Выбрать главу

Nie chcę przedstawiać wszystkich prawdopodobnych skutków wypadku. Być może statek uległ zniszczeniu, a jego załoga zginęła. Być może w wyniku katastrofy uszkodzona została wyłącznie aparatura łączności. W pierwszym przypadku wszelka pomoc z naszej strony będzie bezskuteczna — w drugim — niepotrzebna, ponieważ korzystając z uniwersalnych automatów pokładowych sprawę komunikacji załoga prędzej czy później rozwiąże sama. Musimy jednak wziąć pod uwagę wariant trzeci. Musimy założyć, że statek uległ częściowemu zniszczeniu, w każdym razie uszkodzeniu, które uniemożliwi mu powrót na Ziemię, a jego załoga znalazła się w trudnych do wyobrażenia warunkach, zdana wyłącznie na pomoc z naszej strony. Proponuję, aby wykluczyć z naszych rozważań wszystkie inne warianty jako bezprzedmiotowe.

W tej sytuacji — kończył Bo Loren — jedynym skutecznym rozwiązaniem wydaje się wysłanie w ślad za Kopernikiem drugiego Załogowego statku marsjańskiego. Oddaję głos kierownikowi Zespołu Koordynacyjnego programu marsjańskiego — profesorowi Georgiemu Sakadze.

Ukazanie się na mównicy wysokiego, szpakowatego mężczyzny, przyjęła sala cichym szmerem. W tym momencie Kulski uzmysłowił sobie, że profesor Sakadze jest ojcem Leny, jednej z czworga osób stanowiących załogę Kopernika.

Praca Pawła nie polegała, rzecz prosta, na gromadzeniu i poddawaniu analizie tego rodzaju faktów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że właśnie one były dla młodego historyka najbardziej istotnymi przesłankami roli i uroku wybranej przez niego gałęzi wiedzy.

Georgi Sakadze mówił krótkimi zdaniami, zwięźle, niemal sucho. Jego zdaniem statek można by wystrzelić w kierunku Marsa w ciągu kilku tygodni. Zaistniały jednak okoliczności przemawiające za odroczeniem wyprawy. Zespół techniczny programu opracował mianowicie nowy system automatycznego bloku bezpieczeństwa dla statków typu Kopernika. Podzespoły tego systemu przechodzą obecnie próby, które muszą jeszcze potrwać co najmniej cztery miesiące. Wszystko wskazuje na to, że nowy system będzie bardziej skuteczny od tego, jaki zastosowano w pierwszym pojeździe marsjańskim. Powstaje więc pytanie: czy ryzykować wysłanie rakiety wyposażonej w system, który nie zdał już egzaminu w wypadku Kopernika, czy też, decydując się na czteromiesięczną zwłokę, dać załodze drugiego statku większe szansę, poprzez zainstalowanie w nim nowej aparatury.

Paweł zjeżył się wewnętrznie. — Za cztery miesiące — pomyślał — wynajdą znowu coś nowego.

Sakadze przerwał na moment, rozejrzał się po sali i powiedział zmienionym głosem:

— Wiecie wszyscy, że tam jest moja córka. Każdy z nich zostawił wśród nas bliskich i przyjaciół… Tak… Oczywiście — podjął znowu normalnym głosem — nie ma pewności, że nasz nowy system okaże się bardziej skuteczny wobec sił, które spowodowały katastrofę Kopernika. Wiem, że warunki w jakich znajduje się załoga mogą być bardzo trudne. Nie można niestety wykluczyć, że czteromiesięczna zwłoka przekreśli szansę ratunku.

Tym niemniej sądzę, że mamy obowiązek zapewnienia maksimum bezpieczeństwa wszystkim, którzy lecą poza orbitę naszego globu. W Koperniku zastosowaliśmy najlepszy ze znanych nam wtedy systemów bezpieczeństwa. Teraz dysponujemy bardziej skutecznym. Będziemy go mieć za cztery miesiące. To, moim zdaniem, zobowiązuje.

Sekretarz otworzył dyskusję.

Członkowie Rady Astronautycznej, konstruktorzy, cybernetycy, lekarze, każdy ze swojego miejsca, starali się w kilkuminutowych wystąpieniach zająć stanowisko wobec kluczowego problemu: wysyłać statek ratowniczy jak najprędzej, kiedy tylko będzie to możliwe, czy też czekać na nowy system bezpieczeństwa.

Kulski przysłuchiwał się ich. rzeczowej, logicznej argumentacji z rosnącą niechęcią. Nagle na pulpicie jego fonoptyka zapłonęło żółte światełko.

Wyłączył się z sieci ogólnej i podniósł słuchawkę.

