jeśli przypadkiem znalazł się na stacji. Pobiegła do niego, chwyciła za ramię.
– Panie Taylor… Lally… – odezwała się błagalnym głosem. Hugh spojrzał na nią z góry i uwolnił ramię.
– Do diabła, wynoś się stąd, Rosie – powiedział ze złością.
– Nie, nie… – chlipała.
Dostrzegła, jak Hugh i jeden z policjantów chwycili za ramiona wysokiego mężczyznę, który stał przy nich. Zaczęli się szamotać.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk.
– Tatusiu! Tatusiu!
Rosie się odwróciła. Mały chłopiec pędził przez halę i natychmiast ten wysoki mężczyzna minął ją, biegnąc w jego stronę.
Usłyszała, jak chłopiec mówi coś o złym człowieku. Może widział tego faceta, którego obserwowały z Lally? Mały płakał.
– Tatusiu, pomóż Sharon, ona jest ranna. Jest związana i jest tam z nią chora starsza pani – mówił przez łzy.
– Gdzie, Neil, gdzie? – dopytywał się błagalnie Steve.
– Chora starsza pani! – wrzasnęła Rosie. – To Lally! Jest w swoim pokoju. Wie pan gdzie, panie Taylor… W Sing-Singu… w starej pomywalni!
– Chodźmy! – zawołał Hugh.
Steve pchnął Neila w ramiona policjanta.
– Zabierzcie stąd mojego syna! – krzyknął i pobiegł za Taylorem.
Dwóch policjantów podążyło za nimi, zmagając się z ciężkim, metalowym arkuszem.
– Chryste! Wynośmy się stąd! – Ktoś otoczył Rosie ramieniem i pociągnął w stronę wyjścia. – Bomba wybuchnie lada moment!
51
Sharon słyszała tupot, gdy Neil zbiegał po schodach. Proszę, Boże, niech będzie bezpieczny. Pozwól mu uciec – modliła się gorąco.
Jęczenie starej kobiety ustało… Zabrzmiało ponownie… Zamilkło na dłużej. Gdy powtórzyło się znowu, było cichsze, lżejsze, jakby zamierało.
Sharon przypomniała sobie, że ta biedaczka powiedziała, iż chce tu umrzeć. Pochylając się, dotknęła splątanych włosów i pogłaskała je delikatnie. Czubkami palców gładziła pomarszczone czoło. Czuła wilgotną, chłodną skórę. Lally zadrżała gwałtownie. Jęki ustały.
Sharon wiedziała, że kobieta już nie żyje. A teraz ona miała umrzeć.
– Kocham cię, Steve – powiedziała głośno. – Kocham cię, Steve.
W wyobraźni ujrzała jego twarz. Potrzeba zobaczenia go była jak fizyczny ból, pierwotny, głęboki, przewyższający potworny ból w nodze i kostce.
Przymknęła oczy. „I przebacz nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom… W Twoje ręce powierzam duszę moją…”.
Uniosła powieki. W drzwiach stał Foxy. Uśmiechał się od ucha do ucha. Palce miał wygięte jak szpony, gdy zbliżał się do niej.
52
Hugh biegł po peronie. Wokół torów, w dół po rampie, na najniższy poziom dworca. Steve pędził obok niego. Policjanci, taszczący koc przeciwwybuchowy, usiłowali dotrzymać im kroku.
Byli na rampie, gdy usłyszeli krzyk.
– Nie!… Nie!… Nie!… Steve! Pomóż mi!… Steve!…
Czasy osiągnięć sprinterskich Steve’a minęły dwadzieścia lat temu. Ale w tej chwili poczuł ogromny przypływ sił, niesamowity strumień energii, który zawsze wzbierał w nim podczas wyścigu.
– Steeeeeveeee!… – Krzyk zamarł.
Schody, był już przy schodach. Pokonał je i wpadł przez otwarte drzwi do jakiegoś pokoju. Natychmiast zdał sobie sprawę z całego koszmaru rozgrywającej się tu sceny: leżące na podłodze ciało starej kobiety i Sharon, która próbowała uwolnić się z rąk pochylonej nad nią postaci.
Steve rzucił się na napastnika i uderzył głową w jego wygięte plecy. Obydwaj upadli na łóżko, które załamało się pod ich ciężarem i wszyscy stoczyli się na podłogę. Foxy oderwał ręce od szyi Sharon. Stanął chwiejnie na nogach, a potem przykucnął. Steve usiłował się podnieść, ale potknął się o ciało Lally. Oddech Sharon był jak śmiertelne rzężenie torturowanego.