5
Taksówka zatrzymała się z piskiem opon przed budynkiem News-Dispatch. Sharon poszperała w torebce, wyjęła portfel i zapłaciła kierowcy.
Zadymka na chwilę ustała, ale temperatura wciąż spadała, a chodnik był śliski.
Poszła prosto do pokoju redakcyjnego. Na jej biurku leżała kartka z wiadomością, aby natychmiast skontaktowała się z redaktorem działu miejskiego.
Zaniepokojona przeszła szybko przez gwarny pokój. Redaktor siedział sam w swoim małym, zagraconym gabinecie.
– Wejdź i zamknij drzwi. – Wskazał jej krzesło. – Masz felieton na dzisiaj?
– Tak.
– Jest tam coś o próbie skontaktowania się z gubernator Greene w sprawie Thompsona?
– Oczywiście. Myślałam o tym i zmienię początek. To, że gubernator powiedziała, iż nie odroczy egzekucji, może okazać się punktem przełomowym. Może pobudzić do działania więcej ludzi. Wciąż jeszcze mamy czterdzieści osiem godzin.
– Zapomnij o tym.
Sharon patrzyła na niego osłupiała.
– Co to znaczy, zapomnij o tym? Cały czas byłeś po mojej stronie.
– Powiedziałem: zapomnij o tym. Po swoim oświadczeniu gubernator osobiście zadzwoniła do starego i go ochrzaniła. Stwierdziła, że celowo wywołujemy atmosferę sensacji, aby sprzedawać więcej egzemplarzy naszej gazety. Powiedziała, że też nie wierzy w słuszność kary śmierci, lecz nie ma prawa podawać w wątpliwość wyroku sądu, nie mając nowych dowodów. Jeśli chcemy prowadzić kampanię w sprawie wprowadzenia poprawki do konstytucji, to mamy do tego prawo i ona od początku do końca będzie nam pomagać, ale wywieranie nacisku, aby interweniowała w konkretnym przypadku, sprawia wrażenie, jakby próbowano wybiórczo stosować prawo. Stary w końcu się z nią zgodził.
Sharon poczuła gwałtowny ból w żołądku. Przez moment bała się, że zwymiotuje. Zacisnęła usta, próbując pokonać nagły skurcz w gardle. Redaktor spojrzał na nią uważnie.
– Dobrze się czujesz, Sharon? Jesteś bardzo blada.
– Wszystko w porządku – wykrztusiła.
– Mogę wysłać kogoś innego na to jutrzejsze zebranie. Ty lepiej weź kilka dni wolnego.
– Nie – zaprotestowała. Chciała tam pójść, gdyż władze ustawodawcze Massachusetts miały debatować nad zniesieniem kary śmierci w tym stanie.
– Niech ci będzie. Zostaw felieton i idź do domu. – W jego głosie brzmiało współczucie. – Przykro mi, Sharon. Wprowadzenie poprawki konstytucyjnej może trwać całe lata. Myślałem, że jeśli uda nam się nakłonić gubernator Greene, aby złagodziła wyrok śmierci, to takie samo podejście może się przyjąć w innych przypadkach w całym kraju, ale rozumiem jej stanowisko.
– Ja też rozumiem, że nie należy już protestować przeciw zalegalizowanemu morderstwu, chyba że abstrakcyjnie.
Nie czekając na jego reakcję, poderwała się z krzesła i wyszła. Idąc do swego pokoju, sięgnęła do torby i wyjęła złożone kartki maszynopisu z artykułem, nad którym pracowała niemal całą noc. Starannie przedarła je na pół, potem na ćwiartki, wreszcie na ósemki. Patrzyła, jak wpadają do wypchanego kosza na śmieci. Wkręciła do maszyny czysty arkusz papieru i zaczęła pisać: „Społeczeństwo ponownie ma możliwość skorzystania z niedawno odzyskanego przywileju – prawa do zabijania. Prawie czterysta lat temu francuski filozof Montaigne napisał: «Zbrodnia, jaką popełnia jeden człowiek, zabijając drugiego, każe mi lękać się zbrodni zabicia go».
Jeśli zgadzasz się z tym, że kara śmierci powinna być zniesiona przez konstytucję…”.
Pracowała nad tekstem bez przerwy przez dwie godziny, wykreślając, wstawiając i zmieniając zdania. Kiedy skończyła, przepisała go szybko, oddała, wyszła z budynku i złapała taksówkę. Jadąc do domu, patrzyła ze smutkiem, jak płatki śniegu osiadają na trawniku. Jeśli się utrzymają, jutro dzieci będą mogły jeździć na sankach.
