— Sądzę, że Niszczycielom tym razem nie udadzą się ich prymitywne sztuczki, którymi omal nie pokonali Olgi i Leonida — odparł Romero, który początkowo nastrojony był bardzo optymistycznie.
— Ja też tam byłem — przypomniał sucho Osima.
— Doskonale pamiętam, szanowny kapitanie Osimo, że i pan był wśród trzech dowódców uciekających na złamanie karku z Perseusza — dorzucił beznamiętnym tonem Romero. — I bardzo się cieszę, że właśnie pan kieruje zwycięskim powrotem.
Obserwowałem wówczas Pomarańczową. Fale przestrzenne obmacujące dziwną gwiazdę zamieniły się w urządzeniach lokacyjnych w zwykłe światło i układały się w jej aktualny wizerunek. Oczekiwałem jakichś niezwykłych przemian, rozbłysków, protuberancji. Nie zdziwiłbym się, gdyby na moich oczach zamieniła się w supernową.
— Czemu tak się wpatrujesz w Pomarańczową? zaciekawiła się Wiera.
— Coś się wydarzy — odparłem. — To przecież nie jest zwyczajne ciało niebieskie, lecz broń gwiezdna wroga… Oby nie wystrzelili w nas salwy niszczycielskich cząsteczek lub pól siłowych!
— Niech tylko spróbują admirale — odezwał się Osima. — Nasze środki ochronne przed cząsteczkami i polami są zupełnie pewne.
Widocznie wypowiedziałem swe obawy w złą godzinę, bo wkrótce zaszły zmiany, lecz nie takie jakich oczekiwałem. Pomarańczowa nie rozbłysła, gigantyczna eksplozja nie zmieniła jej w supernową tryskającą potokami spopielającego promieniowania. Gwiazda zaczęła blednąć, po prostu blednąć. Spojrzeliśmy po sobie z niepokojem. Coś w tym słabnięciu blasku wzbudzało trwogę.
— Wiadomość od Allana! — wykrzyknął Romero. — Proszę uważnie słuchać komunikatu MUK. Zdaje się, źe nadszedł meldunek o całkowitym zwycięstwie!
Ale niestety był to meldunek o klęsce. Później odebrałem wiele podobnych raportów i sam wielokrotnie meldowałem na Ziemię o własnych niepowodzeniach, aż stopniowo do nich przywykłem. Ale tego dnia słowa depeszy zabrzmiały w mych uszach jak marsz pogrzebowy.
Próba eskadry Altana, która usiłowała wtargnąć do wnętrza skupiska, skończyła się fiaskiem. Powtarzało się to samo, co niegdyś z „Pożeraczem Przestrzeni”, z tą różnicą, że obecnie nie wpuszczano nas do wnętrza skupiska.
Ponad sto superpotężnych statków bez powodzenia szturmowało palisady gwiezdne wroga. Z równą gwałtownością, z jaką Leonid uderzał taranem eskadry w zapory przeciwnika, oddział szturmowy odrzucano do tyłu: tylne szeregi statków jeszcze atakowały peryferyjne gwiazdy skupiska, a ostrze szyku, okręt flagowy „Skorpion” znajdował się już na zewnątrz, w przestrzeni wolnej od ciał niebieskich. Drogi ku skupisku Chi były zabarykadowane.
Pomarańczowa ciągle traciła blask. Pojąłem już, że jest to w jakiś sposób związane z zakrzywieniem przestrzeni. Niebawem my sami, śladem Altana, mieliśmy się wytoczyć po narzuconej nam krzywiźnie w otwarty kosmos.
Oczekujesz czegoś, Eli. Prawda? — zapytała Wiera.
— Tak. Sądzę, że zostaniemy stąd wyrzuceni tak gwałtownie, że nawet nie zdołamy zredukować szybkości. Miałem rację. MUK zameldował wkrótce o narastającym zakrzywieniu przestrzeni.
— Niszczyciele działają na razie według znanego schematu — zauważył Romero. — A czy pan nie zamierza poszukać nowych wariantów postępowania, drogi admirale?
— Już szukam…
— No i?…
— Jeżeli oni powtarzają się w swoim działaniu, to i my możemy powtórzyć udany atak Olgi. Znajdziemy odpowiednią planetkę na skraju skupiska, zanihilujemy ją i wtargniemy do wnętrza przez wytworzoną przez nas pustkę.
