Chcę podyskutować z pracą Romera i sam opowiedzieć o sobie. Nie byłem tym władczym, nie znającym wahania, dumnym i nieustraszonym dowódcą, jakim mnie przedstawił. Cierpiałem i radowałem się, ogarniała mnie panika i znów bratem się w garść, czasami sam sobie wydawałem się żałosny i zagubiony, ale szukałem, nieustannie szukałem prawidłowego wyjścia z sytuacji niemal beznadziejnych. Tak to wyglądało. Będę obalał, a nie uzupełniał książkę Pawła. Nie chcę dyktować powieści o naszych błędach i ostatecznym zwycięstwie, bo o tym mówi wystarczająco dokładnie oficjalne sprawozdanie. Chcę opowiedzieć o mękach mego serca, rozterkach mojej duszy i krwi mych bliskich, którzy zginęli…
5
Nasz meldunek, że eskadra nie jest gotowa do dalekiej wyprawy, wywołał na Ziemi wielkie zaniepokojenie. Wierę i mnie wezwano na posiedzenie Wielkiej Rady. Poprosiłem Mary, aby nam towarzyszyła w podróży. Nie widywałem teraz żony całymi tygodniami: ja przeprowadzałem inspekcję statków, ona znalazła sobie zajęcie w laboratoriach Ory.
Wydało mi się, że jest chora. Wiedziałem oczywiście, że na Orze, podobnie jak na Ziemi, choroby są niemożliwe, ale Mary była smutna, błyszczały jej oczy, a napuchnięte wargi były tak suche, że się nie na żarty przejąłem.
— Ach nie, nic mi nie jest, jestem zdrowa za dwoje i — powiedziała niecierpliwie. — Kiedy odlatujecie?
— Może jednak odlatujemy? Po co masz zostawać na Orze?
— A po cóż mam lecieć na Ziemię? Ty musisz, więc leć.
— Taka długa rozłąka…
— A tu nie ma rozłąki? W ciągu ostatniego miesiąca widziałam cię trzy razy!
— Na statku będziemy ciągle razem.
— Tam też znajdziesz powód, aby mnie zostawić samą. Nie namawiaj mnie.
Milczałem. Powiedziała nieco cieplejszym tonem: — Zresztą dam ci zlecenie. Spis materiałów do mego laboratorium.
Przyszła mi do głowy pewna myśl, która wydała mi się doskonała.
— Na Wegę leci kurier galaktyczny „Wężownik”. Nie chciałabyś się tam przespacerować? Wyprawa na Wegę zajmie ze trzy miesiące i na Orę wrócimy niemal równocześnie.
— Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, co ja na tej Wedze zgubiłam?
— Nic nie zgubiłaś, ale wiele możesz znaleźć…
— Masz na myśli oczywiście Fiolę?
— Chciałaś przecież się z nią zaprzyjaźnić.
— To ty tego chciałeś, a nie ja. Nigdy nie pragnęłam przyjaźni wężycy, nawet najpiękniejszej, i to w dodatku ukochanej wężycy mego męża!
Wszystko się jednak dobrze skończyło, bo udało mi się żonę udobruchać. Mary odprowadziła mnie na „Cielca”, objęta, ucałowała i wręczyła spis potrzebnych jej materiałów. Lista była tak obszerna, że ledwie mieściła się na metrowej taśmie.
Już na statku Wiera powiedziała do mnie:
— Mary dobrze wygląda. I chyba zdrowie jej dopisuje?
— Jest zdrowa za dwoje, tak mi przynajmniej powiedziała.
Siostra spojrzała na mnie uważnie, ale rozmowy na ten temat nie kontynuowała.
Wszystkie dni lotu były wypełnione ciągłymi naradami z Wierą i jej doradcami, których było co najmniej stu. Cały ten zespół wzbogacony o Mały Komputer Pokładowy opracowywał szczegóły wszechświatowej polityki ludzkości. Nudziło mnie to śmiertelnie i na jednym takim sympozjum powiedziałem coś zjadliwego. Nie miałem widać racji, bo członkowie Wielkiej Rady z entuzjazmem wysłuchali referatu Wiery „Zasady polityki galaktycznej ludzkości” i urządzili jej owację. Mnie zresztą również oklaskiwano, chociaż nie mówiłem o szlachetnych celach, lecz o trudnościach materialnych, które nie zlikwidowane w porę mogą spowodować fiasko całej wyprawy.
