Выбрать главу

Głos Pottona zabrzmiał już niemal normalnie. Powtórzył:

— Z pokładu statku marsjańskiego Kopernik mówi Piotr Potton. Wszyscy członkowie załogi są zdrowi i czują się dobrze. Za chwilę ich usłyszycie

Zdawało mu się, że widzi twarze bliskich, przyjaciół, kolegów, wszystkich słuchających jego meldunku. Wyprostował się odruchowo.

— Jedenaście dni temu — mówił — w ostatnim przed lądowaniem okrążeniu planety, statek wpadł w pole sitowe, otaczające strumień promieniowania, emitowanego z powierzchni Marsa, z wyrzutni zbudowanych przez istoty rozumne, pochodzące spoza naszego układu słonecznego. Żadnej z tych istot nie udało nam się dotychczas spotkać. W czasie przymusowego lądowania — ciągnął — statek został uszkodzony. Przez dziewięć dni byliśmy pozbawieni dopływu energii ze stosu. Obecnie wszystkie urządzenia pokładowe pracują normalnie. Rakieta leży dwa tysiące kilometrów na południowy zachód od przewidywanego miejsca lądowania. Podaję współrzędne…

ROZDZIAŁ III

Krótkie, pękate ryje agregatów budowlanych bluzgały ołowianymi strugami płynnego nitrobetonu. Cała płaszczyzna stała w szarofioletowym ogniu. Potężne dmuchawy wstrzeliwały w mazisty monolit płyty miliardy kryształków zamrożonego gazu. Kilkanaście razy na godzinę automaty podnosiły o jeden stopień dysze kompresorów. Pole startowe rosło w oczach.

Co sześć sekund strumienie sprężonego powietrza z niwelatorów przerzynały się przez kłębowisko pary i płomieni. Na najkrótsze mgnienie ukazywały się wtedy porażonym oczom zamykające horyzont śnieżne szczyty gór. Zdawać się mogło, że te skaliste kolosy, powleczone słoneczną bielą, poprzedzająca je szeroko wyżyna, że cały świat, otaczający plac budowy, pulsuje w sześciosekundowym rytmie.

Zaledwie dziesięć dni temu zapadła decyzja. Zaledwie dziesięć dni temu projektanci, inżynierowie i architekci dowiedzieli się, że wyprawa ratunkowa wystartuje z nowego ośrodka pod Taszkientem. Ostatnie słowo należało do transportowców. Ich mózgi elektronowe wybrały stolicę Uzbekistanu jako punkt przecięcia najdogodniejszych tras powietrznych i lądowych wiodących z setek zakładów konstrukcyjnych i magazynów, rozsianych po wszystkich kontynentach. Transport podzespołów i aparatury, niezbędnych do montażu rakiety stanowił, jak zwykle, najbardziej newralgiczne ogniwo generalnej siatki zależności.

Wczoraj przemówiła z kosmosu załoga Kopernika, którą wielu uważało już za zgubioną. Od wczoraj było wiadomo, że emisariuszom ziemskiej cywilizacji, zdobywcom Marsa, udało się wyjść cało z zagadkowej katastrofy i zażegnać, na razie przynajmniej, groźbę zagłady. Mogłoby się wydawać, że uczeni i konstruktorzy odetchną teraz swobodniej, zrewidują harmonogramy, a przede wszystkim odłożą termin startu drugiego statku do czasu zakończenia prób nowego systemu bezpieczeństwa. Stało się inaczej. Pracowano tak jak dotychczas, licząc minuty i sekundy.

Odkrycie obiektów pozaziemskiej cywilizacji na obszarze układu słonecznego zelektryzowało świat. Strzaskane automaty nawigacyjne Kopernika stawiały jego załogę w sytuacji, w której trudno było oczekiwać od niej skutecznego działania. Tymczasem niektóre fakty, przekazane przez uczestników wyprawy, wzbudziły głębokie zaniepokojenie uczonych. Mimo pogodnych transmisji i uspokajających komunikatów, w poufnych rozmowach z Marsem padały słowa pełne niepewności i lęku. W ciągu kilkudziesięciu minut po pierwszej łączności z ocalonym statkiem zwołano nadzwyczajne posiedzenie Rady i Zespołu Koordynacyjnego. Tam właśnie zapadła decyzja.