Osima przekazał dowodzenie automatom i zapalił światło. Na wklęsłych ekranach rozbłysły mapy skupiska Chi. Nie było ono tak zwarte jak gromady gwiezdne na skraju Galaktyki, dostrzegliśmy w nim także pojedyncze gwiazdy z planetkami i ciemne karły wędrujące wśród innych ciał niebieskich. Należało wybrać planetę leżącą możliwie blisko twierdz wroga, aby ich mechanizmy zakrzywiające nie zdążyły ogarnąć swoimi polami wytworzonej przez nas pustki.
W rejonie kosmosu, do którego zbliżały się obie eskadry, znajdowało się około dziesięciu samotnych gwiazd z planetami i tyleż ciemnych karłów. Każdy z tych obiektów mógł być spożytkowany do wytworzenia jamy w pustce. Ale na to musieliśmy nieco poczekać.
9
Poszedłem do laboratorium, w którym Mary zajmowała się hodowlą najprostszych form życia zdolnych do bytowania w różnych warunkach grawitacyjnych, cieplnych i ciśnieniowych oraz do pobierania pokarmu z najrozmaitszych źródeł. Właśnie do tej pracy były jej potrzebne dostarczone przeze mnie z Ziemi materiały.
Patrzyłem bez zainteresowania na kolby z mętnym płynem, które Mary pieczołowicie przestawiała z miejsca na miejsce.
— Nic ciekawego, prawda? — zapytała z uśmiechem.
— A cóż może być ciekawego w tym rzadkim błotku?
— Wyobraź więc sobie, że jedna kropelka tego błotka, wylana niechcący z kolby, wystarczy do zniszczenia całego naszego statku!
Spojrzałem na kolbę pod światło. Była to bez wątpienia kultura bakteryjna, ale o mikrobach niszczących statki do tej pory nie zdarzyło mi się słyszeć. Poprosiłem o wyjaśnienie, jak to się stało, że na pokładzie flagowca znalazły się tego rodzaju niebezpieczne preparaty.
— Wszystko jest zgodnie z przepisami odnotowane w odpowiednich wykazach inwentarza — uspokoiła mnie żona.
— Ale przecież te bakterie niosą w sobie zagładę! Dowódca wyprawy powinien chyba wiedzieć, w jakim celu znalazły się one na pokładzie statku!
— Czyż to jedyne potencjalnie niebezpieczne przedmioty? W porównaniu z anihilatorami niszczącymi planety moje mikroby są niczym!
Opowiedziała mi, że na Ziemi niedawno zsyntetyzowano zadziwiające bakterie o właściwościach mikroskopijnych zakładów atomowych. Przy wystarczającym dopływie energii z zewnątrz, a czasem nawet kosztem energii wewnętrznej procesów trawiennych drobnoustroje te przebudowują jądra atomów substancji stanowiących ich pożywienie.
— Na przykład te drobinki żywią się czystym żelazem — powiedziała Mary wskazując na jedną z kolb. Tam, gdzie one przejdą, żelaza już nie ma, jest natomiast tlen i wodór, krzem i węgiel… Jeżeli natkniemy się na planetę z czystego żelaza, zakażę jej powierzchnię tymi mikrobami i po upływie kilku tysiącleci na martwym metalu wytworzy się warstwa spulchnionej gleby przydatnej dla roślin.
— Uspokoiłaś mnie — powiedziałem. — Możesz do woli bawić się swoimi bakteriami. Do budowy naszego statku nie użyto nawet grama żelaza.
— To nie jest jedyna kolba — odparła Mary z filuternym uśmiechem. — Mam ich około dwudziestu, a w każdej znajdują się drobnoustroje niszczące inne pierwiastki…
Naszej rozmowie przysłuchiwał się Aster, który wszędzie towarzyszył matce. Teraz siedział na podłodze i majstrował przy uszkodzonym smoku-zabawce.
— Tato, zreperuj grawitator — poprosił synek. Już dwa razy spadłem na podłogę.
Przeczyściłem szczoteczką kontakty grawitacyjne, uregulowałem promienniki i Aster zaczął latać na smoku po całym laboratorium.
— Nie boisz się, że zrobi sobie krzywdę? — powiedziała z wyrzutem Mary. — Ucieszyłam się, kiedy ten wstrętny jaszczur się zepsuł. Przynajmniej jeden dzień minął bez zadrapań i siniaków.
— Chłopak bez zadrapań i siniaków nie jest wiele wart — odparłem spoglądając spod oka, czy nie trzeba spieszyć synkowi na pomoc.
— Jeżeli mamie nie podoba się mój zwierzak, to poproszę Lusina, aby przewiózł mnie na Gromowładnym! — krzyknął Aster spod sufitu. Uczepił się rękoma żyrandola, a nogami utrzymywał w miejscu rwącego do przodu smoka. Gdyby zabawka wyśliznęła się spod niego, musiałby spaść.