— On ma koronę! — wykrzyknęła Mary.
— Urządzenie wyładowcze! — oświadczył z dumą Lusin. — Spala błyskawicami. Świetny, co?
Na głowie smoka istotnie rosły trzy złocone rogi, z których zeskakiwały iskierki otaczające paszczękę czerwonawą aureolą. Ale iskierki w niczym nie przypominały spopielających błyskawic.
— Sprawdź! — powiedział Lusin. — Rzuć kamień. Lub coś innego.
— A czemu sam nie rzucisz? Twoje dzieło, sam więc kontroluj.
— Szkoda mi — przyznał z uśmiechem. — Nie mogę.
Na wylizanej Orze trudno o kamień, rzuciłem więc w smoka scyzorykiem.
Zwierzę gwałtownym ruchem obróciło głowę, błysnęło oczami i wystrzeliło z korony błyskawicę. Wyładowanie dosięgło nożyka jeszcze w locie i zamieniło w obłoczek plazmy. Zaraz potem druga błyskawica trafiła mnie prosto w pierś.
Gdybyśmy, podobnie jak wszyscy mieszkańcy Ory, nie byli chronieni indywidualnymi polami, z pewnością zostalibyśmy oślepieni wyładowaniem, a ja sam rozleciałbym się na strzępy.
— Może trzy błyskawice naraz — powiedział z zachwytem Lusin. — W trzech kierunkach. Nazywa się Gromowładny.
— Nie chciałbym walczyć z Gromowładnym w powietrzu! — wykrztusił zaskoczony Anioł.
Sądzę, że Trub nie tyle się przestraszył, ile pozazdrościł smokowi jego groźnej broni.
— Niech ci będzie Gromowładny — powiedziałem pobłażliwie. — Ale po co mamy wieźć na Perseusza smoki i pegazy?
— Przydadzą się, Eli.
Nie przypuszczałem nawet wówczas, jak bardzo uzasadniona okaże się przezorność Lusina!
Wyszedłem z Mary na zewnątrz.
Był wieczór, sztuczne słońce już zgasło.
— Sami! — krzyknąłem. — Nareszcie sami na Orze!
— Dotychcaas bardziej zależało ci na towarzystwie przyjaciół niż na samotności we dwoje — powiedziała z lekkim wyrzutem Mary.
— Czyżbyś była zazdrosna o Lusina i Truba? — odparłem ze śmiechem. — Chodźmy, pokażę ci Orę.
Długo spacerowaliśmy alejami planety, wstępowaliśmy do opustoszałych gwiezdnych hoteli. W czasie spaceru opowiadałem Mary, jak poznałem Altairczyków, 10
Wegan i Aniołów. Przeszłość stanęła przede mną jak żywa. Przypomniałem sobie Andre, który tu właśnie dokonywał wielkich odkryć, podczas gdy ja szczerzyłem zęby, wyśmiewałem go, przyczepiałem się do nieistotnych błędów. Dopóki żył wśród nas, zbyt nisko go ceniliśmy, a najwięcej w tym mojej winy.
Nagle ujrzałem łzy w oczach Mary.
— Sprawiłem ci czymś przykrość? — zapytałem. Spojrzała na mnie przelotnie i powiedziała niemal wrogo:
— Nie zauważasz we mnie żadnych zmian?
— Jakich?
— Różnych… Nie sądzisz, że zbrzydłam? Wytrzeszczyłem na nią zdumione oczy. Nigdy przedtem nie była tak piękna. Odwróciła się ode mnie, kiedy jej to powiedziałem, i długo milczała. Zgasłe słońce zapłonęło znów księżycem, gdyż zgodnie z harmonogramem był właśnie na Orze czas pełni.
— Jesteś dziwnym człowiekiem, Eli — powiedziała wreszcie. — Dlaczego właściwie zakochałeś się we mnie?
— To bardzo proste. Jesteś Mary. Jedyna i niepowtarzalna.
— Każda istota ludzka jest jedyna i niepowtarzalna, sobowtóry się nie zdarzają. Naprawdę kochasz jedynie dwie osoby. Głos ci drży i oczy błyszczą, kiedy o nich mówisz.
— Masz na myśli Andre?
— I Fiolę!
— Nie mów tak, Mary! — wziąłem ją za rękę, ale się ode mnie odsunęła. Spróbowałem obrócić to w żart. Masz rację, oboje są mi bardzo bliscy. Ale naprawdę, niepokoiłem się jedynie wtedy, kiedy byłaś z dala ode mnie.