Miesiąc temu Steve przyniósł łyżwy i wybrali się na ślizgawkę. Neil miał pójść z nimi. Sharon planowała, że potem pójdą do zoo, a następnie zjedzą obiad w Tawernie na Błoniu. W ostatniej chwili chłopiec oświadczył, że nie czuje się dobrze i został w domu. Nie lubił jej, to oczywiste.
– Jesteśmy, proszę pani – odezwał się taksówkarz.
– Co? Ach tak, przepraszam. – Właśnie wjeżdżali w Dziewięćdziesiątą Piątą. – Trzeci dom po lewej.
Mieszkała na parterze w odrestaurowanej kamienicy.
Taksówka zatrzymała się przed domem. Kierowca, szczupły siwiejący mężczyzna, spojrzał na nią życzliwie.
– Chyba nie jest aż tak źle, proszę pani – powiedział. – Wygląda pani na bardzo zmartwioną.
Próbowała się uśmiechnąć.
– Chyba mam zły dzień. – Rzuciła okiem na licznik i sięgnęła do kieszeni po pieniądze, zaokrąglając sumę o suty napiwek.
Taksówkarz otworzył jej drzwi.
– O rety, przez tę pogodę mnóstwo ludzi w godzinie szczytu utknie w korkach. Jak się na dobre rozpada… Lepiej niech pani już dziś nie wychodzi z domu.
– Muszę później jechać do Connecticut.
– Dobrze, że to pani, a nie ja. Dzięki.
Angie, sprzątająca u Sharon dwa razy w tygodniu, musiała dopiero co wyjść. W powietrzu unosił się zapach cytrynowej emulsji do mebli, kominek był wyczyszczony, a kwiaty oskubane z zeschłych liści i podlane. Jak zwykle mieszkanie przywitało właścicielkę obietnicą wypoczynku. Stary, wschodni dywan, należący kiedyś do jej babki, wyblakł do łagodnych odcieni czerwieni i błękitu, ale pasował do niebieskich obić krzeseł i kanapy. Urządzała swoje mieszkanie bardzo starannie i choć zabrało jej to cztery weekendy, była zadowolona z rezultatu. Obrazy i grafiki, wiszące na ścianach i nad kominkiem, kupowała w małych antykwariatach, na aukcjach, a także przywoziła z zagranicznych podróży. Steve uwielbiał ten pokój. Zawsze zauważał nawet najmniejszą zmianę.
– Masz jakiś specjalny dar tworzenia domu – powiedział jej kiedyś.
Przeszła do sypialni i zaczęła się rozbierać. Weźmie prysznic, przebierze się, zaparzy herbatę i postara trochę się zdrzemnąć. W tej chwili nie potrafiła nawet logicznie myśleć.
Było już prawie południe, gdy położyła się do łóżka i nastawiła budzik na wpół do czwartej. Długo nie mogła zasnąć. Ronald Thompson. Była pewna, że gubernator odroczy egzekucję. Nie ulegało wątpliwości, iż chłopak jest winny. Ale poza jednym wykroczeniem, gdy miał piętnaście lat, jego akta były czyste. Jest taki młody.
Steve. To tacy ludzie jak Steve kształtowali opinię publiczną. Reputacja Petersona, jego uczciwość i postępowanie zgodnie z zasadami sprawiały, że ludzie go słuchali.
Czy kochała Steve’a?
Tak.
Bardzo?
Bardzo, bardzo.
Czy chciała za niego wyjść za mąż?
Będą musieli dziś wieczorem o tym porozmawiać. Wiedziała, że to dlatego Steve chciał, żeby dziś u niego została. Tak bardzo pragnął, aby Neil ją zaakceptował. Niewiele jednak z tego wychodziło, nie można wymusić czyjejś sympatii. Neil odnosił się do Sharon z dużą rezerwą. Czy dlatego, że jej nie lubił? Czy reagowałby w ten sam sposób na każdą inną kobietę, która odciągnęłaby od niego uwagę ojca? Nie wiedziała.
Czy chciałaby zamieszkać w Carley? Bardzo lubiła Nowy Jork. Kochała to miasto przez siedem dni w tygodniu.
Zaczynała odnosić sukcesy jako pisarka. Jej książka miała już piąty dodruk. Wprawdzie została wydana w miękkich okładkach i nie zainteresował się nią żaden renomowany wydawca, ale recenzje były niezłe i sprzedawała się nadspodziewanie dobrze.
Czy to właściwy moment, aby wiązać się z kimkolwiek? I to z człowiekiem, którego syn jej nie lubi? Zresztą Steve nigdy nie zgodzi się przenieść z Neilem do miasta.