— Pawle — poznał głos swojego profesora — czy w najbliższym czasie będziesz bardzo zajęty? Masz jakieś pilne prace?

Kulski przygotował do publikacji swoją pracę doktorską i obecnie na dobrą sprawę zastanawiał się dopiero, który z poruszonych w niej problemów wybrać jako temat dalszych badań.

— O co chodzi, profesorze? — zapytał.

— Odpowiedz mi najpierw.

— Nie, w tej chwili nie mam nic pilnego… Żółta lampka zgasła. Aparat automatycznie przeszedł na odbiór z sieci ogólnej.

— Zanim poddam wniosek pod głosowanie, przedstawię zebranym skład Zespołu Koordynacyjnego, odpowiedzialnego za przygotowanie drugiego statku marsjańskiego. Przypominam, że zgodnie z kodeksem astronautycznym, z tego zespołu zostanie wyłoniona załoga. Wśród sześćdziesięciu nazwisk wymienionych przez Sekretarza Paweł, z największym zdumieniem, usłyszał swoje własne. Zrozumiał teraz rozmowę z Cortonem. Przycisnął guzik w pulpicie i wybrał klawiszami numer miejsca profesora.

— Dziękuję — powiedział. — Będę się czuł jak kopciuszek wśród tych wszystkich znakomitości…

— Dobrze, dobrze — zabrzmiało z głośnika — życzą powodzenia.

— Poza kolegą Kulskim — mówił Bo Loren, Paweł poczuł nagle niemiłe ciepło na policzkach — wszyscy członkowie Zespołu Koordynacyjnego wypowiedzieli się w zakończonej przed chwilą dyskusji. Opinie kolegów są w zasadzie zgodne z wnioskiem profesora Sakadze dotyczącym odroczenia wyprawy ratunkowej. Zgodnie z regulaminem proszę o przegłosowanie wniosku. Przypominam, że głosują wyłącznie członkowie Zespołu Koordynacyjnego, spośród których wyłoniona zostanie załoga drugiego statku.

— Kto jest za odroczeniem wyprawy?

— Dziękuję.

— Kto jest za wysłaniem wyprawy ratunkowej — najwcześniej, jak to będzie możliwe, także bez nowego systemu bezpieczeństwa?

— Dziękuję.

— Kto się wstrzymał?

— Dziękuję.

Sekretarz pochylił się nad swoim pulpitem i wezwał cybernetyka, który pełnił dyżur w centrali kontaktowo-obliczeniowej. Po chwili otrzymał wynik, wyprostował się i uśmiechnął.

— Proszę kolegów — powiedział — członkowie Zespołu Koordynacyjnego wypowiedzieli się zgodnie z moimi przewidywaniami…

Ktoś na wyższym piętrze zaczął bić brawo. Po chwili cała sala rozbrzmiała oklaskami.

Bo Loren ruchem ręki poprosił o ciszę.

— Podaję wyniki głosowania:

Sześćdziesiąt głosów padło za wysłaniem wyprawy ratunkowej najwcześniej, jak to będzie możliwe, bez uzupełnienia zespołów automatycznego bloku bezpieczeństwa.

Za odroczeniem wyprawy — zero głosów.

Wstrzymujących się — zero.

Paweł odetchnął z ulgą. Poczuł się zawstydzony. Nie ma żadnych racjonalnych powodów uważać się za obcego wśród tych ludzi, tak mu teraz bliskich.

— Zamykam obrady — powiedział Bo Loren.

Nikt nie ruszył się z miejsca. Sekretarz uśmiechnął się.

— To wszystko — powiedział po chwili. — Dziękuję.

ROZDZIAŁ II

To było morze, okrutne, bo nieruchome, chociaż przemieszczające się z każdym ich krokiem bezkonturowe cienie wydm dawały mu pozory życia. Bezpromienne słońce stało w zenicie, naszyte na granatowy firmament; właśnie ten granat, dniem i nocą roziskrzony gwiazdami, a raczej jego martwy, matowy refleks upodabniał pustynię do niemożliwego, bezwodnego morza. Wrażenie było niesamowite, bo piaszczyste garby, żwir, zwały pyłu, wszystko, co ich otaczało, miało właściwie barwę palonej cegły. Ów granat wyzierał gdzieś z głębi gruntu, tak właśnie jakby cienka, oleista warstwa czerwiem tłumiła fale płynnego, niebieskiego bazaltu. Opuścili rakietę przed wschodem słońca, kiedy ruchliwe stożki reflektorów torowały im drogę w mroźnym mroku, dając mimo wszystko złudzenie czegoś znajomego. Ciemność jest wszędzie podobna, tylko obecność promieni światła daje człowiekowi prawo wstępu do obcych światów.