– Ale najpierw zawiezie nas na Saint-Esprit. – Doktor Barbara zdmuchnęła opadające jej na oczy jasne włosy. – Wyruszamy za trzy tygodnie. Zostało nam niewiele czasu, lecz postaram się, żeby przygotowania szły pełną parą. Będzie nas dziesięcioro, włącznie z tobą i Kimem oraz ekipą telewizyjną Irvinga. Założymy tam nasz własny rezerwat, bez względu na to, co zrobią Francuzi.
– Storpedują statek – oświadczył rzeczowo Neil. – Zatopią go. Proszę pamiętać o tym, co zrobili z „Rainbow Warrior” w porcie w Auckland.
– Teraz się nie odważą! – Wciągnęła głęboko powietrze i wypięła piersi, jakby mówiła do kamery telewizyjnej, tak że omal nie odpadły guziki od jej kostiumu w stylu safari. – Świat będzie na wszystko patrzył. Na pokładzie zostanie zainstalowana antena satelitarna. Ekipa telewizyjna będzie miała łączność z tutejszą stacją Irvinga. Spróbuj to sobie wyobrazić. Każdy zobaczy, jak domagamy się zwrotu wyspy, skazanej z powodu prób jądrowych na zagładę. W dwudziestym wieku ludzkość popełniła niewybaczalne błędy, ale zbliża się rok dwutysięczny. Ocalimy z tego straszliwego wieku dla trzeciego tysiąclecia choćby drobną cząstkę świata. Przywrócimy ją do życia. Neil, chodzi o cudowne marzenie, które dzięki Irvingowi Boydowi może się spełnić. – Spoglądała na odległy ocean. Jej piersi falowały od przyspieszonego oddechu. Nagle odwróciła się od okna. Zerknęła na bukiety oraz kartki z życzeniami i utkwiła wzrok w otwartym „Paris-Matchu”. Spoglądała na swoje zdjęcie sprzed dziesięciu lat raczej bez zaskoczenia. – Irving powiedział mi, że widział ten artykuł. W najmniejszym stopniu go nie zmartwił. To mówi o tym człowieku wszystko. Sprawa musiała zostać odgrzebana, ale lepiej teraz niż później… – Usiadła na łóżku, wzięła ze stolika magazyn i wrzuciła go do kosza, jakby się pozbywała starego kalendarza.
Neil czekał, żeby Barbara Rafferty skomentowała rewelacje „Paris-Matcha”. Teraz zdał sobie sprawę, że zdecydowanie odcięła się od lekarki pozbawionej prawa wykonywania zawodu, sfotografowanej przed dziesięcioma laty przed gmachem sądu.
– To było okropnie naiwne, zbyt idealistyczne. Uważałam, że wyświadczam dobro, ale takie postępowanie jak moje wyzwala w ludziach oburzenie; poddają je pod ocenę sędziów i przysięgłych. Czynienie dobra podważa porządek rzeczy, jaki wyznają. Uwierz mi, Neil, nic tak nie prowokuje ludzi do sprzeciwu jak działanie z najszlachetniejszych pobudek – mówiła do niego, jakby uspokajała dziecko, gdy spostrzegła, że nie do końca jej ufa, że obserwuje ją, okryty po brodę prześcieradłem.
– Te nieżyjące pacjentki… – Neil zawahał się, nie wiedząc, jak taktownie spytać o dręczącą go sprawę. – Naprawdę je pani zabiła?
– Oczywiście, że nie! – Sprawiała wrażenie autentycznie zakłopotanej. – Ich umysły były już martwe. Te kobiety poddały się znacznie wcześniej. Żyły tylko ich ciała, pokryte wrzodami i ranami. Ja tylko pomogłam tym ciałom zaznać odpoczynku.
– Zatem robiła pani…
– Neil… – Uśmiechnęła się do niego wyrozumiale. – Lekarze są zmuszeni robić wiele rzeczy, o których ludzie na ogół nie wiedzą. Niektóre z tych pacjentek dzieliły od śmierci minuty, ale dla nich czas stanął w miejscu, narażając je na straszne cierpienia. Po prostu na nowo uruchomiłam dla nich zegar. Stare kobiety zasługują na specjalne potraktowanie, bo nikt nie obchodzi się z nimi tak delikatnie jak ze starymi mężczyznami. Pomyśl o tych staruszkach… wyczerpanych, nie panujących nad swoimi ciałami, przeżartych rakiem, zdolnych oddychać tylko na siedząco i krzyczących z bólu pod wpływem najlżejszego dotyku. Robiłam wszystko jawnie, bo wiedziałam, że mam rację. Sąd nie odważył się posłać mnie za kratki… – Jakby zmęczona koniecznością tłumaczenia się przed tym wrażliwym nastolatkiem, odwróciła się w stronę stołu, na którym stał telewizor i bukiety w wazonach, jakby myślami powędrowała do swojego królestwa z marzeń, w którym mogła przebywać nie skażoną żadną moralną hańbą. Poza tym tam zawsze nad jej głową unosiły się albatrosy. Kropelki potu, tak wątłe jak nadzieja, spływały z jej wysokiego czoła na wydamy nos. – Neil, uczyniłam cię sławnym. – Wskazała dłonią zapisane dziecinnym pismem kartki z życzeniami. – Oni wszyscy cię kochają.