Po zakończeniu posiedzenia członkowie Wielkiej Rady rozjechali się na planety produkcyjne, aby dopilnować na miejscu pracy w tamtejszych zakładach wytwórczych, a ja wraz z Wierą zacząłem zbierać się do powrotu. Kilka dni zajęło mi kompletowanie materiałów dla Mary. Zdążyłem jeszcze wstąpić do Olgi, która na krótko przed nami przyleciała na Ziemię rodzić i teraz pielęgnowała ładniutką córeczkę Irenkę. Olga też zamierzała wracać na Orę.
W ciągu czterech miesięcy naszej rozłąki Mary bardzo się zmieniła. Była tęga, a jej porywisty krok zmienił się w ostrożne, niezręczne stąpanie. Gwizdnąłem ze zdumienia, a później chwyciłem ją na ręce.
— Uważaj! — zawołała. — W prognozie ciążowej noszenia na rękach nie przewidziano…
— Powinienem ci dać klapsa! — powiedziałem, stawiając ją ostrożnie na podłodze. — Nie pisnęłaś ani słowa. Wżera też dobra… Przecież z pewnością wiedziała!
— Wiedziała, a ty powinieneś się był domyślić! odparła z żartobliwym wyrzutem Mary. — Powiedziałam ci zresztą, że jestem zdrowa za dwoje. Zwyczajny człowiek, a nie admirał na pewno by zrozumiał. Co do Wżery, to umówiłyśmy się nic tobie nie mówić, bo na Ziemi miałeś i tak dość kłopotów.
Zasypywałem żonę pytaniami. Chciałem się dowiedzieć, kiedy będzie poród i jak przebiegnie. Mary błagalnym gestem podniosła ręce do góry. Dawno nie widziałem jej w tak wyśmienitym nastroju.
— Nie wszystko od razu, Eli! Za miesiąc będziesz miał syna, szybko wybieraj dla niego imię. A teraz powiedz, co z moim zamówieniem?
— Sto ciężkich skrzyń leży w ładowni statku. Starożytne bomby jądrowe przechowywane w muzeach są znacznie lżejsze od twojego sprzętu. Omal nie wyzionąłem ducha podnosząc najmniejszą z tych paczuszek.
Mary roześmiała się.
— W skrzyniach też są bomby, tyle że rozsiewające życie, a nie śmierć. Dziwi cię to? Naszym kobiecym przeznaczeniem jest wszak przedłużanie życia. To mężczyźni z dawien dawna zajmują się niszczeniem. I jeżeli u Zływrogów. …
— Nie musisz mnie agitować, ale na matriarchat się nie zgodzę. Mogę co najwyżej uznać równouprawnienie. Masz pozdrowienia od jeszcze jednej siewczyni życia, Olga urodziła córeczkę, Irenkę. Prognozy sprawdziły się co do joty, a poród był lekki.
— Cieszę się bardzo, że z Olgą wszystko w porządku… Ale odnoszę wrażenie, że stan innych kobiet interesuje cię bardziej niż samopoczucie własnej żony?
— Inne kobiety nie są tak skryte, nie mówiąc już o ich mężach. Jeżeli jeden dowódca eskadry prosi nagle o urlopowanie go na Ziemię, a drugi niemal co godzinę pojawia się na stacji łączności dalekosiężnej, to admirał chcąc nie chcąc musi się w końcu zainteresować, o co tu chodzi. Ciebie także wyślemy na Ziemię najbliższym statkiem ekspresowym, abyś tam urodziła, jak każe-tradycja.
— Zapoczątkujemy nową tradycję: urodzę na Orze. Prosiłam już Spychalskiego, aby pozwolił mi tu zostać. Zgodził się. Nie chmurz się, opieka lekarska jest tu równie dobra jak na Ziemi.
— Wobec tego nasz syn będzie nazywał się Aster — powiedziałem uroczyście. — Będzie pierwszym człowiekiem urodzonym wśród gwiazd, musi więc mieć gwiezdne imię.
6
MUK przepowiedział, że poród będzie ciężki i poród istotnie był ciężki.
W tych trudnych dla mnie dniach często wspominałem Andre, który niepokoił się o Żannę, chociaż wiedział, że nowy człowiek pojawi się na świat zdrowy i w przepisowym terminie. Żartowałem wtedy z niego, a teraz mimo pewności, iż Aster urodzi się pomyślnie, denerwowałem się tak samo.
To był świetny chłopak, ten nasz Aster. Pięć kilogramów mięśni i nieprzepartego uroku. Synek roześmiał się, jak tylko otworzył oczy, i radośnie wierzgnął nóżkami. Świat wydał mu się piękny!
— Wiedziałam, że Aster będzie podobny do ciebie — powiedziała Mary. — Miałam jego wizerunki horoskopowe już w trzecim miesiącu ciąży, ale nie pokazywałam, bo się na ciebie nieco gniewałam. Nie tłumacz się, powiedz lepiej, kiedy start?