Nawet teraz na myśl o naszym rozstaniu zatrząsłem się ze strachu!
— Ale głos ci nie drży — zaoponowała ze smutkiem. — Mówisz o swoim strachu bardzo spokojnym tonem, Eli. Ale to nic. Musisz już iść do Wiery. Obiecaj mi potraktować poważnie to, co ci ona powie.
— Wiesz, co mi zamierza powiedzieć?
— Siostra powie ci to znacznie lepiej.
— Same zagadki! Romero zapowiada niespodzianki, Wiera może rozmawiać jedynie w cztery oczy, ty również jesteś tajemnicza. Powiedz od razu!
— Wiera zrobi to lepiej — powtórzyła Mary.
3
— Jesteś oczywiście zdziwiony, że nasza rozmowa odbywa się bez świadków — zaczęła Wiera. — Chodzi o to, że mowa będzie o sprawach osobistych. Zgodnie z decyzją Wielkiej Rady muszę poradzić się ciebie, kogo mianować admirałem naszej floty. Od admirała wymaga się czego innego niż od dowódców statków lub nawet eskadr.
Wzruszyłem ramionami.
— Najpierw muszę, wiedzieć, jakie są wymagania. — Po pierwsze, walory ogólnoludzkie — odwaga, zdecydowanie, nieustępliwość, wytrwałość w dążeniu do celu, szybka orientacja… Po drugie, cechy specjalne umiejętność dowodzenia statkiem i ludźmi, dobra orientacja w przestrzeni galaktycznej, znajomość przeciwnika i jego metod walki. I wreszcie wymogi szczególne — giętki intelekt, precyzja myśli, doskonałe rozumienie nowej sytuacji i dobre, czułe na niedole innych serce… Bowiem ten człowiek, nasz admirał, będzie głównym przedstawicielem ludzkości wobec na razie nam nie znanych, lecz niewątpliwie bardzo starych i potężnych cywilizacji galaktycznych.
Roześmiałem się.
— Nakreśliłaś wizerunek bóstwa, nie człowieka. Oblicze świętego! Niestety, ludzie nie są bogami.
— Potrzebujemy takiego właśnie człowieka. Nikomu innemu ludzie nie mogą powierzyć naczelnego dowództwa.
Zaczęliśmy omawiać kandydatury.
Ani Olga, ani Osima, ani Allan nie nadawali się, to było oczywiste. Zaproponowałem Wierę, ale siostra nie chciała o niczym słyszeć. Powiedziałem wówczas, że gdyby Andre nie był w niewoli, byłby idealnym kandydatem na dowódcę. Wiem zdyskwalifikowała i jego, uważała bowiem, iż Andre ma intelekt przenikliwy, lecz zbyt jednostronny.
Ogarnęła mnie złość: ta zabawa w wybory nie miała sensu. Wszystko mi jedno, kto będzie mną dowodził. Trzeba się zwrócić do Wielkiego. Beznamiętna maszyna da najlepszą odpowiedź.
— Zwracaliśmy się do Wielkiego.
— Jakoś o tym nie słyszałem.
— Trzymano to w tajemnicy. Zleciliśmy maszynie sprawdzenie kandydatury, zaproponowanej jednogłośnie przez Wielką Radę. Komputer potwierdził wybór.
Poczułem się mocno dotknięty. Wielka Rada mogła nie kryć przede mną swojej decyzji, bądź co bądź w sprawach Perseusza nie byłem zupełnym laikiem. Zapytałem sucho:
— Kim więc jest ten niezwykły człowiek, ten chodzący magazyn cnót i zalet? Kogo wybraliście na swego dowódcę?
Wiem odparła spokojnie:
— Tym człowiekiem jesteś ty, Eli.
Byłem tak zaskoczony, że nawet się nie oburzyłem. Po chwili zacząłem przekonywać, że ich decyzja to oczywisty błąd, pomyłka, brednie i obłęd — do wyboru. Przecież znam siebie dobrze i w żaden sposób nie umiałbym się wcisnąć w nakreślony przez siostrę portret idealnego polityka i zręcznego dowódcy.
Wiera zawczasu przygotowała się do dyskusji. Moje argumenty odskakiwały od niej jak groch od ściany.
— Czy wydaje ci się, że nie masz żadnych zalet?
— Mam za to kilka dobrych ludzkich wad!…