Od trzydziestu ośmiu godzin Ziemia przygotowywała się do obrony. Po raz pierwszy w jej historii wizja śmiertelnego starcia z obcą cywilizacją przestawała być mrzonką pesymistów. Żaden z uczonych cybernetyków, socjologów, psychologów, nie potrafił przedstawić wiarygodnej hipotezy, która mogłaby uśmierzyć grozę wzbudzoną niepojętym faktem, że w ciągu wielu lat pobytu w systemie słonecznym, przybysze ani razu nie podjęli próby nawiązania kontaktu z jego gospodarzami. Nie mogło przecież ulegać wątpliwości, że zwabiły ich do tego zaułka galaktyki plądrujące w przestrzeni głosy cywilizacji ziemskiej. Astrofizyków i fotoników niepokoił nadto w najwyższym stopniu charakter energii emitowanej z wyrzutni, którą opisali w pierwszym meldunku członkowie ekipy marsjańskiej. Najpojemniejsze kalkulatory nie potrafiły wydedukować przybliżonej chociażby, hipotetycznej struktury pola, zdolnego do wyrzucenia z toru lotu potężnej rakiety, a równocześnie nie dającego nawet cienia echa na ekranach najczulszych sond, jakie przeczesywały okolice Marsa. W tej sytuacji dla załogi Kopernika opracowano naprędce nowy, obwarowany rygorami bezpieczeństwa program badań, związany wyłącznie z przybyszami i funkcjonowaniem ich urządzeń. Pokładową aparaturę analityczną sprzężono z najsilniejszymi zespołami logicznymi ziemskich centrali matematycznych. W ciągu najbliższej nocy po nawiązaniu łączności zreorganizowano cztery okręgi przemysłowe, przestrajając ciągi produkcyjne i technologię. W dźwiękoszczelnych halach kombinatów konstrukcji energetycznych automaty przystąpiły do montażu gigantycznych akceleratorów fotonowych, zdolnych potęgować tysiąckrotnie ogień laserowych baterii. Z lamusa dawno zagubionych w niepamięci pojęć odgrzebano hasło „tajemnicy wojskowej”. Obiekty przemysłowe i osiedla specjalistów w czterech okręgach, które podjęły produkcję zbrojeniową, otoczono szczelnym kordonem straży. Równocześnie jednak w instytucjach humanistycznych i medycznych uczeni przygotowywali się do nawiązania kontaktu i pokojowych pertraktacji.

Powołano specjalistyczne grupy robocze socjologów, cybernetyków, fizjologów i językoznawców. Jak nożem uciął urwały się wieloletnie spory nad wyborem wariantu uniwersalnego kodu „Intergal”. W ciągu. kilkunastu godzin opracowano cztery pierwsze pojęcia.

Na okres przygotowań do startu sztab Zespołu Koordynacyjnego przeniósł swoją siedzibę do Taszkientu. Dwa dni przed zaplanowanym terminem ukończenia budowy przyjechał tam również doktor Paweł Kulski. Tej samej nocy zwiedził jeden ze zreorganizowanych okręgów przemysłowych. Opuszczał go z uczuciem bezradności i przygnębienia. Uczucie to towarzyszyło mu również teraz, kiedy stał zapatrzony w piekło, rozpętane przez budowniczych pola startowego. Przeraźliwy syk kompresorów, basowy bełkot agregatów nitrobetonowych, trzaski wybuchów — wszystko to ożywiało wizję wojny kosmicznej, jaką wyniósł z zakładów zbrojeniowych.

Dochodziła jedenasta. Za pół godziny miał się stawić w gmachu. Uzbeckiej Akademii Nauk, gdzie wyznaczył mu spotkanie szef Zespołu, profesor Georgi Sakadze. Obrzucił ostatnim spojrzeniem zwarte kolisko maszyn, otaczających ogniowy basen pola i ruszył wolnym krokiem, kierując się w stronę miasta. Kiedy odgłosy budowy zlały się już w jedno dalekie echo, odetchnął głęboko i sięgnął do miniaturowego nadajnika, wbudowanego w zegarek. Aparacik ożywił się, zaterkotał. Któraś z wolnych taksówek odebrała sygnał. Podjechał czerwony wózek nakryty przezroczystym kloszem. Kulski wsiadł, wybrał tarczą kierunek i pogrążył się w niewesołych rozważaniach.

— To dopiero początek… — ostatnie słowa profesora rozpłynęły się w ciszy gabinetu. — To dopiero początek — powtórzył, odbiegając myślą od tematu ich rozmowy i okoliczności, w jakich miała miejsce. Wstał, podszedł do okna i zapalił papierosa.

Z miejsca, gdzie siedział Kulski, dobiegło głębokie westchnienie. Przez dobrą chwilę milczeli obydwaj. Wreszcie historyk opuścił nisko głowę i powiedział cicho, jakby do swoich myśli…