Poruszył odrętwiałą stopą, licząc spoczywające pod prześcieradłami palce.
– Pani doktor, kochaliby mnie jeszcze bardziej, gdybym zginął. Moja śmierć uratowałaby albatrosy.
– Neil… – Pokręciła głową na tę ciętą uwagę. – Pomyśl, jaki dumny byłby z ciebie twój ojciec. Z pewnością go pamiętasz?
– Pamiętam stale… To moja matka usiłuje o nim zapomnieć… Dlatego…
– Dlatego odsuwa cię nieco od siebie? Chyba to rozumiesz. Po stracie kogoś bliskiego następuje okres pamiętania i okres zapominania, a niekiedy zlewają się one ze sobą. Kiedy matka spodziewa się ciebie w Atlancie?
– W przyszłym miesiącu, ale mogę tu zostać trochę dłużej.
– Wyruszamy za trzy tygodnie. Musisz podjąć decyzję. Kimo i ja chcielibyśmy, żebyś popłynął z nami na Saint-Esprit. Jest nam potrzebny ktoś w twoim wieku, kto swoim przykładem zachęciłby innych młodych ludzi, by przybywali do rezerwatu. Po jakimś czasie oni nas tam zastąpią. To nie jest krucjata, tylko wielki bieg sztafetowy. Dołączysz do nas?
– Ja… Do tego czasu może już tam dojść do prób z bronią atomową. Muszę się zastanowić.
– Dobrze. Neil, bardzo zależy mi na tobie. Gdy będziesz starszy, staniemy się sobie naprawdę bliscy…
Doktor Barbara w ogóle nie brała pod uwagę jego odmowy, o czym świadczył również ton jej głosu, i świadomość tego nie dawała Neilowi spokoju w okresie rekonwalescencji, który spędzał głównie na basenie.
Kiedy opuszczał szpital, czerwieniąc się z powodu złośliwych uwag żegnających go pielęgniarek, doktor Barbara czekała na niego, zgodnie z umową, w jego dżipie i podwiozła go do domu studenckiego, ale nie została z nim, tylko natychmiast udała się do doków. Na „Diugonia” należało załadować ekwipunek, wyposażyć kajuty i kuchnię oraz zainstalować na pokładzie antenę satelitarną. Neil bez przekonania obiecał lekarce pomoc, ale już postanowił, że nie weźmie udziału w ekspedycji, choć utrzymywał to w sekrecie.
Trawler do połowu krewetek odwiedzali reporterzy telewizyjni i prasowi, przedstawiając prowokacyjnie szczegółowo przygotowania do ekologicznej wyprawy na wojskowy przyczółek francuskiego imperium kolonialnego. Ministerstwo Obrony w Paryżu ani nie potwierdziło, ani nie zaprzeczyło doniesieniom, że na Saint-Esprit zostaną przeprowadzone próby z bronią atomową, jednak ostrzegło, iż każdy statek, który nielegalnie przekroczy strefę wód terytorialnych, będzie zajęty i zarekwirowany.
Neil powrócił do swojego niewiarygodnego planu przepłynięcia Cieśniny Kaiwi. Spędzone w szpitalu miesiące sprawiły, że zwiotczały mu mięśnie. Gdy za pierwszym razem dwudziestokrotnie pokonał wzdłuż basen uniwersytecki, poczuł się zbyt wyczerpany, by wydostać się na górę z jego płytszego końca. Miał przed sobą tygodnie intensywnych ćwiczeń kulturystycznych i pływania, jeśli chciał odzyskać dawną sprawność. Wstawał o szóstej, postanowiwszy jak najszybciej osiągnąć wcześniejszą zdolność pokonywania stu długości basenu dziennie. Starał się nie myśleć o doktor Barbarze, Saint-Esprit i albatrosach. Ale wspomnienie wykluczonej ze społeczności zawodowej lekarki, a także jej gorącego oddechu dokuczało mu niczym regenerujące się nerwy w postrzelonej stopie; kiedy zaznaczał na mapach amerykańskiej marynarki wojennej prądy w Cieśninie Kaiwi, nie mógł się skoncentrować.