— Dajcie spokój — przerwała Ann. — Też znaleźliście sobie temat do kłótni. Konfrontację poglądów proponuję odłożyć do czasu, kiedy już nic innego nie będzie do roboty. Na razie nam to nie grozi.
— Na razie — podchwycił Potton — nie wiemy, co nam grozi. Musimy być przygotowani na każdą ewentualność.
— Nawet na atak?
— Nawet na atak.
— To może powiesz, co rozumiesz pod słowem „przygotowani”? — zaperzyła się Ann. — Czym ich powstrzymasz? Siłą woli?
— Dobrze, dobrze — wycofał się niechętnie Potton. — Oczywiście, to tylko wrażenie, które w żadnym wypadku nie może być dla nas miarodajne, ale nie wydaje mi się, by ze strony tego emitora mogło nam teraz zagrozić jakieś poważniejsze niebezpieczeństwo. Urządzenia, ich działanie sprawiają wrażenie — jak by to powiedzieć — czegoś bardzo ustabilizowanego. Poza tym dzieli nas jednak od nich te trzydzieści kilka kilometrów.
W miarę jak mówił, wzrok Ann łagodniał. W pewnym momencie odruchowo poprawiła włosy.
— Cząsteczki radioaktywne przenikają przez ekrany emitora i co tam jeszcze jest, bardzo rzadko — powiedziała spokojnie. — Wieżyczki w wykopach są do połowy zasypane. A przecież nie ma tu żadnych huraganów ani burz piaskowych. Wyglądają, jakby od dawna nikt do nich nie zaglądał. Mogę wam jeszcze powiedzieć… –
zawahała się.
— Dokończ wreszcie — niecierpliwiła się Lena. Usiłowała wstać, ale Batuzow przytrzymał ja łagodnie w fotelu.
Ann uśmiechnęła się, jakby przepraszająco.
— Pamiętacie, co Piotr mówił o tym jakimś ciężarze.. tej sile, która nas unieruchomiła, kiedy wieżyczka zaczęła działać? Więc… to nie było właściwie przykre Czuliśmy się obezwładnieni, nic poza tym. Otóż teraz myślę, że chodziło o nasze bezpieczeństwo…
— Bezpieczeństwo? — krzyknął niemal Batuzow.
— Czekajcie — Potton wstał nagle i zaczął chodzić po kabinie. — W tym coś jest… — mruknął półgłosem.
— Przypomnij sobie — ciągnęła Ann, zapalając się — byliśmy unieruchomieni na czas, jeśli tak można powiedzieć, robienia porządków. Ta chmura pyłu, tuman piasku i żwiru, wicher. Wszystko to stało się wtedy, kiedy ze szczytu wieżyczki wypełzł ten jakiś pręt. To musi być oczyszczacz, ale w czasie kiedy działa, automat uruchamia dodatkowo urządzenie zabezpieczające. Na przykład pole siłowe stwarzające na ograniczonym obszarze warunki zwielokrotnionej grawitacji. Istoty, które zbudowały te konstrukcje i korzystają z nich, muszą wiedzieć, że przed odsłonięciem wejścia nie wolno wchodzić do wykopu. Na wypadek, gdyby któraś z nich się zapomniała, mają taki… hamulec bezpieczeństwa. Pamiętasz? Kiedy podstawa wieżyczki była już oczyszczona z pyłu, pręt się cofnął, a my odzyskaliśmy swobodę ruchów.
— Jest jeszcze jedna rzecz, na którą nie zwróciliśmy uwagi — powiedział z namysłem Potton — schody…
— Właśnie! — Batuzow zerwał się z miejsca, jak uderzony — schody!
— Schody…? — Lena nie mogła się połapać, o co im chodzi. — No to co, że schody…? Potton uśmiechnął się ironicznie.
— Nie umiem sobie wyobrazić — powiedział powoli — do czego mogłyby służyć schody komuś, kto nie ma nóg lub porusza się na czworakach.
— A więc oni… ależ to wspaniale! — zrozumiała wreszcie Lena.
— Ta przezroczysta kula — gorączkowała się Ann — tam musi być automat uruchamiający całą konstrukcję. Rozwarła się, kiedy do niej podeszłam. Pewnie jakaś fotokomórka albo coś w tym rodzaju. Pomyślcie. Jeżeli tak reaguje na naszą obecność, to oni, ich ciała muszą być zbudowane z bardzo podobnej substancji.
— I są mniej więcej naszego wzrostu — wpadł w tok jej rozumowania Batuzow. — Skoro mówicie, że schody były podobne do naszych. — Zatrzymał się przy pulpicie neuraksa, wodząc wzrokiem po szarych, matowych tarczach ekranów, jakby czekając aż zapłoną w nich świetliki sygnałów potwierdzających łączność z Ziemią. Po chwili, nie odwracając głowy, dodał półgłosem:
— Jak to powiedziała Ann? Mamy gości… Potton sięgnął po nową paczkę koncentratów i wrócił na fotel.
— Gości, tak — rzucił po chwili, przez pełne usta. — Nieproszonych.
Nikt się nie odezwał.
— Przypadek przypadkiem — dodał, uporawszy się z twardą kostką — ale nie zapominajcie, że pierwszy kontakt naszych cywilizacji, a raczej pierwsze zetknięcie, zakończyło się katastrofą statku… ziemskiego.
— Równie dobrze — zirytowała się Ann — mógłbyś oskarżyć budowniczych wieżowca, o który rozbił się samolot.
— Znowu? Dajcie spokój — powiedział pojednawczym tonem Batuzow.
Dłuższą chwilę panowało milczenie. Przerwała je w końcu Lena.
— Co teraz zrobimy?
— Po pierwsze — odparł zdecydowanym tonem Potton — naprawimy wszystko, co się da, uruchomimy stos i nawiążemy łączność z Ziemią. Po drugie zbudujemy bazę i zaktualizujemy program badań. Trzeba to zrobić tak, żeby wykonać wszystkie zadania, opracowane przed startem, traktując równocześnie jako pierwszoplanowe rozpoznanie, możliwie pełne, wszystkich istniejących na planecie obiektów wzniesionych przez obcą cywilizację. Sami wiecie jak to wygląda… ale nie stało się na razie nic takiego, co mogłoby nam uniemożliwić realizację tego planu.
— Zrobiłem obliczenia — odezwał się po chwili, stłumionym głosem Batuzow. — Trzeba przejrzeć sto jedenaście kilometrów przewodów. Rozrząd jest cały, to najważniejsze. Poza tym oczyściłem dysze…
— Widzieliśmy — powiedziała szybko Ann. — Musiałeś pracować bez przerwy cały dzień. Nie powinieneś był. Twoja głowa…
Batuzow machnął ręką. — Nic mi nie jest — mruknął.
— Tak mi przykro — Lena rozłożyła bezradnie ręce — nie macie ze mnie żadnego pożytku. Jutro biorę się do pracy.
— Nie bądź dzieckiem — zaprotestował Potton.
— Będziesz się do nas uśmiechać i opowiadać nam bajki — zażartował Batuzow.
— Właśnie — roześmiała się Ann. — O Gwiazdorze i Planetnikach…
— O Kopciuszku — powiedział nieoczekiwanie poważnym głosem Batuzow. Pochwyciwszy ich zdziwione spojrzenia, dodał:
— Serio. Automaty nawigacyjne wyglądają jak mak zmieszany z popiołem. Cała sterownia… — machnął ręką.
— To rzeczywiście bez Kopciuszka ani rusz — powiedziała wesoło Lena. — Nareszcie i ja do czegoś się przydam.
_ Jest jeszcze inne wyjście — Ann obrzuciła Pottona zjadliwym spojrzeniem — Piotr weźmie do niewoli kilkudziesięciu Marsjan i będzie stał nad nimi z emitorem przeciwpola…
— Jak widzę humory wam dopisują — stwierdził Batuzow, prostując się.
— To dobrze. Bo z tymi automatami nic nie da się zrobić. Nie wystartujemy…
Zapadła cisza. Gdzieś spoza rufowej grodzi dobiegł stłumiony plusk spadających kropli. Głowa Leny opadła na oparcie fotela. Usłyszeli metaliczny syk pianowej materii.
— Wrócimy?…
Nikt nie odpowiedział. Minutę, może dwie, panowało milczenie. Przerwał je wreszcie Potton.
— Przylecą po nas — w jego głosie brzmiała pewność — bliźniaczy statek miał stanąć na wyrzutni za dwa miesiące. Zrobią teraz wszystko, żeby przyśpieszyć budowę. Będą postępować tak, jak my postępowalibyśmy w ich sytuacji. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości? Nie? Wobec tego idę spać. Wam radzę zrobić to samo. Mamy przed sobą ładny kawałek roboty…
Odwrócił się na pięcie i szarpnął zieloną zasłonę, opasującą kabinkę umywalni. Bezwiednie śledzili spojrzeniami jego ruchy. Widzieli, jak się pochyla, ustawia regulator, jak wkłada głowę w strumień gorącego, oczyszczającego